Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

​Marsz totalnych opozycjonistów

„Koalicja KOD-u i opozycji” to rozgrywany na wielu płaszczyznach projekt polityczny, obliczony na odsunięcie od władzy Prawa i Sprawiedliwości. Co do tego nie może być żadnych wątpliwości.

„Koalicja KOD-u i opozycji” to rozgrywany na wielu płaszczyznach projekt polityczny, obliczony na odsunięcie od władzy Prawa i Sprawiedliwości. Co do tego nie może być żadnych wątpliwości. Projekt realizowany precyzyjnie i cynicznie. Projekt, którego sobotni marsz w Warszawie był jednym z ważniejszych elementów. 

Po co był sobotni marsz? To doskonałe pytanie, na które odpowiedź wcale nie jest prosta. Trudno bowiem przyjąć za poważne deklaracje, że miał on pokazać sprzeciw wobec postulatu wyprowadzenia przez rząd PiS-u Polski z Unii Europejskiej. – Może następny marsz zorganizujcie pod hasłem, że PiS chce wyprowadzić Polskę z Układu Słonecznego – drwił w kierunku organizatorów Joachim Brudziński. Drwić można, ale sprawa nie jest wbrew pozorom błaha.

Ruszyło perpetuum mobile

Sobotni marsz był precyzyjnie zaplanowaną operacją propagandową. Od samego początku, gdy z partyjnych central w teren „szły SMS-y”, w których obligowano poszczególnych posłów do zbierania jak największej liczby osób, aż do samego końca – podania liczby uczestników wydarzenia. Stwierdzono, że w marszu wzięło udział 240 tys. osób – to liczba wytrząśnięta z kapelusza wiceszefowej PO, prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, mająca się nijak do wersji podanej przez policję.

Nie zabrakło momentów kuriozalnych. Jak bowiem nazwać sytuację, kiedy Roman Giertych wraz ze Stefanem Niesiołowskim radośnie pozdrawiają uczestników pochodu z balkonu kancelarii Giertycha? Marszowi „w obronie wartości europejskich” błogosławiła najbardziej chyba znana postać sprzeciwu wobec polskiej obecności w UE. Jak pogodzić deklarowany pacyfizm z atakami na reporterkę TVP Info czy wierszykami o tym, że „lepiej zęby myć w klozecie niż mieć Ziobrę w internecie”. Ale to wszystko nie jest ważne. Któż by się przejmował, takimi, excuse-moi, pierdołami i zgrzytami w maszynerii? Przecież za granicą nikt tego nie zrozumie, nie wychwyci, nie zainteresuje się. 

Tymczasem owa propaganda „KOD-u i opozycji” skierowana jest głownie „na zewnątrz”. Informacja o rzekomym „największym marszu od 1989 r.” natychmiast pojawiła się w zachodnich mediach, w depeszach agencji prasowych, które w przeciwieństwie do polityków opozycji nie miały problemu z określeniem wydarzenia jako „antyrządowe”. Podano oczywiście także kapeluszową liczbę uczestników. „Punkt zwrotny”, „kamień milowy” – takie określenia pojawiły się w zachodnich mediach już w weekend. Skwapliwie odnotowały je natychmiast zatroskane media nad Wisłą.

„Totalna opozycja” może być zadowolona. Chodzi bowiem o to, by na zachodzie Europy (zarówno wśród polityków unijnych, ale i tamtejszej opinii publicznej i wszelkiej maści analityków) utrwalił się obraz Polski jako kraju szarpanego poważnymi kryzysami: ustrojowymi (spór o Trybunał Konstytucyjny), politycznymi („marsz sprzeciwu”), a także gospodarczymi. Owszem, gospodarczymi, bo pomimo spadającego bezrobocia i zapowiedzi wzrostu PKB, wystarczy poczekać, aż pojawi się kolejna, najprawdopodobniej krytyczna ocena ratingowa naszego kraju. Tę ma wystawić w najbliższym czasie agencja Moody’s, biorąc pod uwagę m.in. kwestie Trybunału Konstytucyjnego. Tak, drodzy Państwo, ten koncert grany jest na wielu instrumentach w kraju i za granicą. Niechże starczy wyjątek z „Deutsche Welle” (za TVN24, a jakże): „Protest niemal ćwierć miliona ludzi w polskiej stolicy wyrażał poparcie dla demokracji oraz UE, wobec działań prawicowego rządu PiS-u, który nieustannie ściąga na siebie krytykę za dławienie opozycji i alienowanie Brukseli”.

Front jedności w opozycji

Że mało to ma wszystko wspólnego z rzeczywistością? Ależ nie ma to najmniejszego znaczenia. Media na zachodzie będą więc (często piórami polskich autorów) pisać o Polsce jako „kraju nad przepaścią”. Media bliskie opozycji będą te informacje przekazywać i udowadniać w ten sposób, że pozycja Polski słabnie. Doprowadzić ma to do niczego innego, jak powstania wrażenia, że „Polskę trzeba ratować”, a władzę wymienić na „konstruktywną opozycję”, na „ludzi przewidywalnych” i tego typu podobne. Będzie więc jeszcze więcej histerii, jeszcze więcej „wniosków do komisji weneckich” czy petycji do komisji do walki z kontrrewolucją. Jeszcze więcej opinii nieznaczących ciał, jeszcze więcej „obrońców demokracji”, „obrońców Unii Europejskiej” i „obrońców ciepłej wody w kranie”. Na przemian będziemy słyszeć, że PiS chce wojny z Rosją lub że wpycha Polskę w objęcia Putina.

Front Jedności Narodu już zaczął się konstytuować. Półgębkiem ogłosił to w sobotę Grzegorz Schetyna, mówiąc: „Musi być zawsze przygotowany wariant czegoś wspólnego – z PiS-em może wygrać tylko wspólna opozycja. Nie wykluczam wspólnej listy do parlamentu” – mówił. Oczywiście sam Schetyna jest zbyt starym wyjadaczem, by brać pod uwagę dzielenie się z kimkolwiek przywództwem w partii i opozycji, więc obecny sojusz należy traktować jedynie w kategoriach taktycznych. Jednak sytuacja, w której egzotyczny kwartet (PO, PSL, Nowoczesna, SLD) i KOD będą mówić jednym głosem, jeszcze potrwa. Trwa bowiem walka z wrogiem śmiertelnym.

Fakty kontra prawda

Póki co w „totalnej wspólnej opozycji” nie ma miejsca na półcienie i refleksję. Świadczy o tym choćby przypadek jegomościa, który najwyraźniej zapomniał, w czyim otoczeniu się znalazł, i w sobotę postanowił ze sceny skrytykować nie tylko PiS, ale i osiem lat rządów Platformy Obywatelskiej. „PO, przez osiem lat nie potrafiło ochronić praw człowieka przed nienawiścią. Wiem, że wam się to nie podoba” – mówił do tłumu zebranego w dużej części właśnie pod partyjnymi flagami ugrupowania Grzegorza Schetyny. Tłum jegomościa wygwizdał i przegonił.

Sobotni „marsz KOD i opozycji” będzie za sprawą „opozycji totalnej” jeszcze przez długie tygodnie zapełniał programy publicystyczne oraz media sprzyjające „totalniakom”. W tych nieszczęsnych przekrzykiwankach, gdzie na jednego polityka PiS-u przypada czterech adwersarzy (często plus prowadzący) będziemy słuchać o „dziejowym momencie przebudzenia narodu”. Będziemy wachlowani z ekranów jamajską prasą, zaniepokojoną stanem polskiej demokracji i oglądali zasmucone „brunatniejącą Polską” twarze unijnych polityków. A że sondaże poparcia dla partii politycznych, nastroje społeczne, dane gospodarcze, umowy międzynarodowe i parę innych wskaźników mówią o Polsce zupełnie co innego? Cóż, „prawda jest po naszej stronie wbrew temu, co świadczą fakty!” – napisał na Facebooku jeden z przedstawicieli Komitetu Obrony Demokracji. Otóż to. Prawda i fakty w starciu z „Правдą” i „Faktami” mają niewielkie szanse.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Wojciech Mucha