Doskonale pamiętam, tak samo jak prawdopodobnie większość czytelników „Gazety Polskiej Codziennie”, zachowanie polskich władz i mediów po 10 kwietnia 2010 r. Bardzo krótki, praktycznie kilkudniowy moment żałoby, który szybko zastąpiony został żądaniem jej zakończenia, uznania, że nic takiego się nie stało. Fałszywe apele o jedność z jednej strony, szlachetne i naiwne wezwania do refleksji z drugiej szybko ustąpiły miejsca kolejnym operacjom przemysłu pogardy.
Najpierw protest przeciw pochówkowi Lecha i Marii Kaczyńskich na Wawelu, później sprowokowana (dziś możemy podejrzewać, że również najzupełniej dosłownie) walka o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Równolegle trwały próby obrzydzania i ośmieszania katastrofy, żałoby, później zaś osób domagających się prawdy o Smoleńsku.W jakimś stopniu politycy rządzący Polską mieli ułatwione zadanie. Wiele lat medialnej tresury pozwoliło przekonać przeciwników prezydenta Lecha Kaczyńskiego – w olbrzymiej większości – że Smoleńsk to nie ich sprawa. Część poszła dalej, zmieniając narodową tragedię w temat do ciężkich żartów. Jeden z koncernów piwowarskich oparł całą kampanię reklamową na odpowiednio cynicznym skojarzeniu z 10 kwietnia. Na klimat wytworzony przez opiniotwórcze kręgi III Rzeczypospolitej nałożyły się szersze zjawiska cywilizacyjne – żyjemy w czasach bezrefleksyjnego karnawału, nie postu. Przedłużająca się żałoba przez wiele osób była odrzucana jako coś nieznanego, obcego, niepokojącego. Również ten aspekt był umiejętnie podgrzewany przez media, a nawet część hierarchii kościelnej. I chociaż o powstaniach z czasu rozbiorów pamiętano latami, tu już po roku odmawiano nam prawa do demonstrowania przywiązania do ofiar. Przede wszystkim zaś idącego za tym zadawania pytań.
Po pierwsze: nie pytać
Społeczeństwo miało być jak Radosław Sikorski, znający wszystkie odpowiedzi już w chwili, gdy bezpośrednio po katastrofie rozmawiał z Jarosławem Kaczyńskim. Mieliśmy przyjąć do wiadomości rosyjską wersję wydarzeń, a gdy ta okazała się zbyt bezczelna, jej minimalnie złagodzoną i równie niewiarygodną polską wersję. Mieliśmy nie pytać o to, co działo się przed 10 kwietnia – o niefrasobliwość BOR u, grę z udziałem polskiej i rosyjskiej dyplomacji, tajemniczą rozmowę Tomasza Arabskiego w moskiewskiej restauracji Dorian Gray czy samobójstwo Grzegorza Michniewicza tuż przed świętami Bożego Narodzenia 2009 r. Tuż po telefonicznej rozmowie z tym samym Tomaszem Arabskim.
Przypominam, że cały czas mówimy tu o wydarzeniach poprzedzających dramatyczną sobotę 10 kwietnia 2010 r. Po niej znaki zapytania i dezinformacje mnożą się już tempie geometrycznym. Rola Tomasza Turowskiego, komunistycznego agenta, który obecny był w Smoleńsku, a 28 lat wcześniej, podczas zamachu na Jana Pawła II, przebywał w Watykanie. Kolportowana, również przez niego, dezinformacja na temat trzech osób, które przeżyć miały katastrofę. Fałszywy czas zdarzenia podany opinii publicznej. Pośpiech w przejmowaniu obowiązków i dokumentów, pokazany m.in. w filmie „Mgła” Joanny Lichockiej i Marii Dłużewskiej. Znakomity humor najważniejszych osób w państwie, czekających na przylot trumien. Tajemnicze zgony ekspertów. Kłamstwa w sprawie procedur i działań prowadzonych na miejscu katastrofy, dla ukrycia których posunięto się nawet do sfałszowania stenogramu sejmowego wystąpienia Ewy Kopacz. Upokarzające dla rodzin ofiar metody śledztwa Rosjan i skandaliczne zachowanie polskich władz, o którym tak wiele w wywiadzie rzece Bogdanowi Rymanowskiemu opowiedziała Małgorzata Wassermann.
Załóżmy, że są uczciwi
Ponad pięć lat śledztwa prowadzonego w czasie rządów Platformy Obywatelskiej, również przez jej politycznych nominatów ze skompromitowanej komisji Macieja Laska, wątpliwości jedynie pomnożyło. Prace niezależnych naukowców i opozycyjnych posłów, jakkolwiek na wszystkie sposoby ośmieszane i dyskredytowane, nie pozwoliły tematu zamknąć i zamilczeć. Wątpliwości zaś (za którymi nie idzie, jak chcieliby przedstawiciele PO, bezwarunkowa wiara w zamach, a potrzeba całkowitego i uczciwego wyjaśnienia tego dramatu) podziela rosnąca część Polaków. Co więcej, przywoływanie przez PiS tematu Smoleńska nie przeszkodziło w wygraniu wyborów najpierw Andrzejowi Dudzie, później zaś samemu Prawu i Sprawiedliwości.
Gdyby założyć na potrzeby tekstu całkowitą uczciwość i niewinność polityków ekipy Donalda Tuska, z panami Arabskim, Janickim i Turowskim na czele, trudno właściwie zrozumieć, skąd bierze się opór przed kontynuacją prac nad wyjaśnieniem Smoleńska przez nową komisję. „Do tej pory mieliście tylko poszlaki i własne badania, dziś macie dostęp do dokumentów, widzicie sami, jesteśmy niewinni. Czekamy na prawdę i przeprosiny” – czy słyszeli Państwo coś takiego? Zamiast tego znów kwestionuje się autorytet i wiedzę ekspertów, poczytalność Antoniego Macierewicza, ludzi zaś straszy się wojną z Rosją. Tak jakby w międzynarodowej polityce nic od 2010 r. się nie wydarzyło, a ówczesnej katastrofy nie można było uznać za łańcuch zdarzeń, w którym ważnymi ogniwami były atak na Gruzję i wydarzenia na wchodzie Ukrainy. Jak gdyby nie zestrzelono samolotu, tym razem z obywatelami Holandii na pokładzie.
Brudnopis oficera dyżurnego
Sławomir Neumann, w telewizyjnym studiu atakujący Małgorzatę Wassermann, pyta „Czego się boicie?”, choć to nie w jej kierunku powinien kierować to faktycznie interesujące pytanie. Zaciśnięte pięści i ściągnięta grymasem twarz każą zastanowić się nad kondycją psychiczną polityka Platformy. Neumann krąży ostatnio po mediach i przekonuje, że wojskowe dokumenty z 10 kwietnia, których zniszczenie odkryto ostatnio w MON-ie, nie miały żadnego znaczenia. Nie miały, ponieważ, cytując słowa posła, „to nie były dokumenty, to był dziennik służby. Brudnopis oficera dyżurnego”. Przypomina to niefrasobliwe podejście do niszczenia wraku. Okazuje się, że podobny proces trwał również w Polsce. Politycy i dziennikarze prześcigają się w przekonywaniu nas, że zniszczone papiery były pozbawione znaczenia. Zapewne właśnie dlatego wszyscy dokładnie zapamiętali ich treść. Nawet jeśli ich nie znali lub nie pełnili tego dnia służby. Z tym że w tak wyjątkowym dniu, a także trochę wcześniej i trochę później, nie ma czegoś takiego jak dokumenty pozbawione znaczenia. Warto przywołać tu fragment oświadczenia rzecznika prasowego MON u Bartłomieja Misiewicza, wydanego w niedzielę. „W Dzienniku Działań DSO SZ RP (Dyżurnej Służby Operacyjnej Sił Zbrojnych – przyp. K.K.) powinny znaleźć się wszystkie informacje dotyczące: meldunków, decyzji, wykonywanych i odbieranych połączeń, współpracy służb oraz jednostek organizacyjnych Ministerstwa Obrony Narodowej i Wojska Polskiego, co miało istotne znaczenie dla zaistniałej wówczas sytuacji kryzysowej – stąd waga tego dziennika; Zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami: Zarządzenie nr 3/MON z dnia 2 lutego 2005 r. w sprawie zasad i trybu postępowania z materiałami archiwalnymi i inną dokumentacją w resorcie obrony narodowej zabronione było niszczenie tego typu dokumentów […]”. Rzecznik ujawnia też, że 10 kwietnia 2010 r. dyżur w sztabie generalnym pełnił gen. Bogusław Pacek, zwolniony niedawno przez Antoniego Macierewicza rektor AON z komunistyczną przeszłością.
To dopiero początek
Kilka dni wcześniej warszawski sąd zdecydował o tym, że sprawa dotycząca zaniedbań przy organizacji lotu do Smoleńska nie zostanie umorzona. Najbardziej znanym oskarżonym jest w niej Tomasz Arabski. Kontynuacja tego procesu, działalność nowej podkomisji w resorcie Antoniego Macierewicza, dostęp do rządowych dokumentów i zapowiedź odtworzenia zniszczonych materiałów – za czym pójdzie, miejmy nadzieję, pociągnięcie do odpowiedzialności osób winnych zaniedbań i naruszeń prawa – otwierają nowy rozdział w historii wyjaśniania wydarzeń z wiosny 2010 r. Dla niektórych prawdziwa katastrofa dopiero się zaczyna.
Za dwa miesiące obchodzić będziemy kolejną rocznicę katastrofy smoleńskiej. Można się spodziewać, że, inaczej niż w poprzednich latach, zostanie jej nadany oficjalny charakter, choć zapewne nie unikniemy też kolejnych drobnych złośliwości ze strony władz miasta. Wciąż nie będziemy wówczas wiedzieli wszystkiego, jednak na to, by wiedzieć dużo więcej niż dziś, mamy naprawdę olbrzymie szanse. I właśnie tego tak bardzo boją się dziś ci sami politycy i dziennikarze, którzy przez całe lata wmawiali nam, że wiemy już wszystko, a sprawa jest „arcyboleśnie prosta”.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Krzysztof Karnkowski