Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Wiceminister kultury: koniec podziału na faworytów i salon odrzuconych

- Przez minione ćwierć wieku kwestionowaliśmy naszą tożsamość, próbowaliśmy ją przeistoczyć bądź porzucić.

Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
Tomasz Adamowicz/Gazeta Polska
- Przez minione ćwierć wieku kwestionowaliśmy naszą tożsamość, próbowaliśmy ją przeistoczyć bądź porzucić. Trochę jak nastolatek, który buntuje się przeciwko rodzicom i ich anachronicznemu, jego zdaniem, światu. Jednak w miarę jak osiąga dojrzałość, z reguły powraca do korzeni, docenia odziedziczony spadek, adaptuje go do własnych potrzeb. Myślę, że odrodzona po totalitarnych doświadczeniach XX w. Polska wkracza właśnie w tę fazę mądrej dojrzałości - mówi wiceminister kultury Wanda Zwinogrodzka w rozmowie z „Gazetą Polską”.

Niektórzy młodzi twórcy mówią dziś, iż mają nadzieję, że podczas przełożenia wajchy do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego wpadnie trochę świeżego powietrza, czyli znajdzie się miejsce dla tych, którzy wcześniej byli pomijani. Co Pani by im odpowiedziała?
Że jednym z naszych priorytetów jest bardziej sprawiedliwy podział dóbr kultury w aspekcie regionalnym i społecznym. Dotyczy to także programów ministra, z których dotowane są rozmaite przedsięwzięcia kulturalne. W tym zakresie poczynania resortu kultury były w ostatnich latach dość mocno krytykowane. Wiele środowisk czuło się pokrzywdzonych. Nic dziwnego – istniało bowiem grono faworytów i – powiedziałabym – „salon odrzuconych”. Pierwsi z reguły mogli liczyć na wsparcie, drudzy przeciwnie.

Jakie były tego skutki dla atrakcyjności polskiej kultury?
To niezdrowa sytuacja także dlatego, że pewien czytelny schemat podziału tych środków petryfikuje istniejący stan rzeczy, tłumi ferment i kreatywność w kulturze. Implikuje zatem raczej skostnienie niż rozwój. Tymczasem nam zależy na rozwoju, na uwolnieniu inicjatywy Polaków. Trzeba będzie zatem szczególnie uważnie przyjrzeć się projektom świeżym, innowacyjnym, dopiero dobijającym się o uznanie. Ale oczywiście zawsze najwyższym kryterium musi być jakość. Pozwolę sobie zauważyć, że mnie nieco razi sformułowanie „przełożenie wajchy”. Pochodzi ze słownika technicznego, a osobiście uważam, że w świecie kultury właściwsze są analogie z naturą niż z techniką. Etymologicznie kultura to uprawa. Wolę więc takie terminy jak rozwój, ewolucja, pielęgnowanie pewnych wartości, organizm, a nie mechanizm, metamorfoza, a nie kręcenie wajchą. Innymi słowy, wyobrażam sobie, że ministerialna troska o kulturę powinna wyrażać się raczej w staraniach o optymalne warunki dla jej krzewienia i wzrostu, powinna polegać na wspieraniu kreatywności artystów i animatorów, a nie na odgórnych dyspozycjach i ręcznym sterowaniu. Twórczość projektowana za ministerialnym biurkiem mnie nie interesuje. Dlatego bardzo zależy mi na współpracy ze środowiskiem artystycznym, bo tylko tak możemy zdziałać coś pożytecznego. Ja przyznaję się do wrażliwości konserwatywnej, a w tej perspektywie nie ma miejsca na instrumentalizowanie kultury.

Na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” polemizowała Pani z tymi, którzy zachęcali do stworzenia „teatru prawicowego”.
Tak naprawdę raz podjęłam ten temat, zresztą polemizując z Janem Klatą. On właśnie w ostatnich dniach wzniecił falę medialnego zgiełku, bo ministerstwo ośmieliło się poprosić o dokumentację wideo ze zrealizowanych przedstawień, żeby rozeznać się w sytuacji i rzetelnie zrekapitulować dorobek tej sceny [Narodowy Stary Teatr w Krakowie]. Zamówiłam takie opracowanie w ramach „raportu otwarcia”, który przygotowujemy. Fakt, że niegdyś polemizowałam z dyrektorem Starego, był dodatkową przesłanką, by powierzyć to zadanie zawodowemu krytykowi, bo jako urzędnik nie mogę kierować się po prostu własnym arbitralnym przekonaniem, muszę uwzględniać różne punkty widzenia. Tak rozumiem swoją rolę. Gromki lament podniesiony z tego powodu we wszystkich mediach wydaje mi się naprawdę dziwny. W mojej niegdysiejszej polemice z Klatą chodziło o to, że kiedyś dyrektor Starego Teatru wzywał, by konserwatyści, zamiast krytykować teatr lewicowy, tworzyli własny – prawicowy. Próbowałam wytłumaczyć, że nic takiego nigdy nie istniało i teraz też nie powstanie, bo prawicowy teatr byłby wariantem teatru politycznego, a ten jest oryginalnym pomysłem dwudziestowiecznej lewicy, przez konserwatystów odrzucanym. Lewica instrumentalizuje sztukę, traktując ją jako narzędzie perswazji, agitacji czy społecznej inżynierii w służbie rewolucji, której celem jest zdemolowanie tradycyjnego ładu i zaprowadzenie nowych porządków. Konserwatyści nie zamierzają niczego demolować, zatem nie potrzebują takiego narzędzia. Traktują kulturę jako obszar, gdzie aktualizuje się tradycję, prowadzi dialog pokoleń i współczesnych, równoprawnych racji, gdzie podejmuje się umysłowy i artystyczny wysiłek, aby pogłębić nasze rozumienie rzeczywistości i ludzkiej kondycji. W perspektywie konserwatywnej kultura nie jest więc terenem politycznej walki, ale duchowej koegzystencji, im bardziej urozmaiconym i bogatszym – tym lepiej.

Często podkreślała Pani, jak ważne powinno być dla kultury integrowanie wspólnoty. Co może służyć tej integracji?
Wspólna tradycja. Język. Sentyment do przebojów młodości. Filmy Stanisława Barei. „Pchła szachrajka” Jana Brzechwy czytana przez mamę w dzieciństwie. Światło przenikające przez witraże Stanisława Wyspiańskiego w kościele Franciszkanów w Krakowie. Kolęda „Lulajże Jezuniu” skojarzona z zapachem choinki. Fasada Pałacu Łazienkowskiego odbita w wodzie. Smok wawelski, także w uwspółcześnionej wersji Tomasza Bagińskiego, którego film właśnie trafił do sieci. Kultura to po prostu nasz, ludzki świat myśli, wrażeń, tęsknot, wspomnień, które są bardzo indywidualne i osobiste, ale zarazem setkami pajęczych nici wiążą nas ze wspólnotą, w której żyjemy. Wszystko to może nas łączyć, służyć porozumieniu, jeśli potrafimy sobie uświadomić niezwykłą wartość tego duchowego uniwersum ustanawianego zbiorowym wysiłkiem. Mamy z tym niekiedy kłopot. Teraz akurat duży, bo przez minione ćwierć wieku kwestionowaliśmy naszą tożsamość, próbowaliśmy ją przeistoczyć bądź porzucić. Trochę jak nastolatek, który buntuje się przeciwko rodzicom i ich anachronicznemu, jego zdaniem, światu. Jednak w miarę jak osiąga dojrzałość, z reguły powraca do korzeni, docenia odziedziczony spadek, adaptuje go do własnych potrzeb. Myślę, że odrodzona po totalitarnych doświadczeniach XX w. Polska, wkracza właśnie w tę fazę mądrej dojrzałości.

Całość rozmowy w tygodniku „Gazeta Polska”

 



Źródło: Gazeta Polska

Magdalena Piejko