Dowodem, że sprawy w Polsce podążają szybko we właściwym kierunku, jest skowyt dobiegający z kręgów tzw. mainstreamu. Jęczą „dyżurne autorytety”, ujadają cyngle z psiarni Michnika, bolesne wycie w różnych tonacjach dobiega z czołowych mediów elektronicznych. Efekt jest odwrotny do zamierzonego – reformatorska determinacja rządu rośnie.
Rośnie też poparcie społeczne dla „oszołomów, warchołów, kaczystów i faszystów”. Skądinąd wspomniany jazgot (myślę, że na dłuższą metę nieskuteczny) ma racjonalne podstawy. Są powody, żeby koryfeusze Układu mieli się czego obawiać. Wprawdzie jak twierdzi prezes Kaczyński, odwetu nie będzie, ale „ spisane zostały słowa i uczynki”, więc sądy powszechne będą miały sporo roboty. W dodatku znikąd nadziei. Żadne zaklęcia nie pomogą i horror dobrej zmiany będzie trwać. To nie lata 2005–2007 z „trudną koalicją” i wielką bezbronnością wobec mediów kontrolowanych przez przeciwnika.
Przed PiS co najmniej czteroletnie rządy, nieźle rysujące się perspektywy współpracy w naszym regionie Międzymorza, a także kłopoty władz Unii, która nie bardzo może zajmować się naszym barakiem, szykując na swoich pokojach legowiska dla imigrantów i nie wiedząc, w którym miejscu wybuchnie bomba.
W dodatku zjednoczony obóz prawicy odrobił zadane przez historię lekcje, nie zmarnował lat czyśćcowych, przejął władzę, dysponując kadrami i programami, a w strefie wolnego słowa zgromadził wystarczającą liczbę wspaniałych ludzi, mogących być nadzieją przyszłych Mediów Narodowych.
Teraz wystarczy tylko spokój, konsekwencja i utrzymanie tempa.
Jeśli w trzy miesiące uchwycone zostaną wszystkie przyczółki, Rzeczpospolita Czwarta z Plusem stanie się nieodwracalnym bytem.
A że będą rzucane kłody pod nogi, sypany piasek w tryby, nie zabraknie jadu, śliny i żółci (o innych wydzielinach nie wspomnę), należy jedynie współczuć przeciwnikom.
Nawet komuniści w 1989 r. byli cwańsi. I nie mówię o magdalenkowej górze. Na dole (niezależnie od prawdziwych intencji) czekała „solidaruchów” „życzliwość, chęć współpracy, kooptacji”. Twardy opór, niezależnie od okrągłostołowych ustaleń, spowodowałby natychmiastową anihilację „czerwonych”, a stawka na przeczekanie stwarzała szanse...
Nie trzeba było tak długo czekać. Stąd pewne zdziwienie ogłoszeniem wojny totalnej, której wygrać się nie da, zamiast ogłosić rozejm i przejść do działań partyzanckich, w oczekiwaniu na zmianę koniunktury, napięcia w obozie zwycięzców lub kolejne wybory.
Ale widocznie (jak w bajeczce o skorpionie-samobójcy) PO taki ma już charakter.
Źródło: Gazeta Polska
Marcin Wolski