Problemem Polski nie są uchodźcy, ale niesprawne państwo. Imigracyjny exodus dobrze sprzedaje się jako medialny temat. To jeszcze jeden gorący news, z którym dobrze się czują publicyści wszelkich możliwych stron konfliktu, przerzucający się argumentami na oczach rozgorączkowanej publiki, której dane jest zakosztować iluzji współuczestnictwa w wielkoświatowych debatach.
Ale zarówno multikulturowy hurraoptymizm, jak ekscytacja wizją „krachu europejskiej cywilizacji” katapultują naszą debatę publiczną ku zagadnieniom, które powinny stanowić uzupełnienie naszych dyskusji i naszej polityki, ale nie ich trzon.
Dwie wizje wspólnotowości
Gdy z Afryki ku brzegom Europy ruszyła fala uchodźców i wreszcie znacznie przybrała, w Polsce zawrzało: uchodźcy zaleją nasz kraj. Dziś już wiadomo, co wzorcowo pokazała historia syryjskiej rodziny gościnnie przyjętej w wielkopolskim Śremie, że dla większości uchodźców nasz kraj jest jedynie kolejnym punktem transferowym w drodze do wymarzonych krajów zachodnich. Nie tylko dlatego, że tam oferuje się im znacznie lepsze warunki bytowe. Także dlatego, że od lat żyją tam ich wspólnoty, nierzadko rodziny i przyjaciele. A w kulturach Wschodu, wciąż o wiele mniej indywidualistycznych niż w naszym kręgu cywilizacyjnym, bez bardzo bliskich więzi człowiek traci egzystencjalną podstawę i rację bytu.
Niewykluczone, że znacznie większym wyzwaniem dla Europy skonfrontowanej z bardziej tradycyjnymi społecznościami Wschodu jest zderzenie dwóch wizji wspólnotowości, ich „ekonomik wielopokoleniowego rozwoju” niż kwestie ściśle religijne (wszak nierzadko uchodźcy/imigranci laicyzują się, nie rezygnując z własnego modelu więzi społecznych). Zachodni styl życia, oparty na aksjomatach niezależności obywatelskiej i ekonomicznej jednostki, na jej osobistym komforcie i prawie do samostanowienia, jest cywilizacyjnym ewenementem. Silnie wiąże się z rozwojem kapitalizmu i politycznym dziedzictwem rewolucji francuskiej i amerykańskiej, mniej lub bardziej silnym, ale zawsze występującym jako cecha charakterystyczna przeniesieniem ciężaru relacji międzyludzkich z więzi plemiennych, etnicznych czy rodzinnych na różnorakie struktury obywatelskie i/lub zależności ekonomiczne.
Łatwo przychodzi części prawicy oskarżać szeroko pojęty islam o chęć podporządkowania sobie kultury zachodniej. W znacznej mierze mija się to z prawdą i jest kalką amerykańskiej narracji z czasów nieodległych wojen „o demokrację i ropę”. Taką proamerykańską, neokonserwatywną narracją szermuje w swojej publicystyce choćby Matthew Tyrmand. Niemal każdy uchodźca wedle tej logiki to kryptodżihadysta. To dość jałowa poznawczo opowieść, ale działająca na wyobraźnię społeczną. Gdyby jednak serio analizować zagrożenia związane z napływem imigrantów, to o wiele ciekawsze jest przyjrzenie się choćby polityce Erdoğana, premiera Turcji. Kierowany przez niego kraj, należący do NATO, bezkarnie prowadzi politykę eksterminacji Kurdów (walczących z Państwem Islamskim) i umożliwia przepływ uchodźców do Europy przez swoje terytorium.
Osobną zagadkę stanowi to, czy w obrębie kulturowych struktur Zachodu, od dawna już traktujących jednostkę (zdolną do pracy i konsumpcji) jako niemal absolutny punkt odniesienia, istnieje potencjał do asymilacji przybyszów z tak różnego świata. To z kolei jest większy problem dla multikulturalistów z „Gazety Wyborczej”. Tak zwane „równoległe społeczeństwa” imigrantów na Zachodzie to enklawy kultur przednowoczesnych w świecie o innej specyfice struktur społecznych, rynkowych i państwowych. Na marginesie: mało w Polsce się mówi, bo to temat tabu, że i nasi rodacy na emigracji zarobkowej niekiedy (współ)tworzą takie równoległe społeczności, choćby w Niemczech czy krajach Skandynawii.
Geopolityka
Gdzie na tej mapie jest miejsce Polski? Politycznie nasze elity ustawiły nas po stronie tych, którzy brali udział choćby w bombardowaniu Libii. To wstydliwe fakty, o których nie chce się dziś zbyt wiele mówić. Polska współuczestniczyła w destabilizowaniu całych regionów Afryki, a bomby zachodniej koalicji spadały nie tylko na terrorystów i despotów. A może przede wszystkim nie na nich. Niszczono zwykłym ludziom świat, niszczono ład, w którym żyli, przewrócono im życie, jak przewraca się pionki na szachownicy. Wydawało się, że jest to tak daleko od granic Europy i Polski, że wszystko da się zrobić bezkarnie. Gdy Kościół, w tym lokalny Kościół w naszym kraju, apelował o pokój, politycy polscy, zwykle deklarujący przywiązanie do chrześcijańskich wartości, machali lekceważąco ręką, żeby biskupi nie wtrącali się do wielkiej polityki, że papież „się nie zna”. Wszak nasza klasa polityczna to pierwszy sort architektów światowego ładu... Bawiliśmy się w cywilizacyjną krucjatę pod sztandarami Stanów Zjednoczonych. Czy warto było?
W antyuchodźczej histerii jest jeszcze coś niepokojącego. Mamy oto na Wschodzie sąsiada, który w naszym rejonie prowadzi coraz bardziej aktywną politykę rewizji ustaleń geopolitycznych z początku lat 90. XX w. Federacja Rosyjska, co prawda wciąż słaba, była w stanie, grając na różnych fortepianach, przyłączyć do siebie na nowo Krym. I wciąż podsyca konflikty na wschodzie Ukrainy, a także prowadzi jednoznaczną grę na zastraszenie krajów nadbałtyckich. Jeśli spojrzeć na mapy, najlepiej takie, które pokazują dzieje naszego regionu w ciągu kilku stuleci, wyraźnie widać, że od dawna mamy potężny problem z Rosją, a gra z reguły toczyła się o nasze być lub nie być – w kwestii suwerenności i narodowego przetrwania. I że bardzo łatwo (wszak dekady w dziejach państw to okamgnienie) z „bliskiej zagranicy” możemy zamienić się w rejon frontowy lub przyfrontowy (niezależnie od metod toczenia wojny).
Pomoc w rozsypce
Tymczasem nasza opinia publiczna, znudzona już niemal na dobre kwestią wschodnią (którą na bieżąco monitoruje chyba tylko portal Defence24.pl oraz – z innych przyczyn – narodowi i lewaccy rusofile walczący z „banderowcami”), gorączkuje się kwestiami uchodźców z krajów Afryki, co najmniej jakbyśmy bylibyśmy Francją. Nie potrafię tego pojąć. Jeśli nie jest to zdziecinnienie – to jak inaczej to określić? To dzieci boją się strachów spod łóżka, a potrafią zupełnie niefrasobliwie wkładać rękę w pysk wielkiego psa. Mam cichą nadzieję, że po wyborach zarówno prezydent Andrzej Duda, jak i nowe władze kraju będą w stanie lepiej ocenić priorytety, cele i hierarchię ważności geopolitycznych zagadnień niż nasi publicyści i opinia publiczna.
Oczywiście irytujące są wypowiedzi takie jak Martina Schulza, szefa lewicy w Parlamencie Europejskim i przewodniczącego europarlamentu. Ale czy faktycznie dziwią kogokolwiek próby wymuszenia na państwach unijnych przyjmowania imigrantów? Naprawdę, chyba nikt nie miał złudzeń, a trudno mieć je po kryzysie greckim, że kręgi decyzyjne UE to klub dobrych wujaszków czy liga sympatycznych dżentelmenów. Polska ma kłopot, bo nasz system ośrodków dla uchodźców jest w rozsypce. Jak zresztą większość instytucji publicznych w III RP zorientowanych na jakiekolwiek cele społeczne. Chyba stąd przede wszystkim wynikała niechęć decyzyjnych polityków PO do przyjmowania uchodźców – dobrze wiedzą, jaki bałagan panuje w Polsce w tym względzie, a dźwiganie wszystkiego do jako takiego poziomu wymagałoby znacznego wysiłku logistycznego ze strony państwa działającego „tylko teoretycznie”.
Właściwy wymiar
Zresztą najsensowniejszą strategią zaradzenia uchodźczemu kryzysowi jest zwalczanie przyczyn, a nie skutków. Dobrze to podsumował na łamach „GPC” Przemysław Żurawski vel Grajewski: „Sprawa ma wymiar: humanitarno-moralny, polityczny (unijny i regionalny), finansowy, administracyjny i wyborczy. Paryż i Berlin walczą z objawami choroby, a nie z jej przyczyną. Usunięcie przyczyny wymaga zaś interwencji wojskowej i rozbicia Państwa Islamskiego oraz pomocy uchodźcom jak najbliżej ich domu, by nie ruszali dalej”.
Kwestia uchodźców nie jest tematem zastępczym. Ale jest też zagadnieniem dalekim od pierwszoplanowych. W kontekście polskim powinna stanowić asumpt do refleksji nad kondycją naszego państwa i jego geopolitycznymi strategiami przetrwania w XXI w., a nie do machania sztandarem wojny z islamem.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Wołodźko