Propracownicze, egalitarne, etyczne dziedzictwo Sierpnia nie współgra z naszymi dzisiejszymi realiami. Egoizm podniesiony do rangi cnoty stał się normą kulturową.
Jako społeczeństwo jesteśmy coraz dalej od sierpnia 1980 r. Oddziela nas od niego nie tylko narastający upływ czasu. Idee i ideały tamtego czasu są niezrozumiałe szczególnie dla młodszych pokoleń, nauczonych życia według reguł społeczno-gospodarczego darwinizmu.
A jako (anty)wspólnota polityczna mamy problem z decydowaniem o kształcie własnego państwa.
Źródło otuchy
Propracownicze, egalitarne, etyczne dziedzictwo Sierpnia, nie współgra z naszymi dzisiejszymi realiami. Egoizm podniesiony do rangi cnoty stał się normą kulturową, głęboko żłobiącą polską obyczajowość: od kultu zamkniętych osiedli do filozofii „kto bogatemu zabroni”. Dla wielu, którzy wtedy uwierzyli Solidarności, w III Rzeczypospolitej solidarność stanowi raczej okazję do cynicznego żartu i gorzkiego przekleństwa niż zadumy. Dlaczego tak się stało? Czy to naprawdę zmarnowana piękna lekcja polskiej historii?
Dekadę temu na łamach „Obywatela” Zbigniew Romaszewski opublikował tekst pod lakonicznym tytułem „25-lecie »Solidarności«”. Zawarł w nim prosty, wciąż aktualny postulat: „
Trzeba pamiętać o tych, którzy tamtą »Solidarność« budowali i których obciążono wszystkimi kosztami transformacji. Należy się buntować przeciwko niesprawiedliwości, ale nie należy zapominać o drodze, którą przeszliśmy, bo może być ona dla nas źródłem otuchy i nadziei”. Romaszewski zwracał uwagę, że pierwsza Solidarność, oparta na związkowych strukturach, była ruchem na rzecz praw obywatelskich, odzyskania (poczucia) dobra wspólnego, tożsamości i godności narodowej i wreszcie – była ruchem na rzecz prawa do niezafałszowanej pamięci historycznej Polaków. Wszystko to nie byłoby możliwe bez zaczerpniętej w znacznej mierze z nauczania Jana Pawła II wizji solidaryzmu społecznego. Dzięki tym elementom pierwsza Solidarność odbudowywała polską wspólnotę.
Powyższe zdania mogą brzmieć abstrakcyjnie. Ale opowieści świadków tamtych czasów są zgodne. Solidarność na nowo pozwalała zadzierzgnąć więzi międzyludzkie osłabione konformizmem, propagandą, działalnością licznych PRL-owskich służb i instytucji. Z jednej strony pozwalała wyjść poza logikę jednostki i najbliższej rodziny, a z drugiej – poza logikę kolektywu, mrówczego społeczeństwa. Jeśli obejrzymy dokument „Robotnicy ’80” w reżyserii Andrzeja Chodakowskiego i Andrzeja Zajączkowskiego, czyli relację z przebiegu akcji strajkowej i sierpniowych negocjacji Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego z przedstawicielami Komisji Rządowej, zobaczymy ludzi, którzy mieli odwagę walczyć o wyrzuconą z pracy koleżankę, Annę Walentynowicz. I zobaczymy najzwyklejszych, prostych ludzi, którzy wspólnie się modlą i śpiewają pieśni ku czci ofiar Grudnia ’70, a równocześnie nie zapominają, że mają do załatwienia sprawy „tu i teraz”. Oni przestali się godzić, by nazywano ich „robolami”. I „poczuli, że są wreszcie u siebie”. To doświadczenie – nawet jeśli później ubarwione sentymentami – w zgodnej opinii badaczy tamtego czasu było czymś zwyczajnym i dość powszechnym.
Odbudowa oddolna
Warto przytoczyć piękne wspomnienie rzadko dziś pamiętanego przyjaciela Polaków, francuskiego dziennikarza Bernarda Margueritte, który był korespondentem w Stoczni Gdańskiej w czas sierpniowego strajku: „
Nigdy nie zapomnę tamtych dni i nocy spędzonych w strajkujących stoczniach. To były szczególne momenty w mojej działalności zawodowej, ale i w życiu. Przez ponad dwa tygodnie żyłem w stoczniach, spałem tam – co prawda nie na styropianie, lecz na łóżku polowym, które robotnicy oddali do mojej dyspozycji – ale właściwie nie spałem, bo dyskusje ze stoczniowcami toczyły się prawie non stop. I była to także lekcja pokory. Myślałem wówczas, że znam już Polskę i byłem przekonany, że polska klasa robotnicza była raczej apolityczna, nie bardzo się znała na sprawach świata, a tu miałem najciekawsze rozmowy, jakie kiedykolwiek toczyłem w życiu, ze wspaniałymi, inteligentnymi i świadomymi młodymi ludźmi!”.
Tak odbudowywała się polska wspólnota – w największej mierze poprzez oddolny ruch pracowniczy, obywatelski, narodowy. Ten ruch, z czasem coraz bardziej niejednorodny, po niemal dekadzie część opozycyjnej elity wykorzystała jako kartę przetargową w rozmowach przy Okrągłym Stole i w Magdalence. Szybko też się okazało, że ludzie pracy najemnej, czyli znaczna część „społecznych mas” coraz mniej się liczy w kształtującym się na nowo systemie, za to bardzo dużo mają w nim do powiedzenia reprezentanci wielkiego zachodniego kapitału.
Pierwsza „Solidarność” stała się mitem, by nie powiedzieć przykro – sloganem. Wielu robotników i chłoporobotników zamieniło się w drobnych handlowców, ludzi bardzo małego biznesu rozłożonego na łóżkach polowych. Ale właśnie wielki zachodni biznes, z ogromną pomocą tutejszych polityków, szybko pokazał im miejsce w nowej hierarchii. Na ogół bardzo niskie miejsce. Lepiej mieli zazwyczaj tylko ludzie pokroju Jana Kulczyka. I polska wspólnota znów zaczęła się sypać, bo hasło „ratuj się, kto i jak może” stało się powszechnie obowiązującą strategią życiową.
Tęsknota za wspólnotą
Wspólnota, jaką tworzyła pierwsza Solidarność, wciąż jest nam potrzebna. Stanowiła ona, patrząc z socjologicznej perspektywy, zdecydowaną opozycję zarówno wobec kolektywizmu czasów PRL-u, jak i skrajnego indywidualizmu III RP. Ta wspólnota kształtowała się oddolnie, ludzie jej chcieli – to decydowało o jej autentyczności. Nie była idealna, ale była wystarczająco silna, by – w różnych formach – przetrwać stan wojenny. Obdarzyła swoją siłą bardzo różne nurty opozycji: od Ruchu Młodej Polski po Niezależne Zrzeszenie Studentów.
Przynajmniej na moment pomogła Polakom odzyskać poczucie sprawczości, chęć wybicia się na niepodległość czynu i myśli.
Wspólnota umożliwia decydowanie o własnym losie: społecznym, gospodarczym, politycznym. Społeczeństwo kolektywne czasów realnego socjalizmu władza chciała podporządkować hasłu „naród z partią”. Rozbite społeczeństwo epoki realnego liberalizmu w inny sposób jest skazane na cudzą wolę. Dobrze to uświadamiają neokolonialne realia III RP. Nie zbudowaliśmy innowacyjnej gospodarki ani sprawnego państwa, przetrącono nam kręgosłup w polityce zagranicznej. Nasza gospodarka uzależniona jest w większości od niemieckiej, a większość nadwiślańskiej klasy politycznej uważa, że nie ma alternatywy dla tego stanu rzeczy.
I „jakoś żyjemy”: jesteśmy tanią siłą roboczą, utraciliśmy znaczną część własnego przemysłu, wypracowywane przez Polaków zyski na ogół wędrują za granicę, choćby do rajów podatkowych, powszechnie łamane są prawa pracownicze, a rząd Platformy Obywatelskiej na lata zawiesił dialog społeczny. Do tego narasta wciąż rozwarstwienie, które w czasach, gdy o realiach codziennego funkcjonowania decyduje przede wszystkim pieniądz, czyni miliony Polaków obywatelami najniższej kategorii. To urąga nie tylko marzeniom pierwszej Solidarności, ale i wizji autentycznie rozwijającego się kraju.
Ktoś zapyta: od czego zacząć odbudowę wspólnoty? Spójrzmy na robotników strajkujących w sierpniu 1980 r. Lekcja jest prosta: nie można dawać sobą pomiatać.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Krzysztof Wołodźko