Wypowiedź dyrektora FBI Jamesa Comeya o współodpowiedzialności Polaków za Holokaust to porażka polityki historycznej prowadzonej przez polskie władze. Tyle że obecna koalicja rządząca mocno na nią pracowała. W 2013 r. kierowane przez Radosława Sikorskiego MSZ… zlikwidowało zespół ds. polityki historycznej, uważając, że jest niepotrzebny – pisze Piotr Lisiewicz w „Gazecie Polskiej”.
– Obecne reakcje MSZ na zniesławianie Polski to musztarda po obiedzie – mówi „Gazecie Polskiej” dr Maciej Szymanowski, zwolniony w 2013 r. dyrektor ds. polityki historycznej w MSZ.
To Szymanowski był pomysłodawcą stworzenia owego zespołu. Jaki cel mu przyświecał?
– Ustaliliśmy wówczas, że Niemcy co roku fundują ok. 200 stypendiów dla amerykańskich naukowców. Trwają one od 12 do 24 miesięcy. Tymczasem polski rząd funduje ogółem ok. 35 stypendiów, z których najdłuższe trwa trzy miesiące. Jak w tej sytuacji dziwić się, że nasze racje historyczne są słabo brane pod uwagę? – mówi „GP” były urzędnik rządu Tuska.
Jak bardzo słabo, pokazała wypowiedź Jamesa Comeya. Przypomnijmy, iż powiedział on:
„Dobrzy ludzie pomogli mordować miliony i najstraszniejszą ze wszystkich lekcji jest ta pokazująca, że jesteśmy w stanie zrezygnować z indywidualnej moralności, poddając się władzy grupy, jesteśmy w stanie przekonać się do prawie wszystkiego”. I dodał:
„Mordercy i ich wspólnicy z Niemiec, Polski, Węgier i wielu, wielu innych miejsc nie zrobili niczego złego, bo przekonali siebie do tego, że uczynili to, co było słuszne i od czego nie było ucieczki”.
Do słów tych odniósł się kandydat na prezydenta Andrzej Duda. –
Mówienie, że naród polski w jakikolwiek sposób przyczynił się do Holokaustu, jest haniebnym zakłamywaniem historii, z czym nigdy nie możemy się zgodzić – powiedział. Zdaniem Dudy, żadna niewiedza historyczna, żadna ignorancja nie może usprawiedliwiać haniebnego obrażania innych narodów. –
Naziści to nie byli ludzie znikąd, to nie byli kosmici, nazistami byli Niemcy – stwierdził.
Wizerunek Polski w rękach specjalistów od tańca
Także rzecznik MSZ Marcin Wojciechowski uznał, że słowa Comeya to „niedopuszczalne sformułowania”, a urzędnicy ministerstwa podjęli stosowne działania w tej sprawie. Problem w tym, że także MSZ przyczynił się do obecnego wizerunku Polski na arenie międzynarodowej.
Pomysł powołania zespołu ds. polityki historycznej w MSZ narodził się wiosną 2012 r., a we wrześniu tego roku uzyskał akceptację ministra Radosława Sikorskiego. Sprawa jednak się ślimaczyła i oficjalnie zespół rozpoczął działalność w lutym 2013 r., choć w mniejszym składzie, niż proponowano.
Działał tylko dwa miesiące, bo jego działalność storpedował aparat urzędniczy MSZ.
– Byłem przez krótki czas jedynym urzędnikiem w historii MSZ w III RP, który miał pieczątkę „Dyrektor ds. Polityki Historycznej”. Zostawiłem ją sobie na pamiątkę. Dziś nikt nie kontynuuje mojej misji – mówi „GP” Szymanowski.
W wyniku likwidacji jego zespołu obecnie zadania związane z polityką historyczną podlegają w MSZ Departamentowi Dyplomacji Publicznej i Kulturalnej. A dla owego departamentu jest to tylko jedno z wielu wykonywanych przez niego zadań. I to nie takie, do jakiego przyzwyczajeni są jego urzędnicy.
– Od dziesięcioleci zajmują się oni tańcem, muzyką czy wystawami. Polityka historyczna to dla nich margines zainteresowań – mówi Szymanowski.
Z grubsza biorąc, to samo deklaruje sam departament. Na stronie MSZ czytamy:
„Departament w ramach realizacji zadań polskiej polityki zagranicznej działa na rzecz upowszechniania polskiej kultury, nauki i edukacji. We współpracy z Instytutami Polskimi, Ambasadami i Konsulatami Generalnymi dba o zapewnienie obecności polskich twórców i artystów w najważniejszych wydarzeniach kulturalnych na całym świecie. Czyni starania na rzecz widoczności polskiego głosu w najistotniejszych światowych debatach. Negocjuje umowy międzynarodowe obejmujące współpracę w zakresie kultury, edukacji, nauki i informacji oraz wymiany młodzieży. Współpracuje z zagranicznymi i krajowymi instytucjami, ośrodkami opiniotwórczymi, organizacjami pozarządowymi oraz mediami za granicą”.
Sprostowania nie zastąpią polityki historycznej
Na stronie MSZ istnieje dziś jednak też specjalna zakładka, w której odnotowywane są dziesiątki interwencji polskiej dyplomacji w sprawie artykułów o „polskich obozach koncentracyjnych” itp. MSZ chwali się skutecznymi sprostowaniami ze strony polityków czy mediów. Mimo to liczba zniesławiających nasz kraj publikacji nie maleje w sposób odczuwalny.
Zdaniem Szymanowskiego pokazuje to nieskuteczność polskiej polityki. To właśnie zmienić miał jego zespół.
– Samo prostowanie kłamstw nie daje efektu. Naszym celem było kreowanie wizerunku Polski i zapobieganie takim sytuacjom – mówi.
Zespół przedstawił konkretne plany wpływania na środowiska akademickie w krajach ważnych z naszego punktu widzenia. –
Wśród naukowców siłą rzeczy łatwiej znaleźć osoby dobrze poinformowane, znające prawdziwą historię. Powinniśmy zachęcać je do przyjazdu do Polski, do zrobienia u nas doktoratu czy habilitacji. To byłoby korzystne zarówno dla nich, jak i dla nas. Bo dzięki nim powstałyby wiarygodne prace na temat historii Polski – mówi Szymanowski. Jego zdaniem polska dyplomacja dysponuje też instrumentami pozwalającymi zainteresować Polską zachodnie media i doprowadzić do nawiązania kontaktów między dziennikarzami z Polski i z tamtych krajów.
Jak podkreśla, jeden artykuł znanego amerykańskiego publicysty czy naukowca, obśmiewający kłamstwa opublikowane przez konkurencyjny tytuł, da lepszy efekt niż dziesiątki sprostowań napisanych przez polskiego ambasadora. –
O ambasadorze mogą mówić, że pewnie pisze tak, bo musi, taką ma pracę. A kolegę po fachu, który oprze swoją publikację na prawdzie historycznej, zaatakować o wiele trudniej – stwierdza Szymanowski.
Jak nowy regulamin zespół zlikwidował
Jak doprowadzono do likwidacji zespołu? Wobec Szymanowskiego pojawiły się w mediach zarzuty m.in. o nadmierne wydatki na atrakcyjną turystycznie podróż do Indii i brak historycznego wykształcenia. Urzędnik prostował, że w Indiach miał tworzyć centrum studiów polskich. A on sam jest z wykształcenia hungarystą-historykiem po doktoracie na Uniwersytecie Jagiellońskim.
Mimo to został zwolniony z MSZ.
Sprawy o przywrócenie do pracy, jakie wytoczył ministerstwu, trwają do dziś. Jak się wydaje, na prawdziwe przyczyny jego zwolnienia wskazują dalsze losy jego zespołu.
Nie powołano jego następcy, na jego stanowisku był przez jakiś czas wakat. A potem wszedł w życie nowy regulamin Departamentu Polonii, w ramach którego zespół funkcjonował. Nie przewidywał on istnienia zespołu.
Wstydliwe dbanie o wizerunek
Zdaniem Szymanowskiego skutki wieloletnich zaniedbań, gdy chodzi o politykę historyczną, możemy ostatnio obserwować coraz częściej.
– O obchodach wyzwolenia Auschwitz przez armię sowiecką było bardzo głośno. A ja jestem ciekawy, czy głośno będzie o przypadającej 14 czerwca 75. rocznicy pierwszego transportu do Auschwitz, w którym trafił tam m.in. Józef Szajna – mówi Szymanowski.
Przez lata polityki historycznej w Polsce nie tylko nie realizowano, ale nawet upowszechniano tezy, jakoby była ona zbędna. W latach 90. mówienie o tym, że w mediach zachodnich ktoś stwierdził, iż Polska jest współwinna Holokaustu, było uznawane za coś wstydliwego, przejaw naszej drażliwości, zaściankowości.
Media III RP milczały na ten temat, a
jako pierwsza kampanię przeciwko zniesławianiu Polski wszczęła „Gazeta Polska” piórem śp. Jacka Kwiecińskiego. W swojej rubryce „Dosyć” Kwieciński ujawniał przykłady antypolskich kłamstw. Ujawniał, bo internetu nie było, a polskie media zwyczajnie o nich milczały.
Niemcy i Rosjanie rozumieją, polski rząd nie
Szymanowski podkreśla, że lekceważenie polityki historycznej jest czymś kuriozalnym. –
Czy naprawdę ktokolwiek rozsądny może uważać, że Niemcy czy Rosjanie inwestujący od lat niebagatelne kwoty chociażby w filmy poświęcone cierpieniu swoich narodów w czasie II wojny światowej, opowiadające o okrucieństwie wypędzeń czy o Armii Czerwonej jako wyzwolicielce Żydów, stracili kontakt z rzeczywistością? – pyta.
Jak podkreśla, państwo, które nie prowadzi aktywnej i konsekwentnej polityki historycznej, staje się obiektem polityki historycznej innych państw. Innymi słowy, żyjemy w świecie, w którym każde państwo prowadzi politykę historyczną – własną albo cudzą.
Jego zdaniem Polska ponosiła w historii skutki tego, że za słabo reklamowała w świecie swój autentyczny dorobek.
– Dobrym przykładem na to, jak rozpowszechnienie wiedzy o kulturze jakiegoś kraju może wpłynąć na jego losy, jest Grecja. Kiedy wielcy ówczesnego świata spotkali się na konferencji w Jałcie, Ateny wcale nie jawiły się jako miasto położone bardziej na zachód niż Warszawa. Grecy nie byli rzymskimi katolikami, nie używali alfabetu łacińskiego. Jednak każdy absolwent uczelni amerykańskiej, w tym prezydent Roosevelt, doskonale wiedział, że Grecja to kolebka europejskiej cywilizacji i demokracji, bo tego do dzisiaj uczą na każdym amerykańskim uniwersytecie. Tymczasem o fenomenie polskiej demokracji szlacheckiej, tolerancji, najdłużej trwającej w dziejach Europy unii (Obojga Narodów) nie można się tam dowiedzieć prawie nic – mówi.
Źródło: Gazeta Polska
Piotr Lisiewicz