Po dłuższej, kilkumiesięcznej przerwie obejrzałem program Tomasza Lisa w telewizji publicznej. Robię to naprawdę rzadko, ponieważ ta wątpliwej jakości publicystyka, w której rozmawia się na tematy zastępcze i wzajemnie przekrzykuje, jest zwyczajnie nudna. Ciekawiej bywa, gdy do studia TVP przychodzi ktoś taki jak Donald Tusk – wtedy można przynajmniej przyjrzeć się relacji, jaka łączy autora programu z obozem władzy.
Ale w ostatnim programie było jak zwykle. Lis pozwolił na taki magiel, jakiego nie ma w żadnej, nawet najbardziej niszowej stacji. Przyjaciele Radka Sikorskiego – Michał Kamiński i Roman Giertych – przekrzykiwali Jacka Kurskiego, a w końcu i Lisa. W drugiej części programu doszło do kłótni Kazimiery Szczuki z Marzeną Wróbel z Solidarnej Polski na temat przemocy w rodzinach. Gdy krzyki ustały, celebrytka feministka krzywo i z politowaniem patrzyła na zaproszonych do studia duchownych. Czy tego typu awantury, z których trudno cokolwiek wynieść, warto promować za tak duże pieniądze w telewizji publicznej? Co to ma wspólnego z jej misją? Jeśli Lis musi zajmować się szczuciem jednych na drugich, może niech to robi za prywatne pieniądze, w prywatnych mediach?
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Grzegorz Wszołek