Jarosław jot-Drużycki zebrał swoje reportaże z Zaolzia w tomik pod tytułem „Hospicjum Zaolzie”. Pokazuje w nich współczesność krainy, o której Polska zapomniała i na której polskość umiera.
Są tacy, dla których Zaolzie jest synonimem „polskiej agresji na rozrywaną przez Hitlera Czechosłowację” i „krótkowzrocznej sanacyjnej polityki ministra Józefa Becka i marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza”. Niektórzy pamiętają jednak ten przedwojenny epizod inaczej – jako „powrót Zaolzia do Macierzy”.
I to właśnie oni mają rację, ponieważ w 1919 r. to wojska czeskie zaatakowały i zajęły te tereny, mimo że znajdowały się po polskiej stronie granicy wyznaczonej w 1918 r. wspólnie przez rządy czeski i polski. Skutki tej agresji zostały zapisane w międzynarodowym porozumieniu zawartym w belgijskim Spa, co doprowadziło do podzielenia istniejącego od średniowiecza Księstwa Cieszyńskiego i pozostawienia po czeskiej stronie 130 tys. Polaków. Wojska polskie w październiku 1938 r. przywróciły zatem jedynie historyczny stan tego terenu, i to na mocy dwustronnego porozumienia, a nie militarnej agresji.
Zresztą historia wcale nie jest dominantą opowieści Drużyckiego. Poznawał on bowiem tę krainę z właściwej perspektywy. To znaczy przez szkło piwnego kufla. Przy piwie ważna zaś jest dobra opowieść, a nie resentymenty. A Czesi pić umieją. I okazuje się, że mistrzostwo wcale nie musi oznaczać spożywania procentów w nadmiernych ilościach. Świadczy o tym choćby wzruszająca tabliczka z jednego z autobusów zmierzających do opisywanej przez autora krainy:
„Z alkoholem jeszcze nikt nie wygrał. Tylko Morawianie zremisowali”. Zaolziacy zaś w tej konkurencji od nich nie odstają.
Więcej w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie".
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Robert Tekieli