Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Wojna patriarchów - o roli Cerkwi w konflikcie na Ukrainie

W cieniu wojskowej akcji Rosji na Ukrainie rozgrywa się inny konflikt.

Palefire/CC3.0
Palefire/CC3.0
W cieniu wojskowej akcji Rosji na Ukrainie rozgrywa się inny konflikt. Po obu stronach stoją prawosławni mnisi i hierarchowie, których spór i wzajemne ekskomuniki mogą narysować nową mapę wyznaniową Europy Środkowej - pisze Tomasz P. Terlikowski w najnowszym numerze "Gazety Polskiej".
 
Świeckim obserwatorom sceny politycznej umyka niekiedy wyznaniowo-religijna dynamika wydarzeń na Ukrainie i w Rosji. A ta jest rzeczywiście niezmiernie ciekawa. Oto bowiem patriarchowie z wzajemnie nieuznających się Cerkwi nie tylko wystosowują niezwykle ostre oświadczenia, ale też uczestniczą, i to zupełnie otwarcie, w walce politycznej. I o ile patriarchat kijowski robi to w sytuacji, gdy Ukraina została realnie zaatakowana przez siły rosyjskie, o tyle patriarchat moskiewski (który obejmuje także, o czym nieczęsto się pamięta, Ukrainę) wspiera zupełnie jawnie Putina, i to niekiedy wbrew własnym, ukraińskim interesom.

Święta Ruś kontra prawa Kijowa

Ta walka przyjmuje przy tym niezwykle wschodni charakter. Hierarchowie przyzywają Boga na pomoc i ostrzegają, że ci, którzy się z nimi nie zgadzają, zostaną surowo ukarani przez Stwórcę. Taką opinię, zupełnie wprost, sformułował patriarcha Filaret w liście na Wielkanoc do swoich wiernych. „Na nasz miłujący pokój naród, który dobrowolnie wyrzekł się broni jądrowej, spadła agresja. Kraj, który gwarantował nam integralność i bezpieczeństwo, dokonał agresji. Bóg nie może stać po stronie nieprawdy, dlatego wróg narodu ukraińskiego skazany jest na klęskę” – podkreślał patriarcha Filaret. A media rosyjskie relacjonowały ten list jako modlitwę o to, by Bóg pokarał Rosję. Strona moskiewska, choć ustrzegła się takiej modlitwy, też nie pozostawała dłużna.

Hierarchowie i duchowni Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej podkreślali, że Rosjanie mają prawo do obrony Rosji i prawosławia na terenie innych państw, a patriarcha Cyryl podczas modlitwy za Ukrainę w Soborze Chrystusa Zbawiciela podkreślał, że choć Ukraina jest osobnym państwem, to nie należy jej traktować jako odrębnego narodu. Ukraina politycznie jest krajem zewnętrznym, ale duchowo i historycznie nigdy tak nie było. Przed Bogiem jesteśmy jednym narodem, wyznajemy jedną wiarę prawosławną, choćby nawet ktoś sugerował, że wśród Ukraińców są także wierni innych wyznań – powiedział patriarcha i dodał, że choć prawosławie z szacunkiem odnosi się do mniejszości religijnych, to i tak uznaje, że „Ukraina jest organiczną częścią świętej Rusi”. Z tej zaś wypowiedzi także sam patriarcha wyciąga oczywisty wniosek, że Ukrainy należy bronić przed zakusami Zachodu, który chce rozbić jedność świętej Rusi.

Tu nie chodzi (tylko) o politykę

Wypowiedzi te można komentować w kluczu czysto politycznym. Rosyjska Cerkiew Prawosławna jest oczywiście częścią putinowskiej koncepcji imperialnej i z ogromną przyjemnością wypełnia taką rolę, a Ukraińska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Kijowskiego (tak jak mniejsza autokefaliczna) swoje szanse na oficjalne uznanie w świecie prawosławnym czerpie właśnie z mocnego wsparcia państwa niezależnego od Moskwy. Byłoby jednak błędem spoglądanie na ten spór – inspirowany oczywiście militarnymi i nacjonalistycznymi elementami – tylko z tej perspektywy. W istocie jest on bowiem także sporem eklezjalnym między dwiema Cerkwiami, które na nieco innych fundamentach budują swoją tożsamość, i z których jedna – jeśli projekt drugiej się powiedzie – poniesie ogromne straty, w tym status najważniejszej wspólnoty prawosławnej.

Trzeba mieć bowiem świadomość, że jeśli Rosyjska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Moskiewskiego jest obecnie największą Cerkwią na świecie, to dlatego, że w jej skład wchodzi Ukraina. Gdyby Konstantynopol (co nie jest proste politycznie ani eklezjalnie) zdecydował się uznać autokefalię czy tym bardziej patriarchat kijowski, wówczas to on – zwłaszcza gdyby trzy zwalczające się obecnie Cerkwie pojednały się – stałby się największą Cerkwią prawosławną na świecie, z największą liczbą powołań i największą liczbą praktykujących. Ukraińscy prawosławni, o czym też warto przypomnieć, o wiele częściej praktykują, a także mają o wiele więcej powołań niż prawosławni rosyjscy (zdaniem części obserwatorów ponad połowa prawosławnych duchownych z Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej pochodzi właśnie z terenów Ukrainy).

Pytania o prymat

I choćby już tylko dlatego patriarcha Cyryl nie chce i nie potrafi zrezygnować z obrony wpływów rosyjskich na Ukrainie i zaakceptować niezależności ukraińskiej prawosławia, o które to ostatnie walczy od lat 20. XX w. i ponownie od początku lat 90. Ale są także inne powody. Rosyjska Cerkiew Prawosławna naprawdę wyznaje ideę „Świętej Rusi”, która obejmuje wszystkie tereny prawosławnej, wschodniej Słowiańszczyzny i przeniknięta jest wiarą w misję Rosji obrony cywilizacji chrześcijańskiej. I choć trudno dostrzec w Putinie „nowego Konstantyna”, a jego poglądy są w istocie antykatolickie, to z punktu widzenia prawosławnych Rosjan jest on władcą godnym wsparcia, także z przyczyn ideowych.

Dla Ukraińców, szczególnie tych, którzy nie pozostają wewnątrz patriarchatu moskiewskiego, a wybrali jedną z niekanonicznych Cerkwi, sytuacja też jest dość oczywista. Oni uznają siebie i swoją Cerkwię za pierwotną, nie bez racji przypominając, że to właśnie w Kijowie powstała pierwsza prawosławna metropolia, którą – nie do końca zgodnie z prawem – przeniesiono do Moskwy. Co więcej, kijowskie prawosławie dysponowało nawet własnym rytem (kijowsko-halickim), który ukształtował się na terenach I Rzeczypospolitej, i który został zniszczony przez Katarzynę Wielką (ocalał tylko na terenach zaboru austriackiego). Nawiązanie do tych tradycji ma być szansą na budowanie nowej tożsamości ukraińskiej i nowego (choć nawiązującego do tradycji kijowskich) prawosławia. Mniej rosyjskiego, a bardziej ruskiego. Gdyby udało się jeszcze – a rozmowy takie są toczone – porozumieć z grekokatolikami, to eksperyment taki byłby naprawdę obiecującym projektem eklezjalnym, szansą na przyspieszenie dialogu ekumenicznego i ominięcie sprzeciwu Moskwy wobec jedności z Kościołem katolickim.

Realna przeszkoda niekanoniczności

Aby stało się to jednak możliwe, konieczne jest przezwyciężenie bardzo realnego problemu, jakim jest niekanoniczny status ukraińskich Cerkwi (tych poza patriarchatem moskiewskim). Wszystkie one (w tym kluczowy patriarchat kijowski) nie mają oficjalnego uznania ze strony nie tylko Moskwy, ale również pozostałych Cerkwi prawosławnych na świecie. W istocie są zatem schizmatyckimi wspólnotami, z którymi dialog nie ma sensu, i których władze nie mają nawet godności pasterskiej. Nie jest przypadkiem, że media rosyjskie o patriarsze Filarecie piszą jako o „obywatelu Filarecie Denisenko”, który – o czym też warto pamiętać – został pozbawiony godności mniszej, a także święceń przez Święty Synod Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej. Decyzję tę uznają zaś także inne Cerkwie prawosławne.

Bez zmiany tego statusu (a to nie będzie możliwie nie tylko bez wpływu niezależnego państwa ukraińskiego, ale także dyskretnego wsparcia Rzymu) nie ma mowy o szybszym procesie ukrainizacji prawosławia i próbie zbudowania odmiennej od wielkoruskiej, słowiańskiej jego wersji. Gdyby jednak się to udało, to wówczas nie tylko otworzyłoby drogę do szybszego ekumenicznego dialogu między prawosławiem a Rzymem, ale też ułatwiłoby budowanie silnej ukraińskiej tożsamości narodowej, zakorzenionej w chrześcijaństwie.

Tekst ukazał się w aktualnym numerze tygodnika "Gazeta Polska"

 



Źródło: Gazeta Polska

Tomasz P. Terlikowski