To problem, bo zamiast rozmawiać o ustawach i programie, skupiamy się na wiecznych sporach o to, jak zdobyć centrum albo czy Jacek Kurski jest największym politycznym umysłem w 1000-letniej historii państwa polskiego. Wydaje się, że to zasadniczy błąd.
Chcemy rządzić, ale w zasadzie tylko dlatego, aby oni dłużej nie rządzili. Chcemy zwycięstwa, by znów zobaczyć łzy pokonanych. Tymczasem to droga donikąd.
Marzy mi się partia, która wiedziałaby, co chce zrobić. Ale nie zamykała tego jedynie w abstrakcyjnym wymiarze. Nie opowiadała komunałów o tym, że chce doganiać Zachód pod względem materialnym. Nie. Chciałbym, żeby opozycja była tak przygotowana, jak był do swojego zwycięstwa przygotowany Donald Trump. Żeby w dniu wygranych wyborów pytania o kierunek zmian były już rozstrzygnięte, a partia już nie traciła czasu na spory wewnętrzne i zwyczajowy taniec lobbystów. Przecież większość zmian systemowych można przegłosować w tydzień. Tylko trzeba być pewnym swoich racji i wiedzieć, co się chce osiągnąć.
Zapowiedzi opozycji powinny być realizowalne i szczegółowe. Może również odnoszące się do nieumiejętności obecnego rządu. Przykładowo: jeżeli zgadzamy się, że spożycie alkoholu jest problemem, to zakażmy małpek i tanich piw. Tylko zróbmy to natychmiast, zanim producenci tych napojów przymilą się do posłów i zasieją wątpliwości.
Podobnie możemy zgodzić się w dziesiątkach konkretnych spraw. Tylko trzeba usiąść wspólnie i ten katalog ustalić, aby wiedzieć, co się chce zrobić. Bez celu trudno gdziekolwiek dojść. Prowadzi to również do zużycia się władzy w setkach konfliktów, co obserwowaliśmy w latach 2015–2023 i obserwujemy dzisiaj. Trzeba bardziej myśleć o Polsce niż o politycznym zwycięstwie.