W piątek Sąd Okręgowy w Warszawie ogłosił wyrok uniewinniający w sprawie zabójstwa małżeństwa Jaroszewiczów, do którego doszło w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 roku. To drugi proces, jaki toczył się w tej sprawie. W pierwszym podstawy oskarżenia były tak słabe, że o uniewinnienie wnioskował sam prokurator. Tym razem na ławie oskarżonych zasiedli członkowie „gangu karateków”, którzy przyznali się do udziału w zbrodni. Proces wcale nie rozstrzygnął jednak wątpliwości w sprawie, a wyrok uniewinniający dla portalu niezalezna.pl skomentował Andrzej Jaroszewicz, syn zamordowanego byłego premiera.
Do udziału w napadzie na małżeństwo Jaroszewiczów przyznał się Dariusz S. i Marcin B. Razem wskazali, że mordu podczas napadu dopuścił się Robert S. Mężczyźni byli członkami „gangu karateków”. W procesie, który w piątek zakończył się w pierwszej instancji uniewinnieniem oskarżonych, sąd rozpatrywał morderstwo dokonane na byłym premierze i jego żonie w odniesieniu również do innych potwornych zbrodni, jakich dopuścili się oskarżeni.
Syn zamordowanego premiera, Andrzej Jaroszewicz, od dawna miał wątpliwości co do tego, czy tym razem wymiar sprawiedliwości próbuje osądzić odpowiednie osoby.
Mniej więcej w połowie procesu przestałem przychodzić na kolejne rozprawy, bo dla mnie jasne było, że to nie sprawcy zabójstwa mojego ojca siedzą na ławie oskarżonych w tym procesie. Byłem przecież domownikiem, znałem dobrze dom, w którym doszło do zbrodni. W ich zeznaniach i w materiale dowodowym było zdecydowanie zbyt wiele niejasności, które zresztą sąd zauważył i wykorzystał dziś, aby bardzo dobrze umotywować wyrok uniewinniający. Sąd po prostu nie mógł skazać oskarżonych w tym procesie
„Niezależnie jednak od tego, że nie byłem przekonany do ich winy, patrzyłem z wielkim obrzydzeniem na tych ludzi. Jasnym było, że to mordercy i bandyci. Prokuratura dzisiaj zapowiedziała apelację. Będziemy bacznie przyglądać się dalszym losom sprawy. Cieszę się z tego, że ktoś dalej będzie ją drążyć i chce ją rozwikłać” – nadmienił Jaroszewicz.
W ogóle w piątek po raz pierwszy sąd wykazał się odwagą, bo w uzasadnieniu wspomniał o możliwym zaangażowaniu służb specjalnych w morderstwo mojego ojca i jego żony. Sąd wskazał, że ktoś mógł za tym stać. Sędzia nie bał się wspomnieć o tych służbach. Może to oznacza, że śledczy wiedzą już coś więcej? Czekam na pisemne uzasadnienie wyroku - liczę, że wyłapię z niego coś więcej
Wątpliwości Andrzeja Jaroszewicza podziela również jego żona, pisarka Alicja Grzybowska, która od ponad dekady zaangażowana jest w sprawę zamordowania byłego premiera i jego małżonki.
Podobnie jak mąż jestem zadowolona z postawy sądu, który naprawdę chciał wiedzieć, czy oskarżeni faktycznie byli sprawcami morderstwa czy nie. Nie zadowolił się ich przyznaniem się do winy i nie zamknął na tym sprawy. Cieszę się, że w dzisiejszym - choć krótkim - uzasadnieniu sędzia poruszył bardzo dużo tematów. Słychać było też, że sąd ma sporo własnych spostrzeżeń odnośnie zeznań i pewnych szczegółów ustalonych w toku śledztwa - np. że około 11.00 trzy osoby opuściły dom [w Aninie, w którym doszło do zbrodni - red.], jeden to był bardzo wysoki mężczyzna, druga z osób to była kobieta, a towarzyszył im jeszcze jakiś trzeci mężczyzna. Sąd zwrócił uwagę na to, że w grupach przestępczych na początku lat 90. kobiety działały ekstremalnie rzadko, jeżeli w ogóle, natomiast zdarzały się w zespołach służb. To było spostrzeżenie własne sądu. Natomiast smutny fakt jest taki, że to nie sąd prowadzi śledztwo. Sąd jedynie wydaje wyrok. W tej sprawie naprawdę szkoda, bo ten skład sędziowski bardzo mocno się zastanawiał i poszedł ze swoimi domysłami moim zdaniem w słuszną stronę
Głównego oskarżonego Roberta S. Sąd Okręgowy uniewinnił również z zarzutów dwóch innych zabójstw i jednego usiłowania zabójstwa. Wyrok jest nieprawomocny.
"Siedem lat za bujną fantazję, to dużo" - ironizował na sali sądowej obrońca Dariusza S. mec. Tomasz Ode podczas wygłaszania mowy obrończej 13 listopada br.. Sąd Okręgowy przychylił się w piątek do tych zastrzeżeń.
"Działania prokuratury i organów ścigania w postępowaniu przygotowawczym w części postępowania dowodowego, nie cieszyły się zaufaniem sądu" - podkreślił sędzia Stanisław Zdun.
Słowa te powinny jednak szokować opinię publiczną z innego powodu – mianowicie zabójstwo małżeństwa Jaroszewiczów rozpatrywane było w ramach jednego postępowania obok kilku innych odrażających zbrodni, jakich dopuścili się oskarżeni.
Dzisiaj wszyscy trzej oskarżeni zostali uniewinnieni we wszystkich trzech sprawach, które rozpatrywane były w ramach jednego procesu, dotyczącego morderstwa ojca mojego męża i jego żony. Oskarżeni to nie byli panowie spod budki z piwem. To byli wykształceni i inteligentni ludzie, a cała sprawa niestety została perfekcyjnie przez nich rozegrana. Szokuje mnie, że człowiek, który specjalizował się w porwaniach, który przechowywał swoje ofiary pod ziemią w skrzyni wielkości trumny, który ma na koncie śmierć biznesmena z Krakowa wskutek uduszenia z powodu zamknięcia w takiej skrzyni, wyłgał się tak naprawdę dwoma latami odsiadki w areszcie tymczasowym w ramach tego procesu. W normalnym, odrębnie poprowadzonym procesie za takie zbrodnie dostałby zapewne dożywocie albo 25 lat pozbawienia wolności. Wykorzystał jednak perfekcyjnie znajomość systemu wymiaru sprawiedliwości w Polsce oraz przepisów postępowania karnego
Dwa lata temu sąd okręgowy zdecydował o zwolnieniu z aresztu tymczasowego oskarżonych w procesie, w którym w piątek zapadł nieprawomocny wyrok uniewinniający. Już wtedy wokół prawdziwości przyznania się „karateków” do swojego udziału w zbrodni pojawiało się wiele wątpliwości, które nie umknęły uwadze Andrzeja Jaroszewicza i jego żony, Alicji Grzybowskiej.
Jeden z tych panów, który przyznał się jako pierwszy do udziału w zamordowaniu Piotra i Alicji Jaroszewiczów – Dariusz S. - dostał wyrok za działalność w gangu karateków. Po kilku latach odsiadki za liczne rozboje wyszedł, ale wspólnie z kolegą z zakładu karnego – Bogusławem K. - zajął się porwaniami. Najpierw porwali jakiegoś siedemdziesięcioparoletniego biznesmena z Krakowa. Zamknęli go w skrzyni pod ziemią – w takim pudle wielkości trumny. On tam umarł z braku powietrza. Potem również w Krakowie porwali dziesięcioletniego chłopca. Wsadzili go w skrzyni pod ziemię. Dziecko spędziło tam kilka dni. Na szczęście chłopiec to przeżył, a sprawców udało się ująć. Za jedno z tych porwań pan Dariusz S. siedział sobie w areszcie, czekając na proces. On sam mówił podczas tych rozpraw, że miał tam w celi specjalistów od prawa karnego. Był jakiś pan Wacek, który siedział za gwałt zbiorowy, i powiedział mu, że aby nie dostać jakiegoś tam dużego wyroku, to Dariusz S. musiałby przedstawić informacje o jakiejś innej sprawie, w której brał udział, w której nie zamordował
Nadmieniła przy tym, że oskarżeni ewidentnie starali się o status małego świadka koronnego. Wedle jej słów, już na sali sądowej Dariusz S. powiedział, że nie mógł się przyznać do Papały, „bo to nie on”.
Do Zientary też nie – bo to nie on. Ale do Jaroszewiczów mógł się przyznać. Oskarżony nie miał żadnych oporów, żeby to tak przedstawić przed sądem! Po czymś takim człowiek ma wrażenie, że oskarżeni to kompletnie wymyślili!
Zauważyła również, że karatecy siedzieli pod koniec lat 90. w zakładzie karnym bodajże na Białołęce – tam, gdzie siedzieli skazani, którzy brali udział w pierwszym procesie o zabójstwo małżeństwa Jaroszewiczów. Wedle jej informacji, karatecy mieli kontaktować się z wcześniej oskarżonymi na spacerniaku, co mogłoby im umożliwić wymianę informacji na temat sprawy.