W 1842 roku w Petersburgu, stolicy imperium rosyjskiego, rozpoczęła się znacząca budowa. Jej inicjatorem i projektodawcą był Polak z urodzenia, robiący karierę w armii rosyjskiej (dosłużył się stopnia generała-majora, a pierś obsypały mu moskiewskie ordery), Stanisław Kierbedź. Do dzisiaj niektórzy warszawiacy pamiętają to nazwisko i wiedzą, że tu, gdzie teraz jest (obok Zamku Królewskiego) most Śląsko-Dąbrowski, stał wcześniej kratownicowy most Kierbedzia. We wrześniu 1944 roku, w czasie Powstania Warszawskiego, został on wysadzony przez wojska niemieckie.
Pierwszy stały most warszawski funkcjonował w latach 1573-1603, a został zbudowany z inicjatywy Zygmunta Augusta (budowę kończyła Anna Jagiellonka). Był pięknym wykwitem polskiego odrodzenia. Został jednak zniszczony przez zimową krę i do niej jeszcze wrócimy. Potem powstało kilka mostów łyżwowych, a następnie w roku 1775 wzniesiono most, którego fundatorem był podskarbi wielki koronny Adam Poniński. Podskarbi nie wyszedł na tym źle, gdyż dostał przywilej pobierania opłat za przejazdy na okres 10 lat! Most przetrwał do insurekcji warszawskiej. W czasie pamiętnej Rzezi Pragi to przez niego właśnie uciekali w popłochu cywile, by nie dostać się ręce Moskali, którzy zabijali wszystkich w morderczym szale. Ówczesny naczelnik powstania Tomasz Wawrzecki, by nie dopuścić do przedostania się rosyjskich żołnierzy na lewy brzeg, kazał most spalić… I tak jedynie z mostem łyżwowym, stojącym u wylotu Bednarskiej z jednej strony, a Brukowej z drugiej, Warszawa i Praga przetrwały aż do czasów przed powstaniem styczniowym.
Kierbedź zyskał sławę, gdy podjął się postawienia przeprawy przez Newę w Petersburgu, co stanowiło nie lada wyzwanie z punktu widzenia inżynierii – rzeka była w tym miejscu głęboka nawet do 12 metrów, miała silne prądy, a zimą na stawiane przęsła napierała kra. Zlecenie na budowę wydał osobiście car Mikołaj. Po trwającej osiem lat budowie i oddaniu Petersburgowi nowego mostu, przyszły zamówienia na kolejne prace, które „przesunęły” niejako Kierbedzia na teren Królestwa Polskiego. Początkowo chodziło o kwestię powstania linii Kolei Petersbursko-Warszawskiej – polski inżynier został zastępcą dyrektora budowy. Kolej potrzebowała mostu. Pociągi z Rosji dochodziły bowiem do dworca Petersburskiego (dziś zwanego Wileńskim). Stamtąd trzeba było się w jakiś sposób przeprawiać na drugą stronę Wisły, co stanowiło dla podróżnych udających się np. do Wiednia, zasadnicze i spore utrudnienie, gdyż jedynym mostem umożliwiającym przedostanie się z Pragi do Warszawy był wspomniany już most łyżwowy, czy też inaczej mówiąc „pontonowy”, który stał się cichym „bohaterem” wydarzeń z lutego 1861 roku, z doby manifestacji patriotyczno-religijnych. Oto 25 lutego tłum wyruszyć miał ze Starego Miasta i pójść tzw. Zjazdem Pancera (dziś Nowym Zjazdem) w stronę mostu pontonowego, by przeprawić się na prawy brzeg, przejść na Grochów, i tam na terenie Olszynki, świętować rocznicę zwycięstwa nad Rosjanami.
Wiedzieli o tym wszyscy „na mieście”, wiedzieli też, rzecz jasna Rosjanie. Namiestnikiem cara w Warszawie był wówczas książę Michaił Gorczakow, rezydujący w Zamku Królewskim. Do niego poleciał w te pędy gen. Aleksander Jołszyn, naczelnik trzeciego okręgu żandarmerii i zaczął ostrzegać, wskazując, że za chwile dojdzie do masowych buntowniczych wydarzeń. Tłum idąc ze Starówki będzie przepływał dosłownie pod oknami zamku w stronę budowanego mostu kratownicowego (mostem Kierbedzie go wówczas oczywiście jeszcze nie nazywano, lecz w zgodzie z nomenklaturą rosyjską – Aleksandryjskim). A proszę –mówił Jołszyn – jakie pryzmy kamieni i surowca budowlanego! Rzucać by tym można w wojsko rosyjskie. A dalej? Dalej most. A za nim – Praga i Grochów! I Bóg raczy wiedzieć, co tam Polacy na Grochowie urządzą. Namiestnik wezwał do siebie szefa policji tajnej, Włocha Hamilkara Paulucciego. Ten z kolei obaw dowódcy żandarmów nie podzielał. Mimo wszystko, obawiając się tego, co się może stać, Gorczakow podjął działania zapobiegawcze i nakazał… rozebrać most łyżwowy. Akurat kra poszła na wodzie i pretekst był dobry. Tak też Rosjanie szybko uczynili i przeprawa została zdjęta...
Cały artykuł Tomasza Łysiaka można przeczytać w tygodniku GP