Dla mnie to wszystko jest niepojęte. Rozumiem jeszcze, że można kogoś zabić w czasie wojny, w walce, na froncie. Ale tak z zimną krwią najpierw skazać na śmierć, a potem strzelić z tyłu, to dopiero trzeba być bandytą. To właśnie oni byli bandytami, choć tak nazywali ludzi takich jak mój ojciec – mówi Stanisław Łukasik, syn kpt. Stanisława Łukasika ps. Ryś, w rozmowie z „Gazetą Polską”.
Pański ojciec był równolatkiem II Rzeczypospolitej.
Mój ojciec, Stanisław Łukasik, urodził się 2 sierpnia 1918 r. w Lublinie. Wzrastał w tych latach w blasku chwały Marszałka Józefa Piłsudskiego. Rodzina była bardzo patriotyczna. Ojca wychowywano w duchu umiłowania ojczyzny. Od najmłodszych lat pałał miłością do wojska. Ponoć już w wieku kilku lat wystrugał sobie drewnianą szabelkę i bawił się w żołnierza.
Ta miłość do wojska bardzo wcześnie zaowocowała realną służbą.
W 1933 r., w wieku 15 lat, wstąpił do Szkoły Podoficerskiej dla Małoletnich w Koninie. Po ukończeniu szkoły z wyróżnieniem został przydzielony do 23. pułku piechoty we Włodzimierzu Wołyńskim. W tej jednostce zastała go II wojna światowa. Przygoda frontowa zaczęła się od Chojnic, a skończyła przy ujściu Bzury. Były to dramatyczne chwile, dzięki którym ojciec zdobył bojowe doświadczenie. Podczas kampanii wrześniowej otrzymał Krzyż Walecznych i awans na stopień sierżanta.
Udało mu się uniknąć niewoli?
Tak, do domu w Motyczu niedaleko Lublina wrócił 7 października 1939 r., a już w listopadzie nawiązał kontakt z organizującym się podziemiem. W 1942 r. został podoficerem wyszkolenia I rejonu w Obwodzie AK Lublin-Powiat. Jednocześnie pełnił funkcję dowódcy rejonowego patrolu dywersyjnego. Nosił pseudonim Ryś.
Pański ojciec miał wtedy 24 lata. Jak traktowali go przełożeni i podwładni?
Mimo że był bardzo młody, miał predyspozycje dowódcze. Zarówno sposób bycia, jak i wyszkolenie oraz bojowe doświadczenie potrafił właściwie wykorzystać wobec swoich podwładnych. Był bardzo rygorystyczny. Ojciec był z zasady abstynentem. Od święta zdarzyło mu się wypić toast, ale nie więcej. Nie tolerował alkoholu w oddziale. Być może właśnie dlatego miał małe straty w ludziach. Każda akcja musiała być szczegółowo przemyślana, wykonana dokładnie według jego rozkazów.
W lipcu doszło do koncentracji oddziałów. Ryś ze swoimi żołnierzami miał wejść wraz z oddziałami „Jemioły” i „Nerwy” w skład I batalionu 8. Pułku Piechoty Legionów. Uczestniczył w koncentracji zgrupowania w Polanówce.
Tam spotkali się w lipcu 1944 r. z oddziałami sowieckimi. 21 lipca doszło do rozbrojenia oddziału ojca. Uniknął wtedy aresztowania i wrócił do domu. Ale już 25 sierpnia 1944 r. został zatrzymany przez NKWD. Umieszczono go w areszcie przy ul. Chopina 18 w Lublinie, skąd udało mu się zbiec. Wyskoczył z drugiego piętra. Zaczął się ponownie ukrywać, ponieważ nie było już innej możliwości. Rodzinę ojca aresztowano. Jego szwagier, Aleksander Jurkowski ps. Igiełka, został zamordowany na Zamku w Lublinie.
Pana ojciec najpierw ukrywał się, działając konspiracyjnie w kadrze AK Obwodu Lublin-Powiat, a od marca 1945 r. został dowódcą lotnego oddziału partyzanckiego.
W czerwcu 1945 r. oddział ojca wszedł w skład zgrupowania dowodzonego przez mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zaporę”, podlegającego Delegaturze Sił Zbrojnych na Kraj. Wszedł w struktury zgrupowania tego wybitnego dowódcy. Mimo to utrzymywał swój własny oddział, cieszył się swoistą autonomią i działał dość samodzielnie.
Latem 1945 r. zgrupowanie „Zapory”, a tym samym oddział „Rysia”, zostało z rozkazu Delegatury Sił Zbrojnych rozformowane.
Oddziały rozformowano, a dowódcy podjęli próbę wyjazdu na Zachód, która się nie powiodła. Powrócili na Lubelszczyznę i wznowili działalność w ramach Lubelskiego Okręgu Zrzeszenia WiN. Ojciec po ujawnieniu się w sierpniu 1945 r. wyjechał na Ziemie Odzyskane, ale powrócił na Lubelszczyznę. Wiosną 1946 r. został jednym z najbliższych współpracowników „Zapory” i otrzymał awans do stopnia kapitana. Dowodził oddziałem liczącym ok. 40 ludzi. Operowali głównie w powiecie lubelskim i na terenach sąsiednich. Podporządkowywał sobie także inne oddziały.
Oddział dowodzony przez mojego ojca działał do kwietnia 1947 r., kiedy to na rozkaz dowództwa większość partyzantów zakończyła walkę i ujawniła się.
Pański ojciec jednak się nie ujawnił.
Po tym, jak nagonka na żołnierzy podziemia niepodległościowego się zaostrzyła, ojciec ukrywał się w województwie olsztyńskim. Tam pracował w gospodarstwie rolnym pod przybranym nazwiskiem. Wtedy też zaczął planować ucieczkę za granicę. Jeśli się nie mylę, to człowiek o pseudonimie „Bór”, prawa ręka mojego ojca, który jako jedyny z oddziału miał z nim kontakt, przyjechał w olsztyńskie i przekazał propozycję „Zapory”, że będą uciekać. Skorzystał z tej oferty. Ojciec myślał, że uda mu się przedostać na Zachód. Miał zamiar po jakimś czasie ściągnąć tam moją mamę i mnie z siostrą.
Ucieczka zakończyła się tragicznie…
Zostali zdradzeni. 16 września 1947 r. aresztowano ich na punkcie kontaktowym w Nysie. Ojciec posługiwał się wtedy fałszywym nazwiskiem Stanisław Nowakowski.
Praktycznie nikt ze zbrodniarzy, którzy Pańskiego ojca torturowali, oskarżali, sądzili i wreszcie wykonali wyrok śmierci, którzy żyli jeszcze po 1989 r., nie poniósł odpowiedzialności za swoje zbrodnie.
Mój ojciec, „Zapora” i inni umierali jako bohaterowie… Dla mnie to wszystko jest niepojęte. Rozumiem jeszcze, że można kogoś zabić w czasie wojny w walce, na froncie. Ale tak z zimną krwią najpierw skazać na śmierć, a potem zastrzelić z tyłu, to dopiero trzeba być bandytą. Przecież ci żołnierze podziemi przelewali swoją młodą krew za Polskę. Oni byli sądzeni i mordowani tak naprawdę za to, że byli dobrymi Polakami.
A co Pan może powiedzieć o procesie?
Śledztwo i proces trwały ponad rok. Ojciec był strasznie bity, poniżany, torturowany. Przebierali go w mundur niemiecki, traktowali gorzej niż niemieckich zbrodniarzy. Moja mama była obecna na ogłoszeniu wyroku. Ojcu udało się powiedzieć do mamy: „Ziuńka, wychowaj dzieci”. Ojciec był w mizernej kondycji. Chociaż młody, wyglądał jak starzec – tak go wykończyli. Bez zębów, poobijany… Ojciec i inni nie załamali się, nie zaczęli sypać…
15 listopada 1948 r. wyroki śmierci otrzymali: mój ojciec kpt. Stanisław Łukasik „Ryś”, mjr Hieronim Dekutowski „Zapora”, ppor. Jerzy Miatkowski „Zawada” – adiutant „Zapory”, ppor. Roman Groński „Żbik”, ppor. Edmund Tudruj „Mundek”, Arkadiusz Wasilewski „Biały” i Tadeusz Pelak „Junak”.
„Uskok” w 1948 r. przyjeżdżał do Warszawy, przygotowywał akcję mającą na celu uwolnienie „Zapory” i innych.
Nie doszła ona jednak do skutku. Sami skazani na przełomie stycznia i lutego 1949 r. podjęli próbę ucieczki z więzienia MBP przy ul. Rakowieckiej. Wyskrobali otwór w suficie celi i tą drogą zamierzali przedostać się na dach więzienia i uciec. Ponoć zdradził ich jeden z więźniów – kryminalista.
Całość wywiadu w tygodniku „Gazeta Polska”
Źródło: Gazeta Polska
Kajetan Rajski