W filmie o tym tytule przybyły z kosmicznej misji bohater trafia do świata, gdzie ludzie mają status dzikich zwierząt, a rządzą rozumne małpy. W słynnym finale z obaloną Statuą Wolności bohater orientuje się ze zgrozą, że to nie żadna obca planeta, jak sądził, ale nasza Ziemia.
Motto:
„Któż chce człowieka tak upodlić, żeby zrezygnował z jedzenia kury, a zaczął jeść robactwo, które kury zjadają? To właśnie personel Antychrysta chce ludzi tak upodlić i doprowadzić do takiego nonsensu i absurdu. A po co Pan Bóg stworzył kury? Żeby jadły robaki, a my żebyśmy z kur gotowali rosół w niedzielę.”
Ks. Włodzimierz Małota, misjonarz Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo, ewangelizuje w Woitape w Papui Nowej Gwinei.
W anglojęzycznym internecie natknąłem się na niby zabawny mem z kadrem z tego filmu: ludzki bohater w obroży uzyskuje zapewne na swoje pytanie, wyjaśnienie od mądrej profesor-szympansicy: „Zaczęło się od samochodów elektrycznych i jedzenia robali.’’
Ja bym rzekł, że te dwie rzeczy to tylko symbol czegoś, co zaczęło się dużo wcześniej, a w ostatniej dekadzie przybrało niewiarygodne tempo - przekształcania świata realnego w wirtualny, czyli rzeczywistości w nierzeczywistość. W 1977 r. nakładem Niezależnej Oficyny Wydawniczej NOWA jako pierwsza książka polskiego pisarza współczesnego poza zasięgiem komunistycznej cenzury ukazała się “Nierzeczywistość’’ Kazimierza Brandysa, rozliczenie znanego pisarza z samym sobą, polskością i PRL-em, w którego tworzenie był mocno zaangażowany, a później się rozczarował.
– pisał Marek A. Cichocki w 2018 r.
Wspominam o tym kolejnym zapisie tłumaczenia się z “ukąszenia heglowskiego” z powodu głównej a słusznej konstatacji autora, że żyliśmy wówczas nie “w realu”, ale faktycznie w nierzeczywistości - państwo z dykty, suwerenność tylko w konstytucji, sztuczna “demokracja ludowa” jawnie podporządkowana władzy komuszej wedle prawdziwego wyznania wiary “Onych” - “Władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy!”.
To była realność – reszta nie. Ale w owych latach mojej młodości większość obywateli tej sztucznej Polski tego nie zauważała, aż do wybuchu “Solidarności”. Tak, wybuchu, bo choć dziś zupełnie o tym zapomniano, w rzeczywistości był to właśnie wybuch antykomunistycznego powstania, jak poza niżej podpisanym oszołomem sądzi choćby prof. Andrzej Nowak. I chodziło właśnie o powrót naszego kraju do realnego a nie fałszywego bytu, o rzeczywistość. Według ówczesnych rządowych statystyk byliśmy w pierwszej dziesiątce najbardziej rozwiniętych krajów świata, a co roku brakowało sławetnego sznurka do snopowiązałek, o mięsie dla ludu pracującego miast i wsi już nie wspominając.
Im więcej wracało tej wyszarpywanej po kawałeczku rzeczywistości, tym bardziej byliśmy Polakami, a nawet więcej – współobywatelami. Bo, o czym też się dzisiaj nie pamięta, narastała też ta zwykła, nie z wielkiej litery, solidarność zwykłych ludzi, która jest podstawą każdej solidarności narodowej. W PRL dominowały przejęte z Sowietów wzorce zachowań – codzienne wzajemne chamstwo, zwłaszcza w wykonaniu osób, które miały choć cząsteczkę władzy: urzędniczyny, sklepowej w mięsnym, kontrolera biletów.
Samoobronę przed tym powszechnym zjawiskiem przez “kombinowanie” zwykłych ludzi dobrze pokazał w swych filmach Bareja, ale też w niedostrzegalny dla cenzury sposób pokazał jego ogromny zasięg! Nie dane mu było wszakże ukazać, jak nagle w 1980 r. wszyscy stają się dla siebie nawzajem… po prostu ludzcy!
„Solidarność” to dla mnie wówczas nie były wieści o rozszerzaniu się ruchu ani zupełnie trzeciorzędny obraz uosabiającego go wąsacza (zdaje się, że w owym czasie nawet nazwisko Wałęsy nie utkwiło mi w pamięci), ale powszechne poczucie, że nagle wszyscy Polacy przejrzeli na oczy i są naprawdę solidarni w walce z otoczonymi zasłużenie powszechną pogardą „onymi”, co wyrażało się naprawdę w życiu codziennym – porozumiewawczymi uśmiechami w tramwaju, zwyczajną – a dotąd niezwyczajną – uprzejmością wzajemną ludzi na ulicy i w kilometrowych kolejkach, odrodzonemu z popiołów poczuciu godności.
Zapamiętałem takie oto charakterystyczne zdarzenie: stojąc w długiej kolejce do kas LOT-u po bilet do Moskwy, obserwowałem ze znużeniem, jak mundurkowe panienki z wyrazem chłodnego chamstwa na ładnych buziaczkach obsługiwały czekających pokornie klientów z ostentacyjną „urzędową” powolnością. I nagle z kolejki wychodzi starsza pani i zwraca się do młodej nabzdyczonej dziewczyny za kontuarem:
- Jak pani nie wstyd nosić znaczek „Solidarności” i załatwiać własnych rodaków tak, jak to robią komuniści?!
Dziewczyna w pierwszym odruchu obraca się po wsparcie do koleżanek, ale te nie patrząc na nią nagle robią się bardziej „ludzkie” i zauważalnie przyspieszają tempo obsługiwania klientów. Nieszczęsna dziewoja oblewa się purpurą pod potępiającym wzrokiem kolejki, ręce zaczynają jej dygotać, nie potrafi wydobyć z siebie głosu, by się jakoś obronić. I wtedy ta sama starsza pani zmienia się z surowego oskarżyciela w wyrozumiałego obrońcę:
- No tak, wiem, was tego przecież nie uczyli - że wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy swoją godność... Nie martw się, dziecko, jak się przyłożysz, to zacznie ci wychodzić.
I z uśmiechem gładzi po głowie sponiewieraną dziewczyninę, która nagle też uśmiecha się promiennie, aż staje się naprawdę ładna i zaczyna się krzątać z taką energią, że kolejka przede mną zmniejsza się w błyskawicznym tempie. Wszędzie wokół uśmiechnięte życzliwie twarze...
Przez ostatnie 8 lat miałem wrażenie, że wreszcie żyję w kraju, który z wolna nabiera realnych konturów, także na mapie, gdzie narysowane granice zaczynają stawać się nieprzekraczalną dla intruzów barierą, także w sferze godności państwa na świecie. I nagle następuje gwałtowny powrót do nierzeczywistości, Sejm jak za PRL jest atrapą, słowo praworządność wywołuje gorzki chichot, suwerenność sprowadza się do biało-czerwonych flag, ale czy zobaczymy je jeszcze za rok 1 marca w święto Żołnierzy ponownie Wyklętych przez spadkobierców kolaborantów, obojętne z którym okupantem współpracowali ich poprzednicy?
Państwo, które realnie nie istnieje, nie ma też realnych interesów, więc można całkiem bezkarnie rujnować jego w trudzie uzyskaną dobrą pozycję ekonomiczną w interesie nieżyczliwych nam sąsiadów. Najgorsze zaś, że choć dzieje się to w świetle dnia, większość obywateli nie zauważa, że pędzimy wręcz do zgubnego dla wszystkich stanu nierzeczywistości, który znakomicie obrazuje kawał o przemówieniu Gomułki: “W ubiegłym roku nasza gospodarka stanęła na skraju przepaści, ale w tym roku wykonaliśmy wielki krok naprzód!”.
Czy reszta lemingów obudzi się, zanim wszystkie w tej przepaści wylądują? Nieco pocieszające jest, że wieś poza nielegalnym wwozem ukraińskich zbóż dostrzegła najgroźniejsze niebezpieczeństwo płynące z katastrofalnych, rzekomo “zielonych” planów UE, ale nie wiadomo czy to spowoduje przebudzenie reszty społeczeństwa, uporczywie nie dostrzegającego już nie tylko pędu w przepaść, ale i samej przepaści.
A może być jeszcze gorzej – po zbyt późnym obudzeniu się ze stanu nierzeczywistości możemy ze zdumieniem stwierdzić, że już żyjemy na planecie małp. Chyba że posłuchamy polskiego misjonarza, z którego homilii wybrałem motto do tego artykułu: