Może ktoś, kto używa mojego nazwiska w kontekście „Resortowych dzieci”, powie, co uzyskałem w PRL i co osiągnąłem w III RP dzięki środowisku, z jakiego się wywodzę? Na czym wypłynąłem, co mi pomagało, gdzie się znalazłem dzięki pomocy układów peerelowskich lub postkomunistycznych? - z Bronisławem Wildsteinem, pisarzem, publicystą i redaktorem naczelnym TV Republika rozmawia Joanna Lichocka (cały wywiad w najnowszym numerze "Gazety Polskiej")
W dyskusji wokół książki „Resortowe dzieci” pojawia się zarzut, że jest ona jednostronna, bo nie opisuje dziennikarzy prawej strony.
To zarzut z gruntu idiotyczny. Chodziło nie o opis, kto ma jakich rodziców, lecz o pokazanie fenomenu, że elity PRL reprodukują się w III RP. Że są bezpośrednią kontynuacją elit komunistycznych. Ludzie, którzy nie akceptują III RP, bez względu na to, skąd się wywodzą, nie mieszczą się w opisie tego zjawiska. To, czyimi są dziećmi, nie ma żadnego znaczenia. Mowa jest bowiem o karierach zapewnionych przez komunistyczne układy i struktury po transformacji ustrojowej.
Ale ktoś może powiedzieć, że bycie prawicowym publicystą to też kariera w III RP.
Gdyby tak było, że ludzie z prawej strony zdobywaliby pozycję zawodową dzięki koneksjom rodzinnym i środowiskowym, byłoby się nad czym zastanowić. Ale wówczas oznaczałoby to, że prawa strona też jest elementem systemu III RP i jest także przezeń wyprodukowana. Ta teza jest oczywiście nonsensem. Mówimy o ludziach, którzy kontestują III RP i ponoszą tego konsekwencje, choćby takie jak utrata pracy. Oczywiście był taki projekt, by w Polsce istniała tylko iluzoryczna opozycja. Jarosław Kaczyński nazwał to łże-prawicą. Od początku transformacji próbowano budować coś, co miało być opozycją do oficjalnej władzy, ale taką, by faktycznie nic prócz nazwisk liderów się nie zmieniało. Tak miał konkurować SLD z Unią Demokratyczną, a potem Unią Wolności, ale w chwili zagrożenia dla systemu okazało się, że to w zasadzie jedna partia dbająca o zachowanie postkomunistycznego status quo. Gdyby więc było tak w przypadku dziennikarzy opozycyjnych, że opozycją byliby oni tylko „na niby”, a ich praca służyłaby utrzymaniu systemu III RP, to wtedy fakt, skąd się wywodzą, miałby znaczenie. Tak jednak nie jest. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś dzięki koneksjom w PRL uzyskał pozycję realnego kontestatora III RP. Jeśli ktoś zrywa ze środowiskiem postkomunistycznym, jeśli mówi, że mu nie odpowiada quasi-demokracja III RP, twierdzi, że trzeba radykalnie zerwać z czasami PRL, to jego pochodzenie nie ma nic do rzeczy.
Ci, którzy zarzucają ową „jednostronność”, powtarzają różne nazwiska – w tym kontekście także Twoje.
Nie lubię odwoływać się do swoich prywatnych spraw, bo nie mają nic do rzeczy. Sugestia, że cokolwiek uzyskałem dzięki układom peerelowskim, jest groteskowa. Może ktoś, kto używa mojego nazwiska w kontekście „Resortowych dzieci”, powie, co uzyskałem w PRL i co osiągnąłem w III RP dzięki środowisku, z jakiego się wywodzę? Na czym wypłynąłem, co mi pomagało, gdzie się znalazłem dzięki pomocy układów peerelowskich lub postkomunistycznych? Mój ojciec, owszem, był lekarzem wojskowym, był nawet komendantem szpitala w Olsztynie i Przemyślu, ale to jeszcze nie jest aparat władzy ani służby specjalne. W 1967 r. został wyrzucony z wojska, gdy Jaruzelski przeprowadzał czystki antysemickie. Poszedł na wcześniejszą emeryturę i rok później umarł. Miałem wtedy 16 lat – no więc zapytam jeszcze raz: cóż ja uzyskałem i na czym polega to podobieństwo?
Robert Mazurek w wywiadzie z Dorotą Kanią mówi o Twoich przodkach w KPP.
Dziadek był krawcem, nie miał nic wspólnego z polityką, ojciec – nie jestem pewny, czy był w KPP, ale to prawda, sympatyzował z nią. Nie mam danych, że był członkiem tej partii, ale na użytek tej rozmowy przyjmijmy, że był działaczem KPP. Co z tego?
„Co z tego?” mówią też opisani w „Resortowych dzieciach” dziennikarze.
Jeszcze raz – jaki to miało wpływ na moją późniejszą „karierę”? Tu chodzi nie o skrupulatność w wymienianiu wszystkich, którzy mieli rodziców w strukturach komunistycznych, lecz o zaciemnienie, rozmycie istoty problemu. Mówimy o ludziach, którzy stanowią kontynuację elit PRL, którzy dzięki układom w PRL zyskują swoją uprzywilejowaną pozycję obecnie. W związku z tym cechuje ich także pewien wspólny im zespół określonych postaw politycznych i światopoglądowych.
To światopogląd „z urodzenia”?
Wyrasta z ich wychowania, doświadczeń młodzieńczych, ale przede wszystkim jest funkcją ich interesów. Mówimy o opisanym po raz pierwszy w socjologii przez Vilfreda Pareta zjawisku krążenia elit. Ludzie wyrastają z pewnego środowiska, mają określone rodziny, są wychowani w ten lub inny sposób i co więcej, uzyskują dzięki nim określone przywileje. Jeśli z tego korzystają i faktycznie kontynuują pozycję i styl myślenia rodziców, to jest to interesujące socjologicznie. Ktoś, kto z tym zrywa – a zwykle są to przypadki indywidualne – nie ma z tym opisem nic wspólnego. Pochylenie się nad rodowodem elit III RP nie tylko ma sens, ale jest obowiązkiem socjologów. Nie wypełniają go z powodu braku odwagi, musieli ich zastąpić dziennikarze. Można mieć różne zastrzeżenia i wątpliwości do tej książki i sam je mam, ale z pewnością można powiedzieć, że autorzy wnieśli istotny element do opisu tego, czym jest III RP.
Kilka miesięcy temu Andrzej Mrozowski w rozmowie z Marcinem Mellerem powiedział: „Życiorysy rodziców Bronisława Wildsteina są podobne do życiorysów moich starych, a redaktor Wildstein ma diametralnie różne poglądy od moich”. Wysnuwa z tego wniosek, że rodzice nie mają znaczenia.
Gdyby tak było, to oznaczałoby tylko tyle, że nie jestem zdeterminowany swoim pochodzeniem i środowiskiem, mam rozum, wolną wolę, podejmuję swoje własne wybory i moja droga życiowa i poglądy nie są uwarunkowane tym, skąd pochodzę, w przeciwieństwie do autora tych słów. Gdyby życiorysy naszych rodziców były takie same. Ale w rzeczywistości nie są. Nigdy nie zajmowałem się Morozowskim ani tym, kim był jego ojciec. Wydaje mi się jednak, że nie był lekarzem. Nie ma to wiele do rzeczy, ale dopowiem, że moja matka pochodziła z chłopskiej rodziny i była w AK. To nie są więc „podobne życiorysy”. Śmiem też twierdzić, że gdybym przyjął niegdyś propozycję pracy w „Gazecie Wyborczej”, moja droga zawodowa byłaby pewnie wygodniejsza. Odrzuciłem ją, co jest jednym z wielu przykładów, że można inaczej wybierać.
Czemu właściwie warto to badać?
To, jak funkcjonują elity i kto je stanowi, ma ogromne znaczenie. I ma też ogromne znaczenie, czy jest ich ciągłość oraz czy pojawiają się jakieś alternatywne drogi kreowania elit. Rewolucja wiąże się zwykle z tym, że wprowadza nowe środowiska, które zaczynają być równie silne jak te dotychczasowe. Tak jak było po rewolucji francuskiej. Albo wręcz eliminuje stare elity, jak było w przypadku rewolucji październikowej. Jeśli po upadku PRL, po tej naszej polskiej solidarnościowej rewolucji, okazuje się, że elity są takie same, że do starych środowisk dokooptowano tylko niewielką grupę. To pokazuje, że rzeczywistość w III RP jest kontynuacją PRL. To fundamentalny problem, nad którym należałoby się zastanowić.
Cała rozmowa z Bronisławem Wildsteinem w najnowszym numerze Tygodnika "Gazeta Polska"
Źródło: Gazeta Polska
Joanna Lichocka