W trzydziestej sekundzie słychać strzały. Beka. Pełna szydera. Ten internetowy zwrot do dzisiaj rezonuje w polskim internecie za każdym razem, kiedy ktoś wspomni o tym, że 10 kwietnia 2010 roku polski samolot z prezydentem Kaczyńskim na pokładzie uległ katastrofie w wyniku eksplozji.
Sformułowanie to wdrukowane zostało w świadomość społeczną w wyniku operacji, której prawdziwej natury dzisiaj nie znamy. Wiemy jedynie, że było częścią tej samej całości, w ramach której na Krakowskim Przedmieściu notowani za ciężkie przestępstwa bandyci w towarzystwie aktorek, będących w świetnych relacjach z różnego rodzaju królami niebiesko-żółtych stacji zakładanych za pieniądze WSI, rozbijali zadumę Polaków wstrząśniętych tym, co stało się 10 kwietnia 2010 roku. Te działania szybko przejęte zostały przez następców, którzy zgodnie z najgorszymi tradycjami wschodnich wpływów w Polsce nazwali się prześmiewczo „Obywatelami”, choć powinni określić się po prostu „Prowokatorami”. Splugawienie miesięcznic smoleńskich, podobnie jak wyśmiewanie wszelkich rozważań i dyskusji na temat rosyjskiej odpowiedzialności za śmierć polskiej delegacji, było i jest do dzisiaj stałym elementem agendy politycznej środowisk, które ze współpracy z Rosją uczyniły główny, choć nie deklarowany publicznie, element swojej tożsamości politycznej. Tym środowiskiem jest zarówno sama partia Platforma Obywatelska, jak i jej medialna oraz internetowa otulina. Jest to w pewnym sensie zrozumiałe, bo jeśli za Smoleńsk odpowiadają Rosjanie, to nie da się uciec od pytań dotyczących współpracy z tym państwem w ramach polskiego resetu, który rozpoczął się wraz z pierwszym dniem urzędowania na stanowisku premiera Donalda Tuska. Warto przypomnieć, że rosyjski ambasador był pierwszym gościem, jakiego premier Tusk przyjął w swojej kancelarii tuż po objęciu urzędu. Polska od tego dnia rozpoczęła prowadzenie najbardziej prorosyjskiej polityki od czasów Jaruzelskiego.
Smoleńsk tej współpracy nie tylko nie przerwał, ale wręcz wyniósł ją na wyższy poziom. To właśnie śmierć polskiego prezydenta pozwoliła Bronisławowi Komorowskiemu objąć najwyższy urząd w państwie i z tej pozycji prowadzić swoją zwycięską kampanię prezydencką. W konsekwencji mogła zmienić się geopolitycznie orientacja Polski.
Jakkolwiek szokująco by to zabrzmiało, ten proces rozpoczął się dosłownie na trumnie prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jak pokazaliśmy to z profesorem Sławomirem Cenckiewiczem w ostatnim odcinku serialu „Reset”. To właśnie pogrzeb prezydenta Kaczyńskiego na Wawelu był okolicznością, którą zarówno Donald Tusk, jak i Bronisław Komorowski uznali za odpowiednią do zaproponowania Rosji nowego otwarcia. Otwarcia, w ramach którego powrócili do praktyki najbardziej mrocznych dni rosyjskiej dominacji nad Polską. Czczenia żołnierzy Armii Czerwonej w Polsce. Bolszewickie pomniki i znicze palone przez Andrzeja Wajdę na cześć najeźdźców były tylko częścią tej aktywności. W ślad za Wajdą szli aktorzy, celebryci, piosenkarze, często ci sami, którzy po latach odnaleźli się w symbolice ośmiu gwiazdek. Oni wszyscy dosłownie rozpływali się w uściskach namiestnika wyznaczonego przez pułkownika KGB, który na chwilę przeniósł się wówczas z pozycji prezydenta Rosji na stanowisko premiera, do zadań prezydenckich wyznaczając swojego kasjera i prawnika Dmitrija Miedwiediewa. Ten cały obrzydliwy, pełen uniżenia taniec na trumnie prezydenta Kaczyńskiego możliwy był tylko tak długo, jak długo prawda na temat tego, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku, nie wyszła na jaw. Nie chodziło, rzecz jasna, wyłącznie o role w rosyjskich filmach, gaże na reanimowanych festiwalach piosenki radzieckiej w Polsce czy wejściówkę na festiwal Sputnik nad Warszawą. Tym opłacani byli tylko komedianci.
Polscy decydenci zmagali się o rolę aktorów w politycznym projekcie, który wówczas wydawał się na wyciągnięcie ręki: rosyjsko-niemieckim porozumieniu gospodarczo-politycznym. W Europie od Władywostoku po Lizbonę bez amerykańskich wojsk na kontynencie i bez Wielkiej Brytanii w UE. Właśnie dlatego każda wzmianka o trotylu na wraku Tupolewa musiała być wypalona gorącym żelazem. Właśnie dlatego o tym, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Komenda Główna Policji i Prokuratura Wojskowa kilka tygodni po 10 kwietnia 2010 roku usłyszała na nagraniu ze Smoleńska odgłosy strzałów, nie mogliśmy dowiedzieć się przez następnych 13 lat.