„Celem naszej walki musi być stworzenie jednolitej Europy. Tylko Niemcy mogą zapewnić Europie należytą organizację”. Manfred Weber? Kanclerz Scholz? Owszem, każdy z nich coś podobnego mówi, ale nie dajmy odebrać tej złotej myśli jej prawdziwemu autorowi, doktorowi Josephowi Goebbelsowi - pisze w "Gazecie Polskiej Codziennie" Jerzy „Bayraktar” Lubach.
Określenia „Endlősung”, czyli „ostateczne rozwiązanie”, w nowomowie hitlerowców oznaczającego wymordowanie Żydów, użył już wcześniej kolega i następca Tuska na stanowisku szefa Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim, człowiek, który dał imię Grupie Webera, równie dla Polski groźnej jak uzbrojeni po zęby członkowie Grupy Wagnera z Moskowii.
Wówczas, w 2018 r., Manfred Weber odniósł to pojęcie do tzw. uchodźców po ich masowym pojawieniu się dzięki kanclerz Merkel, ale w toku rozwoju myśli narodowo-socjalistycznej w dzisiejszych Niemczech doczekaliśmy się już i aprobaty dla początkowej części cytatu z ministra kłamstwa na służbie Hitlera: „Cały ten śmietnik małych narodowości w Europie musi być jak najszybciej zlikwidowany”.
Czymże bowiem ten postulat różni się od deklaracji Scholza o „podjęciu przez Niemcy odpowiedzialności za całą Europę”, czyli tworzeniu zrębów IV Rzeszy pod flagą UE? Czy to nowy poryw germańskiej duszy charakterystyczny dla tego narodu od ponad tysiąca lat, czy też ktoś z tych „małych narodów” ze śmietnika Niemców o to prosił lub wręcz błagał? Cóż, każdy z krajów Europy Środkowo-Wschodniej ma swojego „ryżego” na berlińskiej smyczy, gotowego interesy własnego kraju złożyć „für Deutschland”.
Radykalny propolski zwrot Litwy od objęcia rządów przez Zjednoczoną Prawicę został w ogromnym stopniu spowodowany uświadomieniem sobie, że natowskie „państwo ramowe” zajmujące się organizacją obrony przed Rosją, którym tam są Niemcy, w ogóle się nie sprawdza. Gdy po pełnej inwazji Rosji na Ukrainę NATO postanowiło wzmocnić swoje siły w państwach frontowych do stanu brygady, Niemcy ogłosiły, iż brygada do obrony Litwy będzie rozmieszczona… pod Berlinem! Ale i ta nie powstała i nie powstanie w ogóle, albowiem rząd Republiki Federalnej właśnie ogłosił, że wbrew obiecanemu prezydentowi Bidenowi wzrostowi nakładów na zbrojenia zgodnie z natowskimi standardami do ledwie 2 proc., gdy Polska dosięga 4 proc., które od dekad mają Turcja i Grecja, nie będzie tego zobowiązania wykonywać!
Miejmy nadzieję, że spowoduje to w USA kolejne szarpnięcie cuglami przez „deep state”, czyli w danym przypadku Pentagon, jak to miało miejsce po haniebnym opuszczeniu Afganistanu na osobisty rozkaz Bidena. Ostatni szczyt NATO zamiast stać się przełomem przez jasne wyznaczenie warunków i daty przyjęcia do paktu Ukrainy, z inicjatywy Bidena postawił go dokładnie w tym samym punkcie co w 2008 r., gdy wbrew prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu Niemcy i Francja zablokowały przyjęcie Gruzji i Ukrainy, co spowodowało rosyjską napaść najpierw na Gruzję, a potem na Ukrainę.
Biden już na początku prezydentury próbował oddać w pacht Europę Niemcom nawet kosztem ich uzależnienia od Rosji przez Nordstreamy, co też bezmyślnie akceptował, by mieć wolne ręce do rozgrywki z Chinami. Obecna próba nie tylko świadczy o głupocie administracji amerykańskiej, ale i o tym, że bezprecedensowe, choćby i częściowo na kredyt, zbrojenia Polski są w pełni uzasadnione.
Dla każdego posługującego się elementarną logiką po ponad roku od najazdu Rosji na Ukrainę jest jasne, że trzeba się natychmiast zbroić po zęby, by nie powtórzyć losu II RP, mającej mocnych sojuszników i znakomity przemysł zbrojeniowy, ale która w jego nowoczesne konstrukcje nie zdążyła się przezbroić, a w konfrontacji z najeźdźcami z Niemiec i Rosji bez realnej pomocy niesolidarnych sojuszników musiała upaść.
Opcja proniemiecka, do niedawna mocna w krajach bałtyckich, istnieje również na Ukrainie mimo oczywistej kompromitacji polityki wschodniej Merkel i żenujących zygzaków jej niefortunnego następcy, deklarującego wielką pomoc, którą realizuje w znikomym procencie, a za kulisami knuje i przeciw Ukrainie, i przeciw wspierającej ją Polsce. To niemiecki wpływ stoi w dużym stopniu za kryzysem zbożowym, który spowodował mocne ochłodzenie stosunków między Kijowem a Warszawą. Nie wnikając w niuanse skomplikowanej równie jak u nas sytuacji wewnętrznej Ukrainy, łatwo wskazać otwartych chwalców rzekomych niemieckich dobrodziejstw, jak mer Kijowa Kliczko i premier Szmyhal. Ichnich „fur-dojczlandów” jest dużo więcej, także wśród wciąż wpływowych, choć coraz skuteczniej zwalczanych przez prezydenta Zełeńskiego oligarchów, których mętne interesy na styku Rosja–Niemcy były i są szkodliwe zarówno dla Polski, jak i Ukrainy.
Tydzień temu pisałem o psychologicznym syndromie niemieckim, który ujawnił się w dniach ostatecznej klęski III Rzeszy, gdy zamiast próby ratowania resztek substancji państwowej i ludzkiej zastosowano taktykę „po nas choćby potop”, czyli niszczenia własnej infrastruktury i zasobów ludzkich przez posyłanie na front na pewną śmierć nawet starców i dzieci. Obejrzałem ponownie słynny niemiecki film „Upadek”, opowiadający o ostatnich dniach Hitlera i jego otoczenia w berlińskim bunkrze, dzieło świetnie zrealizowane i powszechnie uznane za szczere rozliczenie się z obłędem totalitaryzmu. Czy słusznie?
W znakomitej kreacji Bruno Ganza to faktycznie na pół obłąkany Hitler wydał zbrodnicze rozkazy zatopienia berlińskiego metra wraz z kryjącymi się tam mieszkańcami stolicy czy rozstrzeliwania członków nieszczęsnego volkssturmu, gdy cofają się, nie wytrzymując naporu Rosjan, ale te rozkazy są do ostatnich chwil karnie wykonywane na wszystkich szczeblach, od nienawidzących Hitlera generałów po szeregowych żołnierzy! W psychiatrii określa się to jako „samobójstwo rozszerzone”, gdy zbrzydzony życiem osobnik, zanim sam się powiesi, zabija całą rodzinę. W filmie tezę tę wyraża wprost Führer: skoro Niemcy nie sprostali idei podbicia świata, to nie zasłużyli na litość i niech giną! Tyle, że mimo rozpaczliwych starań scenarzystów filmu wychodzi na to, że i sam naród tak uważał...
A gdy taki nawet jednostkowo niepojęty fenomen obłąkania odnosi się do całego narodu? Sam Freud byłby bezradny wobec masowości obłędu pozwalającemu Niemcom i Rosjanom z dzikim okrucieństwem mordować inne narodowości, pierwszym jako urojonemu narodowi panów, Herrenvolku, Moskalom zaś jako narodowi wybranemu przez
Chrystusa/Marksa/Putina. Dziś „russkaja trojka” w dzikim pędzie wlecze naród w przepaść, a na racjonalnym ponoć Zachodzie naród filozofów ciągnie nas w otchłań antynaukowej religii klimatycznej w innym spazmie samobójstwa rozszerzonego.
Za dawnych dobrych czasów, gdy nie istniała ideologia politpoprawności, o okrucieństwie i tępym dążeniu do zbrodniczego celu prusactwa pisano otwarcie. Gdy podczas I wojny światowej brutalnie pogwałcili neutralność Belgii w ataku na Francję, prasa angielska pisała o nich jako o Hunach, w czym celował wielki przyjaciel Polski, genialny pisarz Chesterton, co spowodowało, że Agatha Christie swemu bohaterowi, detektywowi Herculesowi Poirot, dała belgijskie obywatelstwo i status uchodźcy z okupowanej przez okrutnych Hunów ojczyzny.
Niemcy są formalnie naszymi sojusznikami i ponoć rozliczyli się z dziedzictwem prusactwa i narodowego socjalizmu. Ale gdy się popatrzy na żołnierzy niemieckich nie z czasów „okupacji nazistowskiej Niemiec”, ale z I wojny światowej, pozujących do fotki na tle czaszek zabitych wrogów, to jakoś niczym się nie różnią od rosyjskich morderców w mundurach z Buczy.
Skoro tyle mają wspólnego i tyle razy wspólnie z Moskalami usiłowali zniszczyć nasze państwo, to musimy się do nich odnosić z równie zdrową podejrzliwością. Więc odtwarzajmy jednostki WP na Wschodzie, ale nie ogałacajmy granicy na Odrze i Nysie!