Egzekwowanie w stosunkach z Ukrainą polskiego interesu narodowego, zapowiedziane przez władze Prawa i Sprawiedliwości, powinno stworzyć równowagę w relacjach z państwem, które ostatnio zawdzięcza Polsce więcej niż innym krajom w Europie.
Opinię publiczną oburzyła wypowiedź Mychajła Podolaka, doradcy szefa kancelarii prezydenta Ukrainy, którą przytoczył w mediach społecznościowych europoseł PiS Jacek Saryusz-Wolski. Podolak w jednym z wywiadów oznajmił z rozbrajającą szczerością, że „Ukraina będzie uważać Polskę za swojego bliskiego przyjaciela do zakończenia wojny, a potem między krajami rozpocznie się konkurencja”. Można to interpretować w ten sposób, że Kijów będzie przyjmował od nas pomoc i udawał przyjaciela, ale w chwili gdy rozpocznie się odbudowa kraju, postawi na innego lidera, np. Niemcy. Fatalna wypowiedź Podolaka spotkała się z krytyką nie tylko w Polsce. Prezydenckiego doradcę upomniał m.in. Mykoła Kniażycki, deputowany do Rady Najwyższej Ukrainy, związany wcześniej z Petrem Poroszenką.
Przypływ szczerości Podolaka wpisywał się w pejzaż wcześniejszych gestów ze strony władz w Kijowie. Najbardziej niefortunne było wezwanie na rozmowę polskiego ambasadora w rocznicę Powstania Warszawskiego – jedynego, który nie opuścił Kijowa w chwili wybuchu wojny. Powodem było oświadczenie szefa Biura Polityki Międzynarodowej w Kancelarii Prezydenta RP Marcina Przydacza o potrzebie większej wdzięczności u Ukraińców za udzielaną pomoc. Z kolei wiceszef Kancelarii Prezydenta Ukrainy Andrij Sybiga wypomniał, że Ukraińcy oddają życie także za Polaków i nasz kraj powinien uważać ów fakt za najwyższą formę wdzięczności.
Bezpośrednim powodem tarcia między oboma krajami jest przedłużenie zakazu importu produktów rolnych z Ukrainy zapowiedziane przez Polskę i cztery inne kraje – Bułgarię, Rumunię, Słowację i Węgry. Pierwotnie miał on obowiązywać do 15 września, ale nauczona swoimi doświadczeniami Warszawa zapowiedziała prolongatę blokady ukraińskich produktów. Po wydaniu zgody na tranzyt ukraińskie zboża zalały nasz rynek, doprowadzając do strat wśród polskich rolników. Teraz władze pilnują, aby sytuacja nie powtórzyła się po obecnych żniwach.
Warszawa ma też pretensje do Kijowa za podejście w kwestii najbardziej bolesnej – rzezi wołyńskiej. Tragiczna historia wciąż dzieli i czeka na godne upamiętnienie. Miesiąc temu Andrzej Duda i Wołodymyr Zełenski w katedrze w Łucku wzięli udział w nabożeństwie ekumenicznym, upamiętniającym ofiary ludobójstwa. Oznacza to, że proces pojednania trwa i jest zaawansowany. Jednak należy pamiętać, że Ukraina używa mitu UPA do umacniania fundamentów swojej państwowości i w chwili obecnej z tego nie zrezygnuje. Kijów gra umiejętnie swoim interesem narodowym w polityce zagranicznej. Prezydent Zełenski dawał upust irytacji także po szczycie NATO w Wilnie, na którym Ukraina oczekiwała gwarancji bezpieczeństwa i szybkiej ścieżki integracyjnej, popieranej zresztą przez Polskę i kraje bałtyckie. Przywódcy kilku państw Sojuszu przywołali prezydenta Ukrainy do porządku – radzili mu ochłonąć i docenić to, co świat robi dla jego ojczyzny, walczącej z agresorem.
Wydaje się, że po okresie dobroczynnej euforii wobec Kijowa także Polska musi wejść w fazę politycznego realizmu we wzajemnych stosunkach. Ukraińcy wykazują się dotąd znacznie większym pragmatyzmem. Z kolei ze strony polskiej często brały górę ułańska fantazja i hurraoptymizm. Jakże inaczej oceniać wizję niektórych ekspertów i polityków, kilka miesięcy po wybuchu wojny, o stworzeniu wspólnego, jednolitego państwa polsko-ukraińskiego? Światełko ostrzegawcze powinno zapalić się już dużo wcześniej, chociażby wtedy, gdy w projektach dotyczących przyszłej odbudowy Ukrainy Polsce przypadła nie zachodnia część kraju, najbliższa geograficznie i mająca silne związki, ale Donbas – czyli region okupowany przez Rosję już od inwazji w 2014 r., którego szanse odzyskania przez Ukrainę są na ten moment niewielkie.
Obecne zawirowania we wzajemnych stosunkach polsko-ukraińskich z pewnością zostaną załagodzone. To nie jest czas na fundamentalne spory, a emocjonalne wypowiedzi nie mogą przesłonić wspólnych celów. Nie należy ponadto ignorować czynników zewnętrznych. Na poróżnienie Warszawy i Kijowa grają nie tylko Rosjanie, manipulując emocjami, lecz także Niemcy. W tym kontekście należy odczytywać brak reakcji ze strony Komisji Europejskiej na ochronę jednolitego europejskiego rynku produktów rolnych przed nielegalnym napływem dóbr z Ukrainy.
Wydaje się też, że po myśli niemieckiej zakończył się lipcowy szczyt Sojuszu Północnoatlantyckiego w Wilnie. Ukraińcy wciąż trzymani są na dystans, co otwiera drogę do porozumienia z Rosją. Berlin może więc cierpliwie czekać, co stanie się jesienią w Polsce. Naturalnie to, z czym wiąże ogromne nadzieje, to obalenie niewygodnego rządu PiS i zastąpienie go usłużnymi politykami Platformy Obywatelskiej.
Kijów z kolei jest zdesperowany, aby przetrwać. Najchętniej, co zupełnie zrozumiałe, wciągnąłby do konfliktu z Rosją państwa NATO, aby zyskać parasol ochronny Sojuszu i pokonać śmiertelnego wroga. Z kolei Warszawie najbardziej zależy na tym, aby Rosja została pokonana na Ukrainie i wojna nie eskalowała na nasze terytorium. Dlatego pomagamy Kijowowi wszelkimi możliwymi środkami. Jest to zawsze dużo lepsze niż bezpośrednie zaangażowanie się w konflikt. Nie ma w tej strategii żadnej naiwności ze strony rządu. Największym zagrożeniem dla zbudowanej obecnie równowagi byłoby zwycięstwo w wyborach Koalicji Obywatelskiej w szerokim sojuszu. Negatywne konsekwencje takiego politycznego trzęsienia ziemi były trudne do przewidzenia.
Kreml przygotowuje się na długą wojnę z Kijowem i prowokowanie Zachodu. Zwiększa zakres poboru i zabezpiecza dostawy uzbrojenia z zagranicy. Wywołuje także chaos w Afryce Środkowej, starając się osłabić sojuszników Ukrainy. Musimy zdawać sobie sprawę, że geopolitycznie wojna na Ukrainie jest zastępczym starciem mocarstw na linii Chiny–USA. Czy pchanie Białorusi do konfliktu z NATO jest w takim kontekście nierealne? Coraz mniej prawdopodobne i z kolei wygląda zwycięstwo któregoś z krajów na polu bitwy. Rosja i Ukraina robią na froncie dwa kroki do przodu i jeden w tył.
Dlatego większą uwagę od spektakularnych filmów z wojny przykuwa to, co dzieje się w dyplomacji. Takim wydarzeniem jest przede wszystkim szczyt pokojowy, który odbył się w Arabii Saudyjskiej. W obradach nie wzięła udziału Rosja, ale swojego przedstawiciela wysłały za to Chiny, co można uznać za duży sukces ukraińskiej dyplomacji. Naturalnie są to wstępne konsultacje, które nie zakończyły się nawet wydaniem wspólnego oświadczenia, ale dają pewne nadzieje na przyszłość. Powstały grupy robocze, które będą proponować rozwiązania dla bezpieczeństwa żywnościowego, energetycznego i kwestii humanitarnych.
Już dzisiaj widać, że Ukraina raczej będzie rozważała pójście na ustępstwa. 10-punktowy plan Zełenskiego, zakładający kapitulację Rosji, zapłatę reparacji wojennych i pociągnięcie do odpowiedzialności zbrodniarzy wojennych, wiązałby się ze zwycięstwem na froncie i politycznym przewrotem w samej Rosji. Jak na razie spełnienie obu warunków wydaje się odłożone w czasie.