Ryszard Siwiec, który w 1968 r. podpalił się na Stadionie Dziesięciolecia, nagrał słowa: „Usłyszcie mój krzyk! Krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie!”. Pod hasłem „Za wolność naszą i waszą” Polacy wspierali Węgrów w 1956 roku, Czechów w 1968 roku, narody rozpadającego się Związku Sowieckiego w 1991 roku i walkę Czeczenii oraz Gruzji później. Dziś stanęli po stronie tych, którzy pragną wolności Ukrainy.
Jadwiga Chmielowska w latach 80. i na początku 90. współorganizowała Autonomiczny Wydział Wschodni Solidarności Walczącej. Przemycał on do państw Związku Sowieckiego maszyny drukarskie, sitodruk, skanery i nadajniki radiowe. – W ostatnich dniach rozmawiałam z jednym ze znajomych Ukraińców protestujących na Majdanie, który powiedział: możemy się lubić lub nie, ale musimy trzymać się razem. I wyliczył: 50 milionów Ukraińców, 40 milionów Polaków, Litwini, Łotysze, Estończycy, Gruzini, Ormianie, Azerowie… A gdyby dołączyła jeszcze Białoruś, to jest nas 130 milionów i wszyscy muszą się z nami liczyć – opowiada.
„Nie ucisk i chciwe podboje, lecz wolność ludów szła pod Twoim znakiem”
Zofia i Zbigniew Romaszewscy w 1988 r. zaangażowani byli w organizację I Międzynarodowej Konferencji Praw Człowieka w kościele w Mistrzejowicach w Nowej Hucie. Wcześniej organizowali polski Komitet Helsiński, także działający na rzecz nagłaśniania krzywdy zniewolonych narodów na forum międzynarodowym.
– Zawsze uważaliśmy, że koncepcje Jerzego Giedroycia dotyczące współpracy zniewolonych narodów są trafne. I jest tak do dziś – mówi Zofia Romaszewska. Wspomina, że traktowanie Ukraińców przez Moskwę było zawsze szczególne: –
Ukraińcy byli zawsze narodem wojującym, kozackim. Nikt nie dostawał tak wysokich wyroków jak Ukraińcy. 15 czy 20 lat łagru było normą.
Antoni Zambrowski, współpracownik KOR i Towarzystwa Kursów Naukowych, podkreśla:
– Wspólnej walce narodów przyświecało od XIX w. polskie hasło: „W imię Boga za naszą i waszą wolność”. Pojawiło się ono po raz pierwszy na sztandarze w czasie manifestacji 25 stycznia 1831 r., ku czci mordowanych przez carat w latach 20. rosyjskich dekabrystów. Odtąd widoczne było na polskich sztandarach często. Używał go oddział generała Bema na Węgrzech w 1848 r. Posługiwało się nim wielu Węgrów, Francuzów, Włochów czy nawet Rosjan wspierających polskie powstania.
W czasach wolnej II Rzeczypospolitej hasło to bliskie było wspieranemu przez Józefa Piłsudskiego ruchowi prometejskiemu. Podczas II wojny światowej posługiwali się nim polscy żołnierze walczący na wszystkich frontach. Ważne było także dla polskiej antykomunistycznej emigracji po 1945 r. W „Hymnie Polaków na obczyźnie” napisanym przez Jana Lechonia pojawiają się słowa:
Wiem, że nie ucisk i chciwe podboje,
Lecz wolność ludów szła pod Twoim
znakiem,
Że nie ma dziejów piękniejszych niż Twoje
I większej chluby, niźli być Polakiem.
15 samolotów z pomocą dla Węgier
Od manifestacji poparcia dla Polski rozpoczęło się w 1956 r. powstanie węgierskie. Mieszkańcy Budapesztu zebrali się 23 października 1956 r. pod pomnikiem Józefa Bema. Kilka dni później sowieckie czołgi wkroczyły do węgierskiej stolicy.
Solidarność i pomoc, jaką okazywali Węgrom Polacy, miała niespotykaną skalę. Warszawa zasypana była przez nielegalne ulotki z poparciem dla Węgrów. Ale na pewne ograniczone formy okazywania Węgrom Solidarności godziły się także władze. Jak wyliczają historycy, do 12 listopada w całym kraju zgłosiło się 11 196 honorowych dawców krwi. Z powodu trudności z ich obsłużeniem uruchomiono dodatkowe punkty krwiodawstwa. Samym transportem lotniczym (15 samolotów) dostarczono na Węgry 44 tony lekarstw i materiałów pierwszej potrzeby. Pomoc wysyłana transportem drogowym i kolejowym była znacznie większa. Szacuje się, że miała wartość ok. 2 mln dol.
Podobne nastroje panowały wśród polskiej inteligencji. Maria Dąbrowska zanotowała w swoich „Dziennikach” 16 listopada 1956 r.:
„Przeklinam Rosję, niech zginie i przepadnie ten Moloch straszliwej ludzkiej zbrodni, ten wróg ludzkości, posępny kat dziejów ludzkich”.
Samospalenie w imię polskiego honoru
Ryszard Siwiec, z wykształcenia filozof, w młodości hokeista Czarnych Lwów, był w czasie wojny żołnierzem Armii Krajowej. W PRL odrzucił posadę nauczyciela, stwierdzając, że nie będzie uczył bzdur. Jego samospalenie 8 września 1968 r. w czasie ogólnokrajowych dożynek na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie odbyło się w obecności partyjnych bonzów, dyplomatów i 100 tysięcy widzów.
Przesłanie Siwca to połączenie polskiego nieprzejednanego antykomunizmu i wsparcia dla walki o wolność innych:
„Narodzie polski! Nie pozwólmy na czwarty rozbiór Polski! Nigdy nie wolno zapomnieć potwornej zbrodni w Katyniu. Nie pozwólmy zabijać naszej narodowej tradycji, kultury, historii i patriotyzmu! [...] Nie pozwólmy sobie wydzierać wiary naszych ojców i matek Polek! Nie pozwólmy zatruwać naszej wspaniałej młodzieży jadem obcej ideologii, która się nigdy u nas nie przyjmie! [...] Protestujmy przeciwko udziałowi naszego wojska w zajęciu Czechosłowacji, co jest niezgodne z naszym narodowym honorem! Nie przykładajmy ręki do zbrodni ludobójstwa! Nie pozwólmy wszczepiać w nas jadu antysemityzmu! Niech żyje wolna i niepodległa Polska!”.
Tymczasem w Moskwie w 1968 r. w obronie Czechosłowacji manifestację zorganizowała Natalia Gorbaniewska, zmarła ostatnio rosyjska poetka i dysydentka.
– Trzymała w rękach transparent z polskim hasłem „Za wolność naszą i waszą” – wspomina Antoni Zambrowski. Została aresztowana i skazana na trzy lata w zakładzie psychiatrycznym, z diagnozą schizofrenii.
Razem z „porządnymi łagiernikami”
W latach 80. tradycję wspierania niepodległościowych inicjatyw w naszym regionie kontynuował m.in. Autonomiczny Wydział Wschodni Solidarności Walczącej. Inicjatorem jej powstania był Piotr Chlebowicz, który jeździł w okolice Grodna, gdzie miał rodzinę. –
Widziałem tam Polaków, których na siłę chciano zrusyfikować, zabronić im dostępu do religii i historii. Miano pewnie nadzieję, że następne pokolenia zatracą swoją polską tożsamość i zapomną o macierzy. Ale nic to nie dało, język i wiara przetrwały. Wybierając się w tamtą stronę, za każdym razem zabierałem ze sobą podręczniki do języka polskiego, katechizmy i inne książki religijne – wspomina Chlebowicz.
Jak opowiada jego współpracowniczka Jadwiga Chmielowska, wkrótce dostrzegł on tam skutki pieriestrojki, w tym wychodzących na wolność łagierników. Nawiązane tam kontakty zaowocowały potrzebą przemycania tam już nie tylko polskich książek, ale i podziemnej bibuły. Podobnie było na Litwie. – A
ntanas Terleckas, mający za sobą 20 lat łagrów i zsyłek, dawał nam kontakty od innych porządnych łagierników. Za porządnego uznawany był np. łagiernik Gruzin, o którym dobre zdanie mieli nie tylko Gruzini, ale też np. Estończyk i Ukrainiec – wspomina Jadwiga Chmielowska. Kontakty te rozszerzyły się wkrótce na wszystkie narody regionu.
Ciąg dalszy pisany na kijowskim Majdanie
W czasie wojen w Czeczenii w latach 90. i po 2000 r. wiele osób zaangażowanych wcześniej w działalność antysowiecką w PRL brało udział w działaniach Komitetu Polska–Czeczenia i Komitetu Wolny Kaukaz. W czasie napaści na Gruzję w 2008 r. wsparli oni inicjatywę Solidarni z Gruzją. Rzecz jasna licznie przyłączyli się do nich młodsi.
W 2008 r. nasza sytuacja była o tyle lepsza, że w Polsce urząd prezydenta sprawował śp. Lech Kaczyński, prowadzący w imieniu polskiego państwa politykę, którą niegdyś realizować mogły tylko organizacje podziemne. Wspólne wystąpienie w gruzińskiej stolicy przywódców Polski, Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii było największym sukcesem polskiej tradycji niepodległościowej od 1939 r.
Dalszy ciąg tej historii rozgrywa się dziś na naszych oczach, gdy Polacy udzielają poparcia ukraińskiej rewolucji.
– Fakt, że Jarosław Kaczyński przemawiał na Majdanie, znaczy więcej niż dziesiątki wykładów czy konferencji. Ważne, by tej współpracy nadać instytucjonalne formy – uważa Jadwiga Chmielowska.
Źródło: Gazeta Polska
Piotr Lisiewicz