Z badań przeprowadzonych w USA w ostatnich kilkunastu latach wynika, że wciąż za najlepszego prezydenta w całych dziejach Stanów Zjednoczonych uznawany jest Ronald Reagan. I to z wielką przewagą nad następnymi konkurentami o dość znanych nazwiskach Lincoln i Washington... Oznacza to, że na Reagana musieli głosować nie tylko jego oczywiści zwolennicy, republikanie i jakieś rednecki, ale także większość wyborców Partii Demokratycznej, którzy mimo „liberalnych” poglądów musieli uznać jego realnie wielkie zasługi dla kraju. Gdyby były to czasy monarchii, mówilibyśmy o nim Ronald Wielki.
Z monarchizmu wprawdzie wyrosłem (może dlatego, że miałem okazję poznać bliżej Korwina) w wieku, w którym jego entuzjaści zazwyczaj w swym pierwszym głosowaniu pragną powierzyć losy kraju Konfederacji, ale pozwalam sobie tak właśnie myśleć o Prezydencie Reaganie – Wielki! Opisywałem już, jak podczas jego pierwszej, już na emeryturze wizycie w Warszawie udało mi się zaskoczyć jego ochronę i koło Grobu Nieznanego Żołnierza wymienić z uśmiechniętym byłym prezydentem USA uścisk dłoni. Co prawda przypłaciłem to drobnym konfliktem z gigantycznym Murzynem z jego obstawy, który bez użycia rąk tak mnie ducnął potężnym brzuchem, że bezpowrotnie wypadłem z grupy reporterów, ale nie żałuję.
Jednak to nie o Ronaldzie Reaganie chcę napisać, a o Lechu Kaczyńskim. Byłem jego gorącym zwolennikiem i wyborcą zarówno na stanowisko prezydenta stolicy jak i całego państwa, bardzo wysoko oceniałem jego działalność, a nawet przez chwilę miałem możliwość obserwować ją z bliska, by tak rzec, na „froncie kaukaskim”, czyli w polityce wobec Gruzji i Azerbejdżanu. Dlatego właśnie walczyłem i nie bez trudu udało mi się dwa lata temu uzyskać finansowanie filmu dokumentalnego „Polski Prometeusz. Lech Kaczyński i Gruzja”.
Absurdy ograniczeń „pandemijnych” mocno opóźniły rozpoczęcie zdjęć, a na ich przebieg, ba, wręcz sens, wpływ okazała niespodziewanie sama wielka geopolityka, o której uprawianiu przez śp. Prezydenta miałem opowiadać. Najpierw wypadła mi z rąk atutowa karta, jedna z głównych siłą rzeczy postaci tego filmu, sojusznik polityczny, przyjaciel i wielbiciel Lecha Kaczyńskiego, czyli były prezydent Gruzji Micheil Saakaszwili. Byłem z Miszą, jak wszyscy go nazywają, umówiony na zdjęcia w Kijowie, tymczasem znienacka objawił się on w Tbilisi, gdzie prorosyjski reżim natychmiast wpakował go do więzienia, gdzie dziś systematycznie podtruwany umiera…
Gdy wszelkie zabiegi o możliwość odwiedzenia go zawiodły, jednak wybraliśmy się na zdjęcia do Gruzji, gdzie Lech Kaczyński jest nadal powszechnie serdecznie wspominany jako zbawca kraju przed totalną rosyjską opozycją, ale… MSZ wydał oficjalny zakaz wystąpienia w moim filmie innemu gruzińskiemu przyjacielowi Prezydenta RP (i mojemu), ówczesnemu ambasadorowi w Warszawie Konstantinowi Kawtaradze, który m.in. współorganizował i uczestniczył w słynnym majowym locie 5 przywódców z Europy Wschodniej do Tbilisi w 2008. Podejmując moją ekipę obiadem, Kote ze łzami w oczach opowiadał w pięknej polszczyźnie to wszystko, co… nie znajdzie się niestety w moim filmie.
Obecna sytuacja psychologiczna Gruzinów przypomina mi boleśnie zapaść moralną i duchową moich rodaków, którzy po 4 latach niszczenia polskiego potencjału gospodarczego i obronnego, po ewidentnych machlojach wokół Smoleńska, powtórnie powierzyła losy kraju szajce złodziei a może i zdrajców z PO. Dlaczego? Obawiam się, że dokładnie z tego samego powodu – tchórzostwa! Wszak Tusk wprost zaszantażował Polaków: to co, w przypadku wykrycia zamachu mamy wypowiedzieć wojnę Rosji?
Na Gruzinów zadziałało to tym skuteczniej, że wojnę z Rosją faktycznie mają nadal, bo ponad 20 proc. kraju jest pod rosyjską okupacją w wyniku inwazji z 2008 r. O ile więc Lecha Kaczyńskiego wspominają wciąż z wdzięcznością, to znany i nam przemysł pogardy i nienawiści uprawiany przez rządzącą klikę moskiewskich sługusów doprowadził do tego, że za napaść Rosji winiony jest przez rodaków ...bohaterski prezydent Gruzji! Bo rzekomo sam ją sprowokował swą nieustępliwością.
Aktywizacja niby uśpionej od 2014 r. agresji Rosji na Ukrainę i ujawnienie zdumionemu światu zbrodniczego, totalitarnego charakteru imperializmu rosyjskiego pokazało na nowo nam Polakom, a mnie jako autorowi filmu o nim szczególnie – niezwykłą wprost profetyczność widzenia przez Lecha Kaczyńskiego konsekwencji takich działań Kremla na całe lata wcześniej. My to wiedzieliśmy, ale wyniki wyborów w 2011 r. ponownie oddające władzę PO oraz aktualne stabilne poparcie na poziomie 25% świadczą o tym, że spora część społeczeństwa albo ma gdzieś sprawę niepodległości Polski, albo jest skończonymi durniami.
Dziś następuje swego rodzaju „sprawdzam” - prezentowane w serialu Michała Rachonia i profesora Sławomira Cenckiewicza bezlitosne dokumenty, wytworzone przez samych zdrajców pokazują, że ich najemna szajka miała jako główne zlecenie od ościennych „sponsorów” sparaliżowanie konkretnych decyzji, korzystnych nie tylko dla Polski ale i innych krajów dążących do ostatecznego wyzwolenia się od dyktatu Moskwy.
W 2008 r. na szczycie NATO w Bukareszcie dzięki zabiegom właśnie Lecha Kaczyńskiego Ukraina i Gruzja miały być przyjęte do Paktu, co w ostatniej chwili zostało wściekle zablokowane przez ...Niemcy i Francję! A kto wie, że uniezależniający nas od Rosji projekt rurociągu naftowego Baku-Supsa-Odessa-Brody-Płock został podpisany przez wszystkie strony, Azerbejdżan, Gruzję, Ukrainę i Polskę, a Ukraińcy zbudowali swoją część aż do pogranicznych Brodów. Dlaczego nigdy nie został zrealizowany, powinien odpowiedzieć Donald Tusk, ale nie w studiu telewizyjnym, lecz przed sądem z oskarżenia o zdradę stanu.
Polska – Gruzja, no jakaś niepoważna egzotyka – tak to właśnie przedstawiały tuskowe media pogardy i nienawiści wobec polskości. A to oznacza, że idiotami są Naczelnik Państwa Józef Piłsudski, tuż przed wyprawą kijowską mającą przywrócić niepodległość Ukrainie, okupowanej na przemian przez białą i czerwoną Rosję wysyłający swego najbliższego współpracownika i przyjaciela Tytusa Filipowicza na Kaukaz, by zgodnie z doktryną Marszałka sformułowaną już w toku wojny rosyjsko-japońskiej w 1904 r.: „Rozpruć imperium rosyjskie po szwach narodowościowych”, a jeszcze większym głupkiem był idący jego śladem ponad 60 lat później Lech Kaczyński. W 1920 r. zawarliśmy z Gruzją formalny sojusz polityczno-militarny przeciw Rosji Sowieckiej, w latach dwutysięcznych włączenie dzięki staraniom polskiego prezydenta Ukrainy i Gruzji do NATO sparaliżowałoby całkowicie neoimperialne dążenia Rosji.
Co nas obchodzi, dlaczego wielkie niegdyś nacje Europy jak Francja i Niemcy nadal marzą o wspólnym z Rosją zarządzaniem Europą? Niech sobie niewolnicy duchowi marzą, my róbmy jak nasi dziadowie, o czym w 1921 r. pisał bodaj największy nasz przyjaciel na Zachodzie, genialny angielski pisarz Gilbert Keith Chesterton:
„Wykazywano nam, że Polacy są >>histerycznymi dziećmi<<, pozbawionymi dyscypliny i zmysłu praktycznego, niezdolnymi do wytworzenia żadnej formy bytu poza anarchią. >>Histeryczne dzieci<< odpowiedziały ważkim argumentem, zadając bolszewikom jedyny istotny cios, jaki ich dosięgnął, i krusząc ich potęgę na polach bitew, podczas gdy my poprzestawaliśmy na zwalczaniu bolszewizmu w artykułach dziennikarskich, pobłażając mu jednocześnie tam, gdzie chodziło o zapewnienie sobie rynków zbytu”.
Życie w czasach wielkich wydarzeń politycznych nie daje odpowiedniego dystansu – wiedziałem i wtedy, ponad 40 lat temu, że Ronald Reagan był wielki, ale tylko sam przed sobą ośmielałem się mieć takież mniemanie o Lechu Kaczyńskim, a dziś w świetle ujawnianej przez znakomity serial Rachonia-Cenckiewicza podszewki torpedowania przez niepolską partię propolskich działań zamordowanego Prezydenta pozwala mi dziś powtórzyć zdanie właśnie prof. Cenckiewicza:
„Wielki. Większy, niż myślałem, pisząc książkę o Lechu Kaczyńskim”.