Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Zmiana narracji, zmiana sojuszy?

Powrót tematu imigracji, który dokonał się już kilka tygodni temu za sprawą szwedzkiej prezydencji w UE, był znakomitym z punktu widzenia Prawa i Sprawiedliwości zwrotem akcji w przededniu kampanii wyborczej. Role w polskiej polityce były tu dotąd dość konsekwentnie rozpisane. Przeciw napływowi imigrantów ekonomicznych były Zjednoczona Prawica, Kukiz’15 i Konfederacja, a w mniejszym stopniu i mniej konsekwentnie PSL. Pozostałe partie były zwolennikami postawy biernej lub entuzjastycznej akceptacji polityki unijnej niezależnie od jej kosztów ekonomicznych i społecznych. Ostatnie dni pełne są jednak zaskoczeń.

Zanim przejdziemy do tego, co stało się na początku lata 2023 r., krótkie przypomnienie historii, która ma dwie główne odsłony. Pierwsza to kryzys migracyjny z 2015 r. i lat wcześniejszych. Lekkomyślna polityka kanclerz Angeli Merkel postawiła całą Europę przed problemem niekontrolowanego napływu mas agresywnych uchodźców z państw Afryki i Bliskiego Wschodu, którzy nie kryli, że od Europy oczekują po pierwsze pieniędzy, a po drugie wolnej ręki w zaprowadzeniu swoich, motywowanych islamskim radykalizmem porządków, czy raczej nieporządków, co widzieliśmy choćby podczas słynnego sylwestra w Kolonii.

Lekcja z przymusowej relokacji i akcji Łukaszenki

Ten nieudany społeczny eksperyment, którego skutki widzieliśmy nie tylko w Niemczech, lecz także we Francji i w Szwecji, w państwach naszego regionu zaowocował sprzeciwem wobec tej motywowanej lewicową naiwnością i inżynierią społeczną polityki. Ten spór wpisał się również w krajową politykę, w której z jednej strony stanął ostrzegający z sejmowej mównicy przed narastającym obłędem Jarosław Kaczyński, a z drugiej – politycy Platformy za pośrednictwem mediów deklarujący przyjęcie każdej liczby narzuconych nam uchodźców. Po zmianie władzy nasz rząd unijną politykę skutecznie zakwestionował, a urzędujący w Brukseli Donald Tusk straszył Polaków karami za nierealizowanie polityki UE.

Druga część tej historii to reakcje klasy politycznej na wywołany przez służby Rosji i Białorusi, będący elementem wojny hybrydowej kryzys na naszej wschodniej granicy. Politycy opozycji atakujących naszą granicę gotowi byli witać chlebem i solą dostarczanymi im w reklamówkach, a ewentualne kwestie bezpieczeństwa zostawiać chcieli na później. Symbolami tej mentalności stały się trzy panie – Iwona Hartwich, Barbara Kurdej-Szatan i Janina Ochojska, których wypowiedzi będziemy przypominać sobie jeszcze latami.

Na granicy wciąż nie ma spokoju, powstała jednak elektroniczna zapora, a spora część klasy politycznej mniej lub bardziej niechętnie przyznała rządzącym rację. I wtedy właśnie temat wrócił wraz z planem narzucenia krajom UE udziału w przymusowej relokacji i deklaracjami polityków niemieckich, wprost mówiących, że ideą tego planu jest przerzucenie na nas niemieckich zmartwień. PiS zaproponowało referendum, opozycja oczywiście wypowiedziała się przeciw i do tego właśnie momentu wszystko szło jeszcze dobrze znanym i przewidywalnym trybem.

Cena za osłabienie PiS…

W dyskusji jednak zaczęły się pojawiać nowe wątki, napływające wraz z danymi o zupełnie legalnie przebywających w Polsce zagranicznych pracownikach, również z państw islamskich. Ludzi wykonujących konkretne zadania (często takie, których za tę stawkę polscy pracownicy wykonywać zwyczajnie nie chcą) i wracających spokojnie do domów.

Dane te unieważniły narrację o „rasistowskiej” polityce PiS, równocześnie uruchamiając dość zaskakujące ze strony opozycji oskarżenia o narażanie Polaków na niebezpieczeństwo i otwieranie drzwi niekontrolowanej migracji. W przypadku PO i Donalda Tuska jest to działanie jeszcze mniej wiarygodne od próby kreowania ich na autorów polityki realizmu i sceptycyzmu wobec Rosji. Nie znaczy to jednak, że pozostaje ono bez wpływu na naszą politykę. Oto bowiem, gdy do już istniejących emocji dochodzą świeże obrazy z zamieszek we Francji, Tusk, który jeszcze niedawno życzył sobie i nam „Paryża w Warszawie”, stawia znak równości między bandytami z francuskich miast a pracownikami zatrudnianymi przez firmy w Polsce i mówi, że swoją polityką imigracyjną PiS naraża nasz kraj na takie same sceny.
Argumentami są tylko pochodzenie i wyznanie. Tusk, kompletnie skompromitowany, nie może zyskać dodatkowych punktów. Ten nowy jednak, stricte rasistowski przekaz może w jakimś stopniu osłabić PiS w oczach mniej wyrobionych wyborców, obawiających się, nie bez podstaw przecież, imigrantów, których rozróżnianiem mogą nie chcieć się zajmować. Tuska ci ludzie nie poprą nigdy, mogą jednak wesprzeć Konfederację. O tym, że taką cenę za osłabienie PiS lider PO jest gotów zapłacić, pisze i mówi coraz więcej osób. Jego zwolennicy podchwytują zbitkę „PiS = agresywni islamiści”.

… którą zapłaci Lewica

Generuje to napięcia z sympatykami i politykami Lewicy, zaskoczonymi rasistowską woltą przyszłych koalicjantów. „Szokująca, ksenofobiczna, ocierająca się o rasizm wypowiedź Donalda Tuska. Niby ma uderzać w Kaczyńskiego, ale w rzeczywistości wymierzona przeciwko imigrantom z Azji. (...) Są granice, do czego można się posunąć w walce politycznej” – pisze Wanda Nowicka. Czy ta nowa sytuacja samej Lewicy pomoże, czy zaszkodzi, trudno orzec.

Być może część wyborców, przekonana do wcześniejszej, otwartej na każdego uchodźcę polityki, zwyczajnie nie nadąży i wzburzona wejściem PO w buty Konfederacji przerzuci głos na Lewicę. Są jednak i tacy, którzy oczekują od niej dziś podporządkowania się Platformie we wszystkim w imię najważniejszego – odsunięcia PiS od władzy. Ta grupa chwilowego odzyskania własnego głosu przez lewicowych polityków może nie wybaczyć. Czy cała ta sytuacja nie jest przygotowaniem pod współpracę z Konfederacją, lecz już bez Lewicy, czego ta ostatnia od pewnego czasu się przecież obawia? Kilka dni temu w „Polityce” o jakichś wzajemnych podchodach między Tuskiem a Mentzenem pisał red. Rafał Kalukin.

Grząski grunt

Słowa Tuska nie podobają się zresztą i w innych środowiskach. „[…] Sugerowanie jakichkolwiek analogii między protestami we Francji a kwestią migracji zarobkowej do dzisiejszej Polski jest ryzykowne. Można w tym odnaleźć smrodek ksenofobii, zwłaszcza gdy szef PO precyzuje nazwy krajów, skąd emigracja miałaby przyjść. Czy Tusk powinien straszyć migrantami? Nie, bo to podsycanie płomienia, który może znieść z politycznej mapy opozycję, a co gorsza – przyzwoitość, z której ostatnio jesteśmy tak bardzo dumni” – to „Rzepa” i Bogusław Chrabota.

Jestem pewien, że wszelkie tego typu wypowiedzi wzbudzą wściekłość Silnych Razem. Twardy elektorat nie widzi tu bowiem rasizmu, ale „obnażenie hipokryzji PiS”. Paryżem w Warszawie straszy z kolei Roman Giertych, wracając do bliskiej mu przecież przed laty retoryki. Nie brak jednak głosów liberałów, przyznających, że „niewiele z wypowiedzi Tuska nie pasowałoby do spotu Konfederacji” (Ben Stanley) – sam Krzysztof Bosak zauważa, że wypowiedź szefa PO to miks przekazu Konfederacji z niedawnego spotu z brexitową retoryką Nigela Farage’a – i oczekujących krytyki słów Tuska ze strony jego kolegów.
Oczywiście to środowisko zarzuca swojemu liderowi głównie to, że ścigając się na rzekomy rasizm z PiS, sam zachowuje się jak PiS. Tyle że z narracji o rasizmie partii rządzącej nie zostało już nic. Tusk wszedł na bardzo grząski grunt, po którym nie wszyscy sojusznicy mają ochotę z nim wędrować.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski