Kiedyś pisałem, by osoby, popierające decyzję TSUE w sprawie Turowa, zostały w dodatkowym sondażu zapytane, czy są za wyłączeniem prądu wszystkim, którzy pobierają go dzięki pracy tego strategicznego obiektu. Sprawa została jednak, jak się zdawało, załatwiona, tyle, że nie do końca. Choć dogadaliśmy się z Czechami na poziomie rządowym i samorządowym, i tanio to wcale nie kosztowało, wiadomo, że nie tylko i nie końca o Czechów tu chodzi. Zostali więc ekolodzy i, jak się okazało, polski sąd.
Polskie sądy od lat praktycznie zawsze wyroki wydają przeciwko państwu polskiemu, czy będzie to skarga osadzonego bandziora na warunki w więzieniu, czy niemieckiego lobbysty przeciw bezpieczeństwu energetycznemu kilku milionów Polaków. Hiszpańską sędzię z EPL od biedy można zrozumieć, sędziego z Warszawy mimo wszystko już trudniej. Jednak cóż, ten imperatyw do stanięcia zawsze po drugiej stronie, nawet bez wysłuchania argumentacji polskiej firmy, jest nie do przezwyciężenia.
Wyrok polski od europejskiego różni się tym, że nie nakazuje wyłączyć prądu od zaraz, dotyczy przyszłości, nieodległej, ale jednak. Tyle dobrego, złego jednak więcej. Rząd zapowiada, że po prostu nie będzie go realizować, jednak nie mamy pewności, czy w roku 2026, od którego obowiązywać miały zakwestionowane dokumenty, nie będziemy mieli zupełnie innych ministrów, z zupełnie inną wizją praworządności i relacji z energetyczną konkurencją zza miedzy?
Być może dowiemy się wtedy, że jak trzeba, to trzeba, a poza tym, było przecież dużo czasu, by się przygotować. Ba, może nawet się przygotujemy, wyrzucając ludzi na bruk a równocześnie sprzedając im droższą energię z Czech i Niemiec, oczywiście zieloną, ekologiczną i nikomu już nie przeszkadzającą, choć przecież z takich samych i większych kopalni? Być może w samym zagrożonym wyrokiem regionie PiS zdobędzie trochę większe poparcie, jednak to nie rozwiązuje problemu.