W czasach zamierzchłych ówcześni celebryci pili, wsiadali za kółko, a następnie na tej podstawie bywali werbowani przez esbecję. Odsuniętą i rozciągniętą w czasie karą były późniejsze kłopoty lustracyjne. Dziś co chwila trafia nam się na drodze pijany dziennikarz, artysta, aktor czy wokalistka. Dziwnym trafem zawsze jest to osoba zaangażowana w obronę konstytucji i praworządności, zaściankową polskością zniesmaczona tak bardzo, że na trzeźwo jej nie udźwignie ani nie zawiezie autem.
Służby się po ten łatwy łup nie schylają, a sądy w podziękowaniu za wcześniejszą obronę rewanżują się pobłażliwością. Karą pozostają memy i na zawsze już przyklejona do nazwiska kompromitacja. Jednak świadomość, że to wciąż największa kara, na jaką zblatowany z nadzwyczajną kastą przedstawiciel elit może liczyć, jest ciężka po tylu latach reformy sądownictwa.