Radykalizacja przekazu Donalda Tuska idzie w parze z dalszym zwiększaniem nacisku finansowego ze strony Komisji Europejskiej na Polskę. Lider Platformy zapowiada wobec przeciwników politycznych działania w stylu autorytarnym, takim też posługując się językiem. Równocześnie obiecuje, że w momencie przejęcia władzy odblokuje wszelkie zastopowane dziś unijne środki dla Polski. I jak na zawołanie pojawiają się niepotwierdzone informacje, że Unia nie będzie wypłacać naszemu krajowi nie tylko pieniędzy z KPO, lecz również z funduszu spójności, a w perspektywie – z wszystkich innych funduszy.
Czy Tuskowi chodzi tylko o odwet, a unijnym elitom o pozbycie się niesterowalnego rządu w Warszawie? To pierwsze wyjaśnienie, nasuwające się jako najbardziej oczywiste, jest prawdopodobnie prawdziwe, nie musi jednak wyczerpywać tematu.
Proces zjednoczeniowy z Unią dokonywał się nie, lub nie tylko, ze szlachetnych pobudek i chęci ponownego połączenia się starej Europy z państwami przez lata oddzielonymi od niej żelazną kurtyną. Polityka to przecież również interes, nie ma w tym niczego nagannego, dopóki zdają sobie z tego sprawę obie strony każdych negocjacji.
Z tej świadomości i obrony własnego interesu przez każdą ze stron może się narodzić przecież interes wspólny, rozwiązanie korzystne dla każdego. Akcesja państw dawnego bloku wschodniego, w tym Polski, do UE, mogła być i w wielu płaszczyznach była właśnie korzystną dla obu stron transakcją. A przynajmniej miała nią być.
Polska (i każdy inny kraj dołączający do Wspólnoty) otwierała się jako rynek, dostarczała „starym” konsumentów i siły roboczej, w zamian otrzymując inwestycje i dofinansowanie, mające na celu przybliżenie naszego poziomu życia i konsumpcji do unijnej średniej. W dużym stopniu to się udało, jednak kolejne lata pokazały nowe problemy, przed którymi zresztą przeciwnicy wejścia do UE ostrzegali, tyle że bardzo często w karykaturalnej formie.
Po pierwsze szybko okazało się, że poza modelem gospodarczym kraje z dłuższym unijnym stażem eksportować, a raczej narzucać, chcą również swoje rozwiązania polityczne, obyczajowe i społeczne. Liberalna Unia coraz częściej w specyficzny sposób wypełnia definicję państwa totalitarnego, a więc takiego, które chce regulować każdą sferę życia. Jeśli nie w przypadku każdego obywatela, to już niewątpliwie – państw członkowskich. Widać to również w niedawnych decyzjach TSUE i wykraczających daleko poza traktaty próbach ingerencji w polski system prawny i ład konstytucyjny.
Po drugie – co zresztą w świetle głównego tematu tego tekstu może być jeszcze ważniejsze – coraz częściej Unia Europejska okazywała się przede wszystkim przedłużeniem polityki, zwłaszcza polityki gospodarczej, Niemiec. Jeszcze przed obecnymi kryzysami mówiło się często na podstawie faktycznych wyliczeń, że z każdego przekazanemu innemu państwu euro do niemieckiej gospodarki trafia 86 eurocentów. Tę nierówność odczuliśmy chyba najbardziej w przypadku przemysłu stoczniowego, który u nas upadł, a u naszych sąsiadów miał się dobrze, przy dużym udziale instytucji Unii. „Duży może więcej” – jak raptem kilka dni temu rozbrajająco tłumaczył Janusz Lewandowski.
Gdy UE znalazła się w kryzysie najpierw finansowym, a później covidowym, coraz częściej i coraz odważniej mówiło się, że przyjęcie wspólnej waluty finansowo tak naprawdę opłaciło się jedynie Niemcom i Holandii, pozostałe kraje zaś na tym interesie jedynie straciły. Choć dotąd nie zdarzył się jeszcze przypadek opuszczenia strefy euro, jest to temat obecny niemal w każdym państwie ją współtworzącym, co ciekawe, pojawia się on nawet w korzystających z sytuacji Niemczech.
Obecne problemy gospodarek unijnych, wywołane bezpośrednio przez wojnę, a pośrednio przez politykę uzależniania się energetycznego od Rosji przy równoczesnym osłabianiu możliwości własnych krajów Unii, w tym przede wszystkim Niemiec, pod sztandarami ekologii, nie są łagodzone przez wspólną walutę, choć politycy naszej opozycji w niej widzą dziś remedium na wszelkie kłopoty.
Wspólna, narzucana odgórnie polityka europejskich instytucji finansowych nie przystaje do czasu, w którym zupełnie inne problemy mają kraje Południa, oddalone od frontu i dużej części zmartwień, z jakimi z kolei borykają się państwa znajdujące się dużo bliżej linii frontu i odczuwające niemal bezpośrednio skutki działań wojennych. Estonia we wrześniu odnotowała najwyższą, 25-proc. inflację pomimo obowiązywania w niej wspólnej waluty, tylko niewiele lepiej było w należących również do strefy euro Litwie i Łotwie.
Widać więc wyraźnie, że przed inflacją nie chroni rezygnacja z narodowego pieniądza, lecz raczej bezpieczna odległość od Ukrainy, Białorusi i Rosji. Na mapie nie przesuniemy się na zachód. Skąd więc taki nacisk na przyjęcie euro w Polsce?
„Od jakiegoś roku mówi się, że zadanie wyznaczone przez Brukselę dla Tuska to nie tylko obalenie przez niego istniejącego w Polsce rządu i wprowadzenie naszego kraju na kurs do strefy euro. Po zrealizowaniu tych zadań Tusk ma wrócić do Brukseli, zostać szefem Komisji Europejskiej i realizować przyspieszoną budowę państwa europejskiego. Rozważane są tylko kandydatury Tuska i Kristaliny Georgiewej, szefowej Międzynarodowego Funduszu Walutowego, jako reprezentantów Europy Centralnej” – mówił w sierpniu „Gazecie Polskiej” prof. Adam Glapiński, prezes NBP. Wątek europejskiego superpaństwa zostawmy na razie na boku, choć oczywiście jest on bardzo ważny. Jednak w słowach Glapińskiego znajdujemy pośrednio odpowiedź na wcześniejsze pytanie. Najważniejszym zadaniem Tuska będzie powiązanie złotego z euro, a w przyszłości wprowadzenie u nas europejskiej waluty.
Wszystko dzieje się w czasie, gdy władze UE już wprost jako priorytet ustawiają sobie ratowanie gospodarki Niemiec kosztem państw członkowskich, również tych z tradycyjnej unijnej pierwszej ligi. Budzi to zresztą coraz głośniejszy, lecz wciąż ignorowany sprzeciw krajów UE. Nerwowe reakcje na wynik wyborów we Włoszech mogą brać się również z tych przyczyn, KE obawia się asertywnych władz w poszczególnych stolicach. Ten proniemiecki skok na gospodarki narodowe sprawia, że wzrasta poparcie dla sił spoza koncesjonowanych przez UE środowisk politycznych. Kto chce zgarnąć cudze pieniądze, musi więc działać szybko. Stąd wzrost nacisku na Polskę.
Tusk wybory musi wygrać za wszelką cenę, by uwolnić swoich mocodawców od przynajmniej jednego, ale bardzo ważnego zmartwienia. Polska, choć przeżywa swoje problemy i czasem trudno nam w to uwierzyć, w skali UE staje się coraz poważniejszym graczem, a nie taka rola była dla nas w scenariuszu niemieckim napisana.
Jednym z pierwszych celów ataku lidera PO był właśnie Adam Glapiński, wobec którego Donald Tusk w stylu kojarzącym się wcześniej z internetową twórczością Lecha Wałęsy zapowiedział użycie przemocy fizycznej. Podobne ataki skierował w stronę Trybunału Konstytucyjnego. Co więcej, procedura wyboru ławników do Sądu Najwyższego pokazała, że opozycja nagradza już agresywne zachowania i pompowanie nienawiści do przestrzeni publicznej przez swoich najbardziej radykalnych zwolenników.
Ostanie dni przyniosły wiele niemieszczących się w żadnych demokratycznych normach zapowiedzi represji nie tylko wobec polityków, lecz i elektoratu PiS. Jak dotąd nie widać, by te putinowskie w duchu rozpędzanie się budziło refleksję mniej zapalczywych działaczy opozycji, choć to po nich sfanatyzowany elektorat zgłosi się w dalszej kolejności, jeśli nie będą wystarczająco gorliwymi wykonawcami polityki Tuska.