W latach 1945-1953 ubecy wsławili się nie tylko zadawaniem żołnierzom wyklętym niewyobrażalnych cierpień fizycznych. Inteligentniejszym z nich udało się omotać swoje ofiary. Do nich należał Józef Różański, kierownik VIII Wydziału Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, któremu udało się zmanipulować Emilię Malessę „Marcysię” żonę legendarnego partyzanta Jana Piwnika „Ponurego”.
Była już zmęczona ciągłą ucieczką i ukrywaniem się najpierw przez Niemcami a przed enkawudzistami i ich polskimi sługusami. Ledwie przekroczyła trzydziestkę, a już wypracowała sobie przebogaty życiorys niepodległościowy. „Marcysia” przez lata odpowiadała za łączność AK z zagranicą, podlegało jej ponad stu kurierów.
Życie Malessy, choć zakończone tragicznie, nie zapowiadało gehenny. Urodziła się 26 lutego 1909 roku w Rostowie nad Donem jako córka prawnika i działacza niepodległościowego Władysława Izdebskiego i Marii z domu Krukowskiej. Dorastała jako poddana cara, ale w rodzinie o tradycjach patriotycznych. Obaj jej dziadkowie (Seweryn Izdebski i Aleksander Krukowski) walczyli w powstaniu styczniowym i zostali zesłani na Syberię. W 1937 roku w Warszawie rozpoczęła studia pedagogiczne na Wolnej Wszechnicy Polskiej. Jeszcze w trakcie walk o Warszawę zaangażowała się w służbę zwycięstwu Polski a przysięgę złożyła przed płk. Stefanem Roweckim, późniejszym dowódcą AK. Od października 1939 roku kierowała Samodzielnym Wydziałem Łączności Zagranicznej w V Oddziale Sztabu Komendy Głównej SZP(później ZWZ - AK). – Pomimo wielkiej odpowiedzialności spoczywającej na barkach 30 letniej kobiety – pisze Waldemar Kowalski, pracownik IPN, w numerze 6 z czerwca 2022 Biuletynu Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych.
16 czerwca 1944 roku „Ponury” poległ w walce z Niemcami w Jewłaszach nad Niemnem. Głęboka żałoba nie przeszkodziła jej w udziale w Powstaniu Warszawskim (batalion szturmowy „Rum”). Po kapitulacji trafiła do Dułagu 121 (obóz przejściowy w Pruszkowie) a następnie uciekła z transportu wiozącego jeńców do Niemiec. W Krakowie zaangażowała się w Zrzeszenie Wolność i Niepodległość. Jednak zmęczenie narastało. Jej bliska współpracowniczka, jedyna kobieta wśród cichociemnych Elżbieta Zawadzka „Zo” wspominała: błagała mnie o przejęcie obowiązków w WiN. Odmówiłam, ale widziałam jak bardzo była zmęczona i że chce wyjść z konspiracji. Twórczyni i była kierowniczka „Zagrody” (dział łączności z zagranicą Komendy Głównej AK) chciała rozpocząć nowe życie w słonecznej Italii. Otrzymała nawet zgodę swoich zwierzchników z WiN. Niestety, mimo że wszystkie sprawy organizacyjne były zapięte na ostatni guzik, nie zdążyła wyjechać. 31 października 1945 roku odwiedzili ją funkcjonariusze UB.
2 listopada już w Warszawie (aresztowanie miało miejsce w Krakowie) przechwycił ją osobiście Różański. Omotał ją. Rozpoczęła, jak to sama nazywała: „akcję ujawniana WiN”. Przyszło jej to tak łatwo, bo z prezesem Zarządu Głównego Wolności i Niepodległości , Janem Rzepeckim, jeszcze na wolności rozmawiała o tym, że dalsza konspiracja nie ma sensu i prowadzi do wykrwawiania „chłopców z lasu”…
5 listopada Rzepecki został aresztowany w Łodzi. Tego samego dnia aresztowano też Antoniego Sanoicę prezesa Obszaru Południowego Wolności i Niepodległości. A później kilkunastu innych współpracowników Malessy… - Aresztowania działaczy WiN były – czytamy w cytowanym już źródle – naturalnym skutkiem śledztwa, któremu poddano „Marcysię”. Nie było to śledztwo brutalne, nie było w nim tortur i cierpienia fizycznego a wysublimowana gra bezpieki, w którą mimowolnie wplątała się konspiratorka, pragnąca zacząć nowe życie. Dlatego uznając Różańskiego za godnego partnera do rozmów a nawet powiernika tajemnic wyjednała u niego „oficerskie słowo honoru”.
Szef ubeckich katów gwarantować miał, że nikomu z „sypanych” przez nią nic się nie stanie. Możemy się zapytać dlaczego mu uwierzyła. Dla Marcysi wychowanej w tradycjach powstańczych, w kulcie hasła „Bóg, honor i Ojczyzna” oficer był oficerem choćby nosił znienawidzony mundur nowych najeźdźców. – Nie można oczywiście wykluczyć – pisze Waldemar Kowalski – że Malessa zdecydowała się na układ z bezpieką ze strachu lub naiwności, zwodzona przez komunistyczną propagandę. […] Mało tego Różański mógł jej przecież obiecać ratunek dla zakonspirowanych działaczy WiN w zamian za ugodę z przesłuchującym.
W celi mokotowskiego więzienia Marcysia spędziła prawie półtora roku. Załamała się, gdy zrozumiała, że aresztowani „dzięki niej” WiN-owcy nie mają szansy na wolność, a nawet w wielu przypadkach na życie. Zrozpaczona podjęła głodówkę. To jednak na nikim, zwłaszcza na Różalskim, wrażenia nie zrobiło. Więzienie opuściła 7 lutego 1947 roku.
W lipcu tegoż roku pisała do Rzepeckiego: Panie Pułkowniku! Dziś Róźański ostatecznie odmówił dalszego załatwiania wiadomych spraw. Jak Panu wiadomo pozostawałam dobrowolnie w więzieniu, kiedy nie dotrzymano obietnic zwolnienia Pana, Marii i innych. […] Nie wróciłam dotąd do pełnego życia i nie wrócę dopóki reszta współkolegów z ujawnienia zarówno mojego jak i Pana Pułkownika nie wyjdzie na wolność.
Pomimo wyrzutów sumienia starała się wrócić do normalnej egzystencji. Pracowała w referacie prasowym Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, wciąż wierząc, że oprawcy się opamiętają. Bez odpowiedzi pozostawały listy do Bieruta, choć ten wcześniej „darował” jej karę więzienia.
Malessa popadła w marazm, przestała o siebie dbać. Coraz częściej zapadała na zdrowiu. Znaczna część środowiska akowskiego oceniała jej postawę negatywnie czy wręcz jako zdradę, a ona świetnie o tym wiedziała. 9 kwietnia 1949 roku podjęła głodówkę przed bramą główną na Rakowieckiej. 5 czerwca popełniła samobójstwo podcinając sobie żyły podczas kąpieli po zażyciu środków nasennych. – Poniosłam klęskę na wszystkich odcinakach swojego życia – stwierdziła dzień wcześniej w rozmowie z przyjaciółką i byłą współpracowniczką Izabellą Kwapińską.