Pod koniec zeszłego tygodnia niczym wybuch prawdziwej bomby konserwatywne media, a wraz z nimi ich czytelnicy i politycy partii rządzącej przyjęli informację o wyborze przez Senat ławników do Sądu Najwyższego. Spośród 30 osób 26 to nominaci Komitetu Obrony Demokracji, kandydatów wskazują bowiem „organizacje społeczne”, choć w tym przypadku mamy przecież do czynienia z ruchem politycznym. Jednak taki, a nie inny wybór senatorów to problem bardzo poważny, ale nie jedyny. To, co się wydarzyło, było bowiem możliwe do przewidzenia od dwóch lat, i nie sposób nie postawić pytania, czemu nie pojawiła się żadna próba niedopuszczenia do tego skandalu.
To druga kadencja ławników SN, w której o składzie tego grona decydują senatorowie. Senat pierwszy raz wskazał ławników w poprzedniej kadencji i wówczas nie było to przedmiotem kontrowersji.
Kronika zapowiedzianej katastrofy
Pierwsi wybrańcy izby wyższej parlamentu swą kadencję kończą jednak 31 grudnia tego roku. Od 1 stycznia zastąpią ich ławnicy drugiej kadencji, wybrani już przez senatorów, którzy uzyskali mandat w 2019 r. O tym więc, że to ciało wybierać będzie opozycja, wiadomo było od niemal trzech lat. To wystarczająco wiele, by stracić złudzenia co do tego, jaką wizję działania izby mają dzisiejsi senatorowie, z marszałkiem Tomaszem Grodzkim na czele.
Grodzki zamienił Senat najpierw w przechowalnię dla mniej popularnych polityków z własnego środowiska i zakład dobrze płatnej pracy dla kilkorga współpracowników, a później w stały spowalniacz dla rządowych reform i ustaw, również tych kluczowych z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa i jego obywateli. Wreszcie to Senat już prawie 570 dni chroni swojego marszałka przed prokuraturą, odmawiając zajęcia się kwestią jego immunitetu, a tym samym blokując śledztwo w sprawie poważnych zarzutów korupcyjnych ciążących na prof. Grodzkim.
Podsumowując – od dawna było wiadomo, co się stanie. Nie podjęto jednak żadnych prób zmiany przepisów, choć przecież jest to dziedzina, w której zasady gry, czasem skutecznie, czasem nie, zmieniane są często. Czy PiS obawiało się protestów? Raczej nie, mamy bowiem do czynienia z wątkiem merytorycznie drugoplanowym, niedotyczącym bezpośrednio zawodowych sędziów, a jedynie osób pełniących wobec nich funkcję uzupełniającą i pomocniczą. Jeden punkt zapalny więcej nie zmieniłby zbytnio wojennego krajobrazu. Niestety bardziej realistyczna wydaje mi się inna wersja wydarzeń – zlekceważenie, a może nawet zwyczajne zapomnienie o sprawie, która, wbrew pozorom, nie przypomniała o sobie w ostatnich dniach. Stało się to o wiele wcześniej.
Jeszcze w lipcu tego roku portal TVP Info alarmował, że procedura zgłaszania kandydatów na ławników SN została zdominowana przez Komitet Obrony Demokracji. Już sam fakt, że w roli organizacji społecznej występuje podmiot czysto polityczny, jest skandalicznym nadużyciem. Skoro jednak do tego doszło, pojawia się pytanie, czemu zaspała prawa strona, gdzie kandydaci, zgłoszeni przez kluby „Gazety Polskiej” czy Rodziny Radia Maryja? Jeden przedstawiciel Solidarności to wyjątek potwierdzający regułę.
Od trzech miesięcy było więc wiadomo, co się święci, można było przejrzeć dogłębnie listę zgłoszeń i zapoznać się z osiągnięciami kandydatów mających w świetle ustawy charakteryzować się „nieposzlakowaną opinią”. Senat w trybie prac musiał się również zapoznać z informacjami na temat kandydatów, przygotowanymi przez Komendę Główną Policji. Czy się zapoznał, nie wiemy, jeśli jednak tak było, to zapewne niespecjalnie się nią przejął. Mamy bowiem do czynienia z grupą osób, która prezentuje opinie dalekie od apolityczności i wstrzemięźliwości, nie stroni od wulgarności, agresji i gróźb karalnych.
I tak cieszący się nieposzlakowaną opinią ławnik Robert Szczerbaniak zastanawia się, czy zamiast ciągłego apelowania nie należałoby „j…ć komuś w liczko”, a korzystająca z pełni praw publicznych Sława Rafalak również pisze o „j…niu”, przy czym „j…ć” chce odpowiednio „pały, trybunały, prezydenta i PiS cały”. Przy czym trzeba przyznać, że w tym przypadku zadziałała chyba kobieca intuicja, bowiem pani Rafalak mogła przecież przywołać inne brzmienie tego samego hasła, spopularyzowane na ulicach w czasach protestów po zatrzymaniu Margot, w którym zamiast PiS pojawiał się „…sąd cały”. I byłoby głupio, tak na szczęście głupio nie jest.
Dzięki temu właśnie wpływ, czasem nawet decydujący, na przebieg rozpraw dotyczących między innymi spraw dyscyplinarnych sędziów będą miały osoby w mediach społecznościowych legitymujące się ośmioma gwiazdami, nieudolnymi kolażami przedstawiającymi lidera PiS jako Adolfa Hitlera (Przemysław Wiszniewski) czy obdarzone poczuciem humoru dehumanizującym ludzi o odmiennych poglądach (Stanisław Adamski). Wreszcie jako „nienależący do żadnej partii politycznej” sędziom SN pomagać będą kandydaci na radnych (Piotr Kaliszek) i uczestnicy konwencji wyborczych Koalicji Obywatelskiej (Sławomir Majdański).
To tylko wybrane przykłady, przekaz jest prosty – nowi ławnicy mają tylko jeden cel – „j… PiS” – i teraz, z błogosławieństwem mających przecież to samo marzenie senatorów, będą mogli realizować je na sali sądowej. Pozostaje pytanie, czy faktycznie wszystko to jest zgodne z ustawą i nie ma już żadnej formalnej drogi zablokowania tych zbudowanych na nienawiści karier.
Pierwsze komentarze ze strony polityków Zjednoczonej Prawicy nie nastrajają tu zbyt optymistycznie, skupiają się bowiem na ocenie, niewątpliwie słusznej, zachowania Senatu, który tak bardzo upolitycznił ten fragment sądownictwa. Obawiam się jednak, że po kilku latach rządów samo to, nie wiem, jak słuszne, wzburzenie nie wystarczy wyborcom, ponieważ widać tu niestety skalę porażki i bezsilności w reformowaniu wymiaru sprawiedliwości.
Wystarczy spojrzeć na reakcje prawicowego Twittera, lecz również czytelników Niezależnej komentujących te doniesienia. Nasz anonimowy, ale mający niestety wiele racji komentator pyta: „Kto zrobił taką ustawę? Przecież można się było spodziewać, że Senat wybierze wichrzycieli. A dlaczego nie można się nigdzie odwołać? To jest po prostu skandal. To ma być praworządność? Prezydencie, i co teraz?”. Pozostaje powtórzyć mi te pytania pod nazwiskiem.
Ostatnie dni przynoszą duże zagęszczenie gróźb i zapowiedzi odwetu pod adresem nie tylko polityków, lecz również wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Donald Tusk, rozmiłowany po powrocie do kraju w mocno faszyzującej retoryce, zapowiada kolejny raz „czyszczenie państwa”. Jego sympatycy rozgrzewają się zapowiedziami przemocy, również fizycznej i takiego też odwetu. Gdy anonimowe konta „silnych razem” śnią na jawie o biciu oponentów jako części przyszłych przesłuchań, profesor UW Maciej Górecki pisze o „toksycznym kulturowo elektoracie PiS”, który powinien być poddawany przez służby stałej inwigilacji i dezorganizacji. Tak jakby nie było tak w czasach Lesiaka i później, po 2010 r., za co zresztą nikt (kolejne pytania…) nie poniósł odpowiedzialności.
Wybór ławników SN to więc nie tylko polityczny skandal, lecz moim zdaniem również zapowiedź tego, w jaki sposób i jakimi siłami przeprowadzana będzie przez Platformę Obywatelską operacja odzyskiwania, a raczej zawłaszczania państwa po wygranych wyborach. Dobór kadr przypomina tu bardzo mocno sposoby, jakimi komuniści budowali własny aparat sądowej represji od 1945 r.
Moralne oburzenie w mediach może tym razem nie wystarczyć i to ostatni moment, by politycy Zjednoczonej Prawicy to dostrzegli.