W rozmowie z naszym portalem profesor Roman Bäcker z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika z Toruniu wskazał na to, iż zamach na Darię Dugina (albo Aleksandra Dugina) przeprowadziły służby specjalne Rosji, albo ludzie spośród bardzo podzielonego, zróżnicowanego skrzydła narodowo-radykalnego, gdzie bardzo silnie konkuruje ze sobą wiele rozmaitych mniejszych i większych ugrupowań.
Minęło już pół roku od rozpoczęcia wojny na Ukrainie nazywanej przez Rosjan „operacją specjalną”. Jakie w tej chwili panują nastroje wśród Rosjan: cywilów i wojskowych?
W ciągu pół roku od rozpoczęcia pełnoskalowej agresji Rosji wobec Ukrainy nie powiodły się wszystkie kolejne plany podboju zarówno całej Ukrainy, jak i poszczególnych jej części. Jednocześnie nastąpiło zahamowanie jakichkolwiek działań ofensywnych Rosji.
W tej chwili trwa okres coraz wyraźniejszej przewagi operacyjnej wojsk ukraińskich nad rosyjskimi. Te pierwsze jeszcze nie przeszły do ofensywy przeciwko Rosjanom.
Natomiast dzięki niszczeniu rosyjskich centrów logistyki zyskują coraz większą przewagę operacyjną. Ten proces jest dostrzegalny przez fachowców. Natomiast przeciętny Rosjanin widzi jedynie entuzjastyczne komunikaty w rosyjskiej prasie, telewizji i Internecie. Wszystkie media rosyjskie są całkowicie podporządkowane Kremlowi. Przeciętny Rosjanin dowiaduje się tylko o tym, że kolejne oddziały ukraińskie zostały albo zniszczone, albo uciekły z pola walki, albo dobrowolnie się poddały. Dowiaduje się też, ze zostały „wyzwolone” kolejne wioski. Inaczej mówiąc, powstaje złudzenie, że wojna z Ukrainą toczy się w sposób pomyślny dla Rosjan. Nie jest to prawdą! Ale taki jest obraz propagandowy.
Rosjanie nie mają jeszcze świadomości konsekwencji tej wojny oraz sankcji nałożonych przez Zachód. Ich to jeszcze zbyt mocno nie dotyka. Z tego powodu poziom konformistycznego braku sprzeciwu wobec wojny jest na razie dość duży. A jednocześnie widzimy ogromny poziom biernego oporu w celu unikania bezpośredniego uczestnictwa w tej wojnie.
Armia rosyjska ma ponad osiemset tysięcy żołnierzy. Tymczasem Rosjanie są w stanie posłać na front jedną piątą, może jedną czwartą tej liczby. Przy czym znaczna część to tak zwani ochotnicy z najuboższych regionów rosyjskich skuszeni naprawdę dużymi pieniędzmi. To również mężczyźni, którzy zostali siłą wcieleni do armii z terytoriów opanowanych przez rosyjskie wojska.
Podsumowując: Rosjanie mówią, że akceptują wojnę z Ukrainą. Ale też zrobią wiele, żeby na tą wojnę nie trafić.
W takim razie, czy - według Pana Profesora – Władimir Putin może zdecydować się na bardziej drastyczne kroki: ogłoszenie stanu wojny z Ukrainą, użycie broni jądrowej. Po to, żeby „przeważyć szalę” wojny na swoją stronę i aby obraz propagandowy był zgodny ze stanem faktycznym.
O wiele ważniejsze jest to, żeby w rządową propagandę (głównie telewizyjną) uwierzyli Rosjanie niż to, żeby ona była zgodna ze stanem faktycznym. Ogłoszenie stanu wojny i zmobilizowanie wszystkich mężczyzn, którzy przeszli przez służbę wojskową, jest pod względem technicznym oczywiście możliwe.
Natomiast jeżeli ta kilkumilionowa armia rosyjska trafi na front, to istnieje poważne niebezpieczeństwo, że ogromna większość żołnierzy może nie chcieć walczyć. W dodatku, jeżeli część z nich przejdzie na drugą stronę albo rozpocznie masowy bunt zbrojny przeciwko swoim dowódcom, to kłopoty będą o wiele większe niż jakiekolwiek pożytki z masowej mobilizacji. Putin o tym wie i tym samym – z punktu widzenia racjonalnego działania – nie ma mowy, żeby ogłosił mobilizację. Po prostu jest to bardziej niebezpieczne niż korzystne.
Zastosowanie taktycznych ładunków jądrowych z kolei może przynieść tymczasowy rezultat w postaci zniszczenia nawet dużych miast ukraińskich. Ale – jednocześnie – najbardziej przewidywalną reakcją Zachodu jest to, że wtedy Ukraina też otrzyma takie same ładunki jądrowe i niewątpliwie z nich skorzysta.
Putin raczej nie ma ochoty na to, żeby doszło do takiej sytuacji, aby Ukraińcy byli w stanie zniszczyć największe miasta rosyjskie. Albo – na przykład – uderzyć na Kreml ładunkiem jądrowym przy pomocy rakiety średniego czy dalekiego zasięgu. Takie ryzyko jest dla niego zbyt duże. Tym samym użycie przez Rosję broni jądrowej byłoby skrajnie ryzykowne. I najprawdopodobniej Putin na taki krok w tej chwili nie jest gotowy.
W takim razie, co będzie dalej?
Pierwszy wariant to taki, w którym będą się toczyły bardzo mało gwałtowne walki i to głównie na froncie południowym. Ukraińskie wojsko zdobywa i zapewne będzie zdobywało „krok po kroku”, powolutku, tereny na północ od Półwyspu Krymskiego. W ten sposób nie spowoduje to na Kremlu poczucia skrajnego zagrożenia.
Drugi wariant (częściowo już przećwiczony po uderzeniu na krymskie lotnisko) jest taki, że w pewnym momencie ukraińskie ataki spowodują gwałtowną panikę na froncie albo w głębi frontu. I wtedy rosyjscy żołnierze zaczną uciekać z frontu, a funkcjonariusze Kremla z jego zaplecza. Front wtedy całkowicie się załamie.
Trzeci scenariusz, który nie wyklucza tych dwóch pierwszych, jest taki, że Rosjanie w pewnym momencie zaczną się na masową skalę buntować. Zapewne najpierw będzie to na prowincji. W różnych marginalnych, peryferyjnych miejscach tego wielkiego kraju, jakim jest Rosja.
Chciałbym jeszcze poruszyć sprawę śmierci córki Aleksandra Dugina. Zapewne zresztą to on miał zginąć. Co to wydarzenie oznacza? Niektórzy sądzą, że chodzi o jakieś porachunki na Kremlu. Albo takie „cięcie po skrzydłach”, bo Dugin był bardziej radykalny niż sam Putin.
W polskiej prasie i generalnie w polskich mediach= mamy do czynienia z ogromnym poziomem mistyfikacji w związku z zabójstwem Darii Duginy.
Po pierwsze: jej ojciec nie jest głównym ideologiem Kremla. Dugin jest w tej chwili najważniejszym przedstawicielem eurazjatyzmu. Ale sam Dugin (tak jak i cały ten nurt myślenia) jest całkowicie marginalny. Putin chyba nigdy nie użył żadnego słowa typowego dla eurazjatów, a Dugina potrafiono zwolnić z Uniwersytetu Moskiewskiego (MGU).
Po drugie zamach (nie tyle na Darię Dugin, co najprawdopodobniej na samego Dugina), nastąpił wtedy, kiedy samochód wyjechał z parkingu strzeżonego dla VIP-ów. Stało się to po patriotycznej uroczystości organizowanej przez naprawdę skrajnie radykalne towarzystwa. W takim przypadku jest prawie gwarancja, że nikt obcy nie miał dostępu do tego samochodu. Uroczystość ta odbywała się zaledwie kilka kilometrów obok domu, w którym mieszka minister obrony Szojgu.
Inaczej mówiąc: nie jest możliwe, by jakaś terrorystka z dwunastoletnią córką podłożyła ładunek wybuchowy pod jakikolwiek samochód w takim miejscu. Nikt, kto znajdowałby się poza strukturami: z jednej strony służb specjalnych, z drugiej zaś, radykalnych narodowców, nie mógł tego zrobić. Najprawdopodobniej zatem chodziło o to, żeby powtórzyć stary sposób prowokowania ludzi do popierania radykalnych działań przeciwko wrogowi Rosji.
Jeżeli bowiem uderza się w kogoś, kto jest - co prawda - marginalny, ale bardzo głośny i funkcjonujący w świadomości społecznej, to można liczyć na to, że ludzie będą taki akt terroru potępiali i szukali sprawców w tych ludziach, którzy - jako wrogowie Rosji – są o to oskarżani.
Krótko mówiąc, Darię Duginę zabiły służby specjalne Rosji?
Albo służby specjalne Rosji, albo ludzie spośród bardzo podzielonego, zróżnicowanego skrzydła narodowo-radykalnego, gdzie bardzo silnie konkuruje ze sobą wiele rozmaitych mniejszych i większych ugrupowań. Wśród nich, eurazjatyzm Dugina jest jednym z marginalnych. Wcale nie najważniejszym i wcale nie tak bliskim ideologicznie Kremlowi.
A więc zamach na Dugina to mogła być po prostu pewna walka frakcyjna podjęta po to, aby pozbyć się konkurenta choćby do jakichś grantów.
Jest to jedna z hipotez, których bym nie odrzucał. Szczególnie, że do tej pory nie pojawiło się żadne oficjalne stanowisko instytucji państwowych. Raczej mamy do czynienia z propagandowym kreowaniem takiego obrazu, że wszystkiemu winni są Ukraińcy.