Zdążyliśmy się przyzwyczaić do różnych głupot Lecha Wałęsy, nie próbując nawet się zastanowić, o co mu naprawdę chodziło. Precyzja wypowiedzi nigdy nie była mocną stroną naszego noblisty, ale przed laty zawsze miał obok siebie kogoś, kto potrafił go poprawić, wyłowić z bełkotu racjonalne jądro, przetłumaczyć z polskiego na nasze. Później zabrakło takich ludzi. Ostatnia wypowiedź o konieczności unicestwienia imperialnej Rosji i okrojenia jej do rozmiarów 50-milionowego państwa rozśmieszyła jednych w kraju i rozwścieczyła innych w Rosji. Tymczasem kryje się w niej oczywista oczywistość, którą w początkach lat 90. zauważało wielu, ale mało kto (a już szczególnie nie Wałęsa) ją artykułował. Rosja imperialna – obojętne czy carska, czy komunistyczna, czy putinowska pozostanie zagrożeniem dla wolnego świata. Jego przywódcom, na czele z George Bushem, zabrakło odwagi, a przede wszystkim wyobraźni, aby doprowadzić rozkład ZSRS do ostatecznego końca. Wielcy tego świata nade wszystko cenią sobie spokój i minimalizacje ryzyka konfliktów. Najboleśniejszym przykładem krótkowzroczności było „Memorandum Budapesztańskie", czyli wymuszenie na Ukrainie oddania arsenału jądrowego w zamian za gwarancje międzynarodowe. Jak wyglądają te gwarancje, można dziś obserwować na polach bitew i masowych zbrodni. Skądinąd wspomniane memorandum ustaliły kraje mające słabe rozeznanie w istocie Moskowii i pełne optymistycznej wiary, że przy odpowiedniej perswazji tygrys zostanie jaroszem. Owszem po wybiciu wszystkich zębów, obcięciu pazurów i przywiązaniu go za ogon do ładunku gotowego zdetonować w wypadku zmiany zalecanej diety. Być może przyszłe pokolenia będą wdzięczne Putinowi, że tak szybko odsłonił tradycyjną istotę imperium i ruszył na wojnę, której finalnym efektem może okazać się (prędzej czy później) Rosja biedna, wyczerpana, zdenazyfikowana i mała. Ale być może nareszcie demokratyczna!