- Mamy dwie opcje do wyboru: wejść do UE i NATO i zmierzyć się ze złością Kremla albo zrezygnować z naszych euroatlantyckich aspiracji. Nie ma nic pomiędzy. Tylko pierwsza opcja leży w naszym interesie – mówi Dawit Bakradze, lider mniejszości parlamentarnej w Gruzji, były minister spraw zagranicznych oraz kandydat opozycyjnego Zjednoczonego Ruchu Narodowego Micheila Saakaszwiliego w nadchodzących wyborach prezydenckich.
Jak ocenia Pan obecny klimat polityczny w Republice Gruzji? Wydaje się, że nowy rząd pod wodzą premiera Bidziny Iwaniszwilego dąży do konsolidacji władzy. Wielu bliskich współpracowników prezydenta Saakaszwilego trafiło do aresztu, m.in. pod zarzutem korupcji. Demokracja w Gruzji jest zagrożona?
Gruzja znalazła się na rozdrożu. To, co wydarzy się w następnych miesiącach, będzie miało decydujący wpływ na to, jaki kształt gruzińska polityka przyjmie w ciągu następnych 5–10 lat. W ubiegłym roku z sukcesem zdaliśmy ważny test dla demokracji: władza zmieniła się poprzez wybory, a przegrana strona przyjęła swoją klęskę z pokorą. Jednak czekają nas kolejne wyzwania. Musimy się uporać z atakami na opozycję na nieznaną dotychczas skalę. Ludzie z otoczenia prezydenta Saakaszwilego są wtrącani do więzień. Były premier i sekretarz generalny Zjednoczonego Ruchu Narodowego (UNM) Iwane Merabiszwili trafił do tymczasowego aresztu. Stosowanie tymczasowego aresztu wobec polityków jest sprzeczne z międzynarodowymi standardami. Wiceburmistrz Tbilisi, wiceprzewodniczący rady miejskiej i pięciu członków rady, wszyscy z UNM u, także zostali aresztowani pod sfabrykowanymi zarzutami.
Jeśli poprzedni rząd dopuścił się jakichś przestępstw, obecny rząd ma nie tylko prawo, lecz przede wszystkim obowiązek przeprowadzić w tej sprawie śledztwo. I przywrócić rządy prawa. Ale skala kampanii skierowanej przeciwko nam podnosi pytanie, czy rzeczywiście chodzi tu o przywrócenie rządów prawa, czy raczej stosowanie selektywnej odpowiedzialności, by pozbyć się politycznych przeciwników. Nowy rząd musi zaakceptować, że istnieje opozycja, która ma prawo do udziału w życiu politycznym.
Iwaniszwili oficjalnie wspiera integrację Gruzji z UE i NATO. Równocześnie jednak stara się poprawić relacje z Rosją. W związku z piątą rocznicą wybuchu wojny rosyjsko-gruzińskiej kilka dni temu ponownie podkreślił konieczność zbliżenia z Kremlem. Czy Iwaniszwili to człowiek Moskwy i w jakim stopniu Rosja wpływa na politykę wewnętrzną Gruzji?
Rosja dziś, podobnie jak w przeszłości, ma duży interes w tym, by przejąć polityczną kontrolę nad Gruzją. Rok temu, gdy dziennikarze zapytali prezydenta Rosji Władimira Putina o Gruzję, uśmiechnął się tajemniczo i zapytał: kiedy są tam wybory? Istnieje kilka państw, w których politykę wewnętrzną Rosja ingeruje. To nie oznacza jednak, że Iwaniszwili jest człowiekiem Kremla. Niektórzy w Gruzji tak uważają, ale ja jestem innego zdania. Martwi mnie nie to, że premier robi to, co mu każe Kreml, ale to, że prowadzi niezbyt przemyślaną politykę wobec Rosji. Opiera się ona na przekonaniu, że wszystkie problemy z Rosją w przeszłości wynikały ze zbyt twardej polityki poprzedniego rządu. Jeśli więc teraz będziemy mili i bezkrytyczni, to te problemy znikną jak ręką odjął. I staniemy się przyjaciółmi. Takie myślenie jest nie tylko naiwne, lecz także szkodliwe dla kraju.
Tak, powinniśmy poprawić relacje z Rosją. Ale nie do tego stopnia, że przestaniemy dbać o nasz interes narodowy. Polityka wobec Rosji powinna być wyważona. Obarczając poprzedni rząd Saakaszwilego winą za wojnę rosyjsko-gruzińską, Iwaniszwili wystawia kraj na niebezpieczeństwo. Rosji jest obojętne, kto rządzi w Tbilisi. Jedyne, co się liczy, to przyznanie się do winy. To może mieć dalekosiężne konsekwencje, m.in. dla terytorialnej integralności kraju. Rosja uważa Gruzję za swoje podwórko. Tego typu wypowiedzi nie spowodują na pewno, że zacznie traktować nas jak partnerów. Nie załagodzi to też imperialnych ambicji Kremla.
Możemy zdjąć embargo na towary z Rosji i wprowadzić ułatwienia wizowe. Ale to wszystko. Nasze interesy są z sobą zbyt sprzeczne. My chcemy wejść do UE i NATO, a Rosja na to się nie godzi. Mamy dwie opcje do wyboru: wejść do obu organizacji i zmierzyć się ze złością Kremla albo zrezygnować z naszych euroatlantyckich aspiracji, by nie zadzierać z Putinem. Nie ma nic pomiędzy. Tylko pierwsza z wyżej wymienionych opcji leży w naszym interesie.
Gruzja jest w trudnej sytuacji. Na jej terenie znajdują się dwie separatystyczne republiki, de facto kontrolowane przez Rosję. Wspólnota międzynarodowa, w tym UE i NATO, akceptuje status quo. Dlaczego chce Pan dołączyć do elitarnego europejskiego klubu, który pozostawił Gruzję samą sobie?
Nie zgadzam się z tym, że Zachód akceptuje status quo. Czy to oznacza, że robi wystarczająco, by nam pomóc? Nie. Chciałbym, aby robił więcej, a przede wszystkim działał szybciej. Unia Europejska i przede wszystkim NATO wspierają gruzińskie aspiracje. Są jednak pewne ograniczenia wynikające z tego, że po drugiej stronie jest Rosja. I ja to rozumiem. To, że Abchazja i Osetia są okupowane przez Rosję, nie stanowi zresztą prawnej przeszkody na drodze do integracji z UE i NATO. Mamy w Europie kilka przykładów bardzo podobnej sytuacji. Weźmy na przykład Cypr, który dołączył do UE, choć północna część wyspy jest okupowana przez Turcję. Członkostwo Gruzji w UE wymaga politycznej decyzji i niczego więcej. Kiedy bowiem dołączymy do tego elitarnego europejskiego klubu, to Rosja będzie musiała poluzować kontrolę nad oboma separatystycznymi republikami. Może to być sposób na pozbycie się wpływów Kremla i odzyskanie okupowanych terenów.
Cały wywiad ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie”
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Aleksandra Rybińska