Nawet opór bezsensowny, bo nierokujący powodzenia, opór w danej sytuacji prowadzący tylko do niepotrzebnych ofiar, może mieć pewien sens. Wartość dla przyszłości jednostki i dla zbiorowości. Dla narodu – pisze Andrzej Zybertowicz w „Gazecie Polskiej”.
Włączam się w spór o Powstanie Warszawskie. Ale tylko pośrednio. Na problem Powstania Warszawskiego i problem naszego stosunku do decyzji o Powstaniu spoglądam przez pryzmat pewnego mechanizmu psychologicznego.
Mechanizmu, który dotyczy nasz wszystkich – tu i teraz.
Między Powstaniem a Smoleńskiem
Między sierpniem 1944 r. a kwietniem 2010 r. był Sierpień ’80. W otwartym, masowym akcie sprzeciwu ludzie odzyskiwali swoją godność. To Jadwiga Staniszkis pierwsza zwróciła uwagę na godnościowy wymiar strajków Sierpnia 1980 r. Godnościowy, oczyszczający efekt miało nie tylko samo uczestnictwo w tych strajkach, ale również stanie pod bramą Stoczni Gdańskiej, a także moralne, z oddali, solidaryzowanie się ze strajkującymi.
Być może dynamiki „S” jako masowego ruchu społecznego, a nie jedynie ruchu związkowego – co tak bardzo komunistów niepokoiło –
nie da się zrozumieć bez uwzględnienia właśnie wymiaru godności.
W kwietniu 2010 r. ludzie z końca kraju przybywali, by stanąć w wielogodzinnej kolejce na Krakowskim Przedmieściu po to, by w kilka chwil przejść przed trumną śp. Prezydenta RP. Czuli potrzebę zapalenia znicza przed opustoszałym Pałacem. Dołączenia swojego znicza do tysięcy już palących się. Wbrew pozorom, nie jest łatwo w pełni odczytać głębsze, psychologiczne znaczenie tego, co się wówczas na Krakowskim Przedmieściu działo. Odczytać wpływ tragedii smoleńskiej na Polaków.
Przewrotna prawda
W grudniu 1998 r. Robert Spaemann, niemiecki filozof, ceniony także przez papieża Benedykta XVI, w wykładzie o nienawiści mówił:
„Nienawiść jest przede wszystkim szkodzeniem samemu sobie, ograniczeniem własnego rozwoju duchowego; jest w tym podobna do strachu. (…) przewrotną prawdą jest to, że przemoc może być środkiem, który pozwala uniknąć takiego szkodzenia swojej osobie. W czasie mojego pobytu w Izraelu w 1962 r., po kilku chwilach rozmowy byłem niemal pewien, czy dany mój rozmówca mógł walczyć w czasie wojny, czy nie. Jeśli trudno mu było w miarę swobodnie rozmawiać z młodym Niemcem, to prawie zawsze był jednym z tych, którzy nie mogli walczyć. (…) Jeden z czeskich kolegów zauważył niedawno, że bestialskie okrucieństwo Czechów przy wypędzaniu Niemców płynęło zapewne z tego, że przy wkroczeniu Niemców nie stawiali oporu. Oczywiście, opór był wówczas bezsensowny i doprowadziłby tylko do niepotrzebnych ofiar. Być może jednak złagodziłby późniejszy wybuch nienawiści” („Granice. O etycznym wymiarze działania”¸ Warszawa 2006).
Te spostrzeżenia odsłaniają nam pewien istotny mechanizm. Mechanizm, któremu podlegamy, ale który nie zawsze sobie uświadamiamy. Niemiecki myśliciel sygnalizuje ukryte siły naszej psychiki. Mechanizmy ważne i chyba uniwersalne. Przeto dotyczące i naszego społeczeństwa. Naszej przeszłości. I naszej teraźniejszości.
Dotyczące także tego, czego doświadczamy w sierpniu roku 2013. To jest nasz sierpień. Kolejny sierpień sporu o Powstanie Warszawskie. Warto ten sierpień dobrze przeżyć.
Otóż wygląda na to, że nawet opór bezsensowny, bo nierokujący powodzenia, opór w danej sytuacji prowadzący tylko do niepotrzebnych ofiar, może mieć pewien sens. Wartość dla przyszłości jednostki i dla zbiorowości. Dla narodu. Sens polegający na łagodzeniu późniejszego (nieuchronnego?) wybuchu nienawiści.
Podjęcie oporu może zapobiegać gromadzeniu się w ludzkiej psychice materiału wybuchowego, który czeka na okazję do eksplozji. Kiedyś. Potem.
Krytycy brutalnego postępowania państwa Izrael wobec Palestyńczyków nieraz zastanawiali się, w jakimś stopniu jest to odreagowywanie bierności i uległości, z jaką większość Żydów przyjęła Zagładę, masowe zabijanie swoich rodaków.
Psychologiczny sens powstań
Przez pryzmat mechanizmów niszczenia i ocalania godności spójrzmy na nasze dzieje narodowe. Czy bez powstania listopadowego i styczniowego, i bez ofiar tych zrywów, my, Polacy, mielibyśmy wystarczające pokłady szacunku do samych siebie, by zbudować niepodległe państwo i wygrać Bitwę Warszawską 1920 r.? Bitwę, która może ocaliła Europę Zachodnią przed walcem komunizmu.
Czy potrafilibyśmy integrować łady społeczne odziedziczone po trzech zaborach, zbudować Gdynię i Centralny Okręg Przemysłowy?
A zatem – przy wszystkich strasznych kosztach – czy te powstania i inne zrywy nie były jednak dobrą „inwestycją” narodu, inwestycją w swój kapitał psychiczny?
Co przyniósł Smoleńsk 2010
Świadomość oraz podświadomość społeczna to nie jest coś, z czym można bezkarnie igrać. W mojej ocenie, współczesne nauki społeczne nie posiadają niezawodnych, dających się w prosty sposób zastosować metod pozwalających ocenić, jakie skutki dla psychiki Polaków przyniosła tragedia smoleńska. Pamiętam uwagę Jarosława Kaczyńskiego, sformułowaną na spotkaniu chyba w tydzień po katastrofie, że kontury tego, co się społecznie wyłania, trudno jest zakreślić. W pewnym sensie słowa te zachowują ważność i dzisiaj.
Nadal nie w pełni wiemy, co Smoleńsk uczynił z psychiką Polaków. Co wpisał w nasze umysły.
Na początku, w pierwszych dniach po katastrofie, wydawać się mogło, że przywrócił poczucie wspólnoty. Ale na jakim podłożu się ono kształtowało? Znajomy, który w Warszawie uczestniczył w mszach, jakie odbywały się zaraz po 10 kwietnia, mówił wtedy, że ludzie gromadzili się w świątyniach, gdyż naruszone zostało ich poczucie bezpieczeństwa. Że bali się o los swój i o los Polski. Że dzieląc swoje odczucia, to samo miejsce w przestrzeni fizycznej i symbolicznej, dodawali sobie otuchy.
Upokorzeni czują wściekłość. I najgorsza może jest bezsilność
10 kwietnia przyniósł potężny cios w poczucie wartości wielu Polaków. Oto nie potrafiliśmy – my naród, my obywatele współodpowiedzialni za to, jak nie/działa nasze państwo – zapewnić bezpieczeństwa Głowie Państwa oraz naszej elicie politycznej. A potem ciosy spadały jeden za drugim. Nie potrafiliśmy poradzić sobie z manipulacjami o tym, co faktycznie wydarzyło się w Smoleńsku. Polskie państwo nie potrafiło poradzić sobie ze śledztwem.
I ten szum informacyjny.
Pojawiające się w mediach dzień w dzień „wiadomości” w rodzaju rzekomych słów „Jak nie wyląduję, to mnie zabiją”, opis rzekomej kłótni przed wylotem gen. Błasika z dowódcą samolotu, uporczywe promowanie niepotwierdzonych tez o naciskach Prezydenta, by za wszelką cenę lądować we mgle. Nakręcane emocje zamiast rzeczowych debat. To wszystko u wielu osób spowodowało wyparcie problemu Smoleńska, problemu naszej odpowiedzialności za Polskę, gdzieś w tył głowy.
Gdy coś przesuwamy w tył głowy, to przestajemy to widzieć, może nawet przestaje nas to dręczyć, ale to dalej jest. Trwa. Czeka. Czasem cicho tyka jak bomba zegarowa.
Upokorzenie, cios w naszą godność, jaki tragedia smoleńska i żenujący sposób jej wyjaśniania przyniosły – to zapadło głęboko w nasze umysły. To tkwi niby jakiś niewielki podprogram, niczym uśpiony wirus. Tam w głębinach sobie leży.
Ale w pewnych warunkach może zostać aktywowane. I zacząć działać. I wcale nie jest powiedziane, jakie to działanie będzie.
Gra o sposób zakodowania
Ten podprogram smoleński został w nasze głowy wpisany. Został napisany nie przez konkretnych ludzi, ale przez okoliczności. Jest w głowach Polaków niezależnie od tego, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie. Jest także w umysłach tych, którzy sądzą, że polityka ich nic a nic nie obchodzi. Żyją bowiem między ludźmi, których obchodzi. Mechanizm takiego oddziaływania, jego faktycznego charakteru, został naukowo już wykazany w badaniach nad sieciami społecznymi i nieświadomym przepływem wzorów zachowań. Nie zdajemy sobie sprawy, jak często naśladujemy to, jak inni zachowują się w rozmaitych sytuacjach.
Trwa i będzie trwała gra, jaki kształt będzie miał ten podprogram naszych umysłów, który reaguje na hasło „Smoleńsk”. Technolodzy masowej wyobraźni zdają się nieźle rozumieć potencjał, jaki niesie ze sobą upokorzenie, które przyniósł Smoleńsk. Z całych sił starają się tę bombę zneutralizować. Ośmieszyć dociekanie prawdy. Odwrócić uwagę. Zredukować do poziomu smoleńskiej pyskówki. Podobnie jak Powstanie Warszawskie chcieliby sprowadzić do zwariowanego wymachiwania szabelką. Zdegradować je jako zasób godnościowy.
Patrząc na masowe protesty ostatnich lat w takich krajach jak Grecja czy Hiszpania, warto dostrzegać w nich także rozpaczliwą próbę ocalenia swojej godności. Także przez ludzi, którzy wcześniej politykę kompletnie ignorowali. Zresztą być może większość protestów masowych w dziejach ludzkości takie właśnie ma znaczenie. Wbrew rojeniom rozmaitych rewolucjonistów (nie tylko lewackich) protesty bardziej i częściej przynoszą zmianę w psychice protestujących niż w społecznych instytucjach. Rzadko bezpośrednio zmieniają mechanizmy regulujące społeczny rozdział prestiżu i dostatku.
Wybuchy zbiorowej nienawiści nie tyle same przynoszą istotne zmiany. Raczej są sygnałem dla bogatych i potężnych, by jakieś zmiany wprowadzili, jeśli chcą uniknąć eskalacji przemocy. Dlatego także przegrane rewolucje przynoszą pewne efekty. Ostrzegają elity, by się miarkowały.
Nikogo nie nakłaniam do przemocy.
Zachęcam do namysłu nad mechanizmami życia społecznego. Zła jest sytuacja, w której system społeczny i dominujące w nim klimaty dzień w dzień, poprzez kolejne upokorzenia, pompują paliwo nienawiści.
Izraelski ekspert od terroryzmu
W 2008 r. byłem w Izraelu na seminarium poświęconym terroryzmowi. Po wykładach i dyskusjach z profesorami i generałami miało miejsce spotkanie z praktykiem od zwalczania nie zjawiska terroryzmu, lecz poszczególnych terrorystów. Spytał: gdyby sprowadzić przyczyny terroryzmu do jakiejś jednej, podstawowej, najgłębszej, to co należy wskazać? I zaproponował odpowiedź:
„poczucie niższości”.
Pamiętam swoją reakcję wtedy: pomyślałem –
to za proste. Później jednak, rozpatrując rozmaite sytuacje, doszedłem do wniosku, że jest w tym dużo prawdy.
Czy żeby uporać się z upokarzającym „dziedzictwem” Smoleńska, będziemy musieli sięgnąć po przemoc? Niekoniecznie. Wolałbym, byśmy angażowali się w umacnianie niezależnego od „nich” obiegu informacji, w tworzenie kolejnych klubów „Gazety Polskiej”. Byśmy konsolidowali Archipelag Polskości. Ale…
Co podtrzymuje nasz świat
Ksiądz profesor Józef Tischner zauważył kiedyś:
„Żaden kryzys gospodarczy, żaden głód, żadna wojna i zbrodniczy przelew krwi nie są w stanie unicestwić świata, jeśli tylko podtrzymuje go od wewnątrz siła nadziei, siła wiary w siebie i siła jakiejś miłości do siebie. Gdy w miejsce nadziei wtargnie rozpacz, gdy zamiast wiary pojawi się zwątpienie i gdy miłość do siebie przemieni się we wstręt do siebie, wtedy koniec świata stanie się nieunikniony” („Res Publica” 1990, nr 12, s. 96).
Może nie próbują unicestwić, ale co najmniej chcą ubezwłasnowolnić nasz polski świat.
Chcą pozbawić nas siły nadziei, wiary w siebie i miłości do siebie. Widzimy, że chcą zarazić nas rozpaczą, zwątpieniem i wstrętem do polskości. Temu m.in. służą ataki na Kościół katolicki. Na stworzoną przez ludzi ułomnych, ba, niekiedy zasmucająco małych, instytucję, która od tysiąca już lat jest kośćcem polskości. Temu służy także podważanie sensu Powstania Warszawskiego, degradowanie rangi Święta Niepodległości, bagatelizowanie konsekwencji Smoleńska.
Coraz lepiej i coraz powszechniej wiemy, że stosunek do Smoleńska (niezależnie od tego, czy był zamach, czy też nie) stał się już probierzem patriotyzmu; probierzem troski o swój kraj; probierzem stopnia przynależności do wspólnoty.
Wybuczanie jako przestroga
I niech cieszą się ci tylko wybuczani przy okazji rocznicowych obchodów. Obawiać się bowiem należy, że dochodzimy do etapu, w którym dla ocalenia godności buczenie może nie wystarczyć. Mam przeto radę dla propagandystów oraz polityków niefrasobliwie próbujących chronić interesy establishmentu. Radę dla tych, którzy z referendum, z tego instrumentu demokratycznej mobilizacji, próbują uczynić fikcję przez podwyższenie progu frekwencji:
zajrzyjcie do pism niemieckiego filozofa Roberta Spaemanna i rozważcie je w kontekście dziejów polskiego narodu.
Chcecie majstrować przy demokracji, dalej zamieniać ją w fasadę? Chcecie ograniczyć możliwości pokojowego, obywatelskiego reagowania na wasze błędy? Uważajcie, byście znienacka nie znaleźli się na planie filmowym, na którym fasady pałaców są palone.
Jeśli wzmocnimy nasz potencjał samoorganizacji, jeśli do sprawy Smoleńska podejdziemy mądrze, to nie znajdziemy się w pułapce Izraelczyków, którzy mieli kłopot z, jak napisał Spaemann, „w miarę swobodnym rozmawianiem z Niemcami”.
Źródło: Gazeta Polska
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Andrzej Zybertowicz