Aktywiści ekologiczni i sprzyjająca im profesura od przyrody mają teraz nowy sport. Chodzą po Puszczy Białowieskiej i wyszukują śmieci, które mają być pozostawiane przez żołnierzy. Wśród trofeów są chusteczka higieniczna i kartonowy soczek. Jest też zapach fekaliów, ale tego nie da się pokazać na zdjęciach, więc trzeba wierzyć na słowo. Tak czy siak, soczek i chusteczka to sprawka wojska.
Dlaczego np. nie aktywistów z Grupy Granica? Ich podczas wędrówek po puszczy nigdy nie przypiliło? A może naukowcy, którzy wchodzą do rezerwatów ścisłych i depczą przyrodę dziesiątki tysięcy razy w ciągu roku, też coś gubią? Problem nie jest wcale błahy. Może jednak aktywiści, zanim rozwiążą problem sześciu śmieci w puszczy, zajęliby się odpadami w swoich aglomeracjach? Dość powiedzieć, że nadal w Warszawie od czasu do czasu ścieki spływają do Wisły (samooczyszczającej się), która w tych dniach – idę o zakład – śmierdzi gorzej niż to, co zostawia wojsko w puszczy. Obserwacje na warszawskim śmietniku wskazują też, że statystyczny leming nie odróżnia opakowania szklanego od plastiku. Jest co robić. Odczepcie się więc od tej granicy! Wystarczająco już zaszkodziliście.