Polscy paulini prowadzili w Mariupolu parafię pw. Matki Bożej Częstochowskiej. Z powodu ciężkich bombardowań postanowili wyjechać z miasta wraz z grupą cywilnych mieszkańców. Cudem udało im się ominąć rosyjskie wojska i ostatecznie dotrzeć do klasztoru w Kamieńcu Podolskim, gdzie kontynuują swoją posługę.
Nie pierwszy raz Mariupol został zaatakowany przez Rosjan. Do uderzenia doszło również w 2015 roku. Wtedy z miasta wyjechała duża część tamtejszych Polaków, którzy znaleźli schronienie w Polsce. Obecnie trwająca napaść ma jeszcze bardziej brutalną formę. Z tego powodu zakonnicy, jeszcze niedawno pełniący posługę w Mariupolu, musieli wyjechać. Chcą jednak wrócić w przyszłości i dalej tworzyć maryjne sanktuarium.
To miasto jest szczególnie ważne również dla Greków, którzy pojawili się tam po zakończeniu wojny rosyjsko-tureckiej w 1774 roku. Na rozkaz carycy Katarzyny II greccy mieszkańcy Krymu zostali przesiedleni w okolice dzisiejszego Mariupola. Prawosławni Grecy byli bardzo przywiązani do kultu maryjnego. Tę historię przybliżył nam ojciec Paweł Tomaszewski, proboszcz rzymskokatolickiej parafii pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Mariupolu. – Greków prowadził ich biskup prawosławny. Nieśli ikony, główna przedstawiała Matkę Bożą – mówi ojciec. Dlatego do dziś Mariupol jest przez niektórych nazywany miastem Maryi. Oficjalnie jednak nazwa miasta została nadana w 1779 roku na cześć Marii Fiodorowny, żony cara Pawła I.
W mieście funkcjonowała również wspólnota rzymskokatolicka, która powstała m.in. z inicjatywy włoskich kupców i żeglarzy, którzy pływali na wodach Morza Azowskiego. Działający w Mariupolu kościół został zburzony po rewolucji październikowej. Na większą skalę tamtejsi katolicy zaczęli działać dopiero po upadku ZSRS. Później do miasta przybyli polscy paulini. W 2002 roku w Mariupolu zaczęto tworzyć sanktuarium Matki Bożej Częstochowskiej.
Ojciec Roman Laba urodził się na Podolu, a obecnie posługuje w mieście Browary pod Kijowem. – Browary i okoliczne wioski były ostrzeliwane – mówi ojciec Laba. W okolicznych miejscowościach w ubiegłym tygodniu przeprowadzano rozminowanie. – Wielu ludzi już wraca do miasta, stopniowo zaczyna działać infrastruktura – dodaje. Paulin podkreśla, że wielu parafian wyjechało m.in. do klasztoru w Kamieńcu Podolskim. Miejscowi zakonnicy pomagali mieszkańcom, którzy chcieli wyjechać. Wcześniej ojciec Laba jako kapelan wojskowy jeździł do Mariupola. Choć wybuchła wojna, został na Ukrainie. – Tu jest moja parafia i tu są moi ludzie. Nie wyobrażam sobie, abym mógł ich zostawić. Nawet nie nachodziła mnie taka myśl – mówi i dodaje, że zwłaszcza tutejsze osoby starsze nie chcą wyjeżdżać. – Jeżdżę do ich domów, udzielam Komunii świętej, spowiadam. Będę to kontynuował – podkreśla. Paulin wyjaśnia, że sytuacja w Mariupolu wyglądała inaczej. Tamtejsi paulini ewakuowali się bowiem z miasta wraz z cywilnymi mieszkańcami.
Wspomniany ojciec Paweł Tomaszewski trafił do mariupolskiej parafii w 2011 roku. Tamtejsi paulini opuścili rejon miasta w pierwszej połowie marca. Już wtedy bowiem sytuacja była bardzo niebezpieczna. – Rosjanie okrążali miasto, zaczęli bombardować. Zaczęli nas po prostu mordować za pomocą bomb. Zaciskali pętlę wokół nas – mówi ojciec Paweł i dodaje, że najpierw strzelano do infrastruktury, chcąc odciąć mieszkańców m.in. od prądu i wody. – Później zaczęli strzelać w stronę innych budynków na bardzo dużym obszarze – mówi paulin. – Pociski spadały dosłownie wszędzie. Intensywność ataku była na tyle duża, że bardzo wyraźnie było słychać świst pocisków, które leciały nad domem – mówi ojciec Paweł. – Jeżeli jeszcze słyszysz wybuch, to dobrze. Bo gdy wokół spadają bomby, ale już ich nie słyszysz, wtedy umierasz – dodaje paulin z Mariupola.
Sytuacja wciąż się pogarszała, w mieście zaczęło dochodzić do grabieży. Gdy pojawiła się informacja o korytarzu humanitarnym, paulini podjęli decyzję o wyjeździe samochodem. Nie działały jednak telefony. – Jeździliśmy do parafian, ale wielu już nie zastaliśmy. Jazda po mieście była jak loteria. W każdej chwili mógł w nas uderzyć jakiś odłamek – opowiada ojciec Paweł. Paulini zaryzykowali wyjazd samochodem w kierunku Zaporoża. – Rosjanie byli tuż pod miastem. Przepuszczono nas przez trzy rosyjskie posterunki, ale problem był na czwartym, gdzie nie pozwalano wyjechać mężczyznom. Długo tam staliśmy, utworzyła się duża kolumna samochodów – mówi. Jechało w niej około 100 aut, którymi podróżowało około 400 osób, w tym paulini. Kolumnie ostatecznie udało się opuścić główną drogę. Doszło do tego dzięki wójtowi pobliskiej wioski, który wprowadził w błąd Rosjan, mówiąc im, że droga prowadząca do jego miejscowości jest szosą końcową, więc wyjazd jest możliwy tylko w odwrotnym kierunku. Podróżujący dotarli do wioski, gdzie wielu osobom wyjeżdżającym z Mariupola udzielili pomocy miejscowi i zaproponowali im noclegi w swoich domach. Rano mieszkańcy wskazali uchodźcom, że możliwe jest ominięcie posterunku polnymi drogami. – Udało się. To był cud – mówi ojciec Paweł i dodaje, że w drodze paulini mijali ciała leżące na poboczu. Podkreśla, że trzymali się w dużej kolumnie, ponieważ to ułatwiało przejazd. – Najważniejsze było, żeby dostać się na teren w pełni kontrolowany przez ukraińskie wojsko – tłumaczy paulin.
Zakonnicy szczęśliwie dotarli do działającej w Zaporożu katolickiej parafii, gdzie przenocowali. Następnie udali się do Kamieńca Podolskiego. – Tutaj dalej posługujemy, pomagamy uchodźcom – mówi ojciec Paweł. Zakonnik dodaje, że do Kamieńca Podolskiego mogło przyjechać już nawet 100 tys. uchodźców wewnętrznych. Właśnie z tego miasta pochodzi ojciec Paweł. Inny polski paulin wyjechał z Kamieńca Podolskiego do Częstochowy, zabierając ze sobą uchodźców, którzy prosili o pomoc w podróży do Polski. Został na Jasnej Górze, gdzie odprawia msze dla Ukraińców, których wspiera częstochowski klasztor.