Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Ukraina odsłania prawdę o Smoleńsku. Kim jest Dmitrij Rogozin

„Przyjedź do Smoleńska, porozmawiamy” – takim wpisem skomentował Dmitrij Rogozin artykuł TASS informujący o propozycji misji pokojowej na Ukrainie, złożonej przez wicepremiera RP Jarosława Kaczyńskiego w trakcie wizyty w Kijowie. Kim jest człowiek, który niemalże wprost przyznał, co stało się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku? I dlaczego teza o zamachu w Smoleńsku była wyśmiewana jako przejaw maniakalnej rusofobii, chociaż dzisiaj świat jako oczywistość przyjmuje, że Putin chce zlikwidować Wołodymyra Zełeńskiego i ukraińską elitę?

Роскосмос, CC BY-SA 4.0 <https://creativecommons.org/licenses/by-sa/4.0>, via Wikimedia Commons

Słowa Rogozina - w latach 2011-2018 r. wicepremiera Rosji, obecnie szefa Roskosmosu (czyli "rosyjskiej NASY", państwowej agencji kosmicznej) - brzmią nie tylko jako pogróżka, ale także jako intencjonalne bądź nie przyznanie się do zamachu w Smoleńsku. W "katastrofie" samolotu 10 kwietnia 2010 r. zginął Lech Kaczyński - znienawidzony przez Władimira Putina za słynną wizytę w Tbilisi w 2008 r. podczas rosyjskiej agresji na Gruzję. Teraz były wicepremier Rosji pogroził śmiercią bratu śp. prezydenta RP, Jarosławowi Kaczyńskiemu, który przybył do bombardowanej stolicy Ukrainy, próbując - tak jak Lech Kaczyński - pokrzyżować imperialne plany Rosjan.

Autor "zaproszenia do Smoleńska" nie jest szeregowym rosyjskim politykiem. Dmitrij Rogozin to jeden z najpotężniejszych ludzi w Rosji, od lat znajdujący się w najściślejszym kręgu Władimira Putina. Słynie z nadzwyczajnej - nawet jak na realia Kremla - brutalności, cynizmu i wyrachowania. A od 2008 r. ma dostęp do większości wojskowych tajemnic Moskwy.

Brudna robota Rogozina

Swoją karierę rozpoczął w 1997 r., gdy jako deputowany z okręgu woroneskiego w Dumie Państwowej stał się aktywnym działaczem na rzecz "ochrony praw etnicznych Rosjan w byłych republikach radzieckich". Nie dziwi więc, że kilka lat później był już zaufanym człowiekiem Putina do zadań specjalnych. Po pierwsze: w 2002 r. został mianowany Specjalnym Przedstawicielem Prezydenta Rosji do rozwiązania "problemów kaliningradzkich", które pojawiły się w związku z przystąpieniem krajów bałtyckich do Unii Europejskiej. Rogozin otrzymał potem oficjalny list z podziękowaniami od Putina. Po drugie: na zlecenie władz stworzył nacjonalistyczną partię Rodina, która - jako koncesjonowana opozycja - miała przeciągnąć na rzecz Kremla elektorat Partii Narodowo-Bolszewickiej. Od 2005 r. sloganem Rodiny było "Za Putina, protiw prawitelstwa" ("za Putinem, przeciw rządowi"). Co ciekawe, w tymże 2005 r. politycy Rodiny podpisali petycję do prokuratora generalnego z żądaniem delegalizacji organizacji żydowskich w Federacji Rosyjskiej.

Od 2008 do 2011 r. Rogozin pełnił funkcję ambasadora Rosji przy NATO, co świadczyło o maksymalnym zaufaniu, jakie ma do niego Moskwa. Do jego głównych zadań należało zwalczanie wszystkimi możliwymi sposobami Gruzji, Ukrainy i Polski. "Nie zaproszą tych zbankrutowanych, skandalicznych reżimów do NATO... tym bardziej, że w grę wchodzi ważne partnerstwo z Rosją. Europa widzi, co dzieje się z gospodarką Ukrainy - wkrótce firmy zaczną się zamykać, a kraj splajtuje. Europa nie może sobie pozwolić na wspieranie Ukrainy" - grzmiał Rogozin w grudniu 2008 r., po tym, jak Gruzji i Ukrainie odmówiono przystąpienia do Planu Działań na rzecz Członkostwa w NATO.

To wszystko okraszone było specyficznym słownictwem. Ihor Sahacz, ukraiński delegat przy NATO, wspominał:

"Po raz pierwszy słyszałem, żeby tak wysoki urzędnik jak delegat używał tego, nawet nie wiem, jak to określić, czy to slang, czy język środowisk przestępczych... Rozumiem język rosyjski, ale, przykro mi, nie wiem, co znaczyły jego słowa".

Ten styl bycia Rogozina w ówczesnych rozmowach z zachodnimi politykami niestety był skuteczny - według nieoficjalnych informacji gangsterski sposób negocjowania Rosjanina wymiernie przyczynił się do zdystansowania NATO od Ukrainy i Gruzji oraz do rezygnacji USA z instalacji tarczy antyrakietowej w Polsce. Zresztą w nagrodę w lutym 2011 r. prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew mianował Rogozina specjalnym przedstawicielem ds. obrony przeciwrakietowej, mającym dyskutować tę kwestię z NATO.

Dziesięć miesięcy później polityk znów awansował: został powołany na stanowisko wicepremiera odpowiedzialnego za przemysł obronny i kosmiczny.

Jako wicepremier od obronności Dmitrij Rogozin odegrał istotną rolę w przejęciu Krymu i krwawej okupacji Donbasu, dlatego też stał się jedną z pierwszych siedmiu osób objętych wtedy sankcjami przez USA. Znany rosyjski neonazista Dmitrij Diomuszkin ujawnił, że Rogozin osobiście selekcjonował do zabijania Ukraińców w Donbasie skrajnie nacjonalistyczne, szowinistyczne i neonazistowskie środowiska w Rosji; samemu Diomuszkinowi obiecywał za to posadę mera jednego ze wschodnioukraińskich miast. W marcu 2015 r. partia Rodina i Rogozin zorganizowali w Petersburgu Międzynarodowe Rosyjskie Forum Konserwatywne, na którym pojawili się m.in. przedstawiciele neonazistowskiej Narodowodemokratycznej Partii Niemiec, faszystowskiej Brytyjskiej Partii Narodowej i neofaszystowskiego Złotego Świtu (Grecja). Krytykowano zachodnie sankcje nałożone na Rosję po agresji na Ukrainę, a jeden z gości Rogozina z NPD mówił: „godna podziwu jest cierpliwość, jaką wykazuje Władimir Putin wobec agresywnej polityki NATO”.

Kremlowskie komanda śmierci

Czy jeżeli Lech Kaczyński zginął w 2010 r. w zamachu, Rogozin może mieć na ten temat wiedzę? Graniczy to z pewnością - tak jak to, że został wtajemniczony w plany Putina co do zamordowania Wołodymyra Zełenskiego. 

W 2018 r. niezależna "Nowaja Gazieta" opisała wspólne podejrzane interesy, jakie na mieniu państwowym bratanek Rogozina - Roman - robił z niejakim Aleksiejem Biesiedą.

Ten ostatni to nikt inny jak syn Siergieja Biesiedy, generała FSB i szefa opisywanej niedawno w "GP" tzw. 5 Służby FSB. Owa formacja to tajemnicza agencja wewnątrz rosyjskiego aparatu szpiegowskiego, stojąca za zadaniami związanymi z listą proskrypcyjną, którą na długo przed inwazją opisywały media, powołując się na ustalenia zachodnich wywiadów. Na liście tej mają - według m.in. amerykańskich służb - znajdować się nazwiska Ukraińców przeznaczonych do uwięzienia lub fizycznej eliminacji.

Celem numer jeden jest oczywiście prezydent Ukrainy - Wołodymyr Zełenski. To właśnie na zlecenie Biesiedy - biznesowego znajomego Rogozina - działać mieli "wagnerowcy", czyli prywatni najemnicy wysyłani w grupach do Kijowa jako polityczne komanda śmierci. (Nawiasem mówiąc: wspólnym przyjacielem Rogozina i Biesiedy jest Siergiej Czemiezow, były agent KGB, w którego zakładach "remontowano" w 2009 r. silniki polskiego Tu-154).

Warto tutaj zauważyć, że obecnie mainstreamowe media - czy to w Polsce, czy za granicą - jako oczywistość traktują informacje o tym, że Władimir Putin delegował oddziały, mające po prostu zabić prezydenta sąsiedniego państwa. Nikt tego nie kwestionuje, nikt nie zadaje pytania, dlaczego prezydent Rosji miałby to zrobić, nikt nie każe weryfikować takich informacji z uwagi na "rusofobię" tych, którzy je podają, nikt nie mówi o teoriach spiskowych, nikt nawet nie szydzi (jak Bronisław Komorowski po ostrzelaniu auta z Lechem Kaczyńskim w Gruzji: "jaki prezydent, taki zamach"). 

A przecież gdy pojawiły się pierwsze poszlaki świadczące o tym, że 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku mogło dojść do "udziału osób trzecich", eksperci, dziennikarze i politycy przychylający się do tej hipotezy odsądzani byli od czci i wiary. Przypomnijmy, że wkrótce po publikacji raportu MAK Marcin Wojciechowski (w 2015 r. delegowany przez MSZ za rządów PO-PSL na placówkę ambasadorską w... Kijowie) pisał w "Gazecie Wyborczej":

„Z całą pewnością na podstawie prac ekspertów wiadomo już, co nie było przyczyną katastrofy. Nie była to ani awaria, ani zamach. [...] Ciekawe, czy teraz autorzy najbardziej fantastycznych wersji katastrofy przyznają się do błędu i przeproszą? Za dezinformowanie, budzenie upiorów, podsycanie podejrzliwości między samymi Polakami oraz Polakami i Rosjanami”. 

Ponadto - o czym mało kto dziś pamięta - w pierwszych miesiącach po katastrofie smoleńskiej niektóre polskie media, jak np. "GW", zwalczały tezy o zamachu, posługując się komentarzami... rosyjskich wojskowych. Choćby kosmonauty i bohatera Związku Radzieckiego Magomeda Tałbojewa oraz „wybitnego rosyjskiego eksperta od katastrof lotniczych” Władimira Gierasimowa, który stwierdził, że MAK "znakomicie wykonał swoją robotę". To tak, jakby dziś bazując na opiniach kremlowskich ekspertów wojskowych, dementować "fantastyczne teorie", że na Ukrainie trwa wojna, oraz wyśmiewać informacje o "wagnerowcach", którzy przybyli do Kijowa, aby zabić Wołodymyra Zełenskiego.

Tego samego Zełenskiego, który w przemówieniu do polskiego Zgromadzenia Narodowego - ku konsternacji parlamentarzystów jednających się niegdyś z Putinem - powiedział:  

"Pamiętamy straszną tragedię w Smoleńsku z 2010 roku. Pamiętamy, jak były badane okoliczności tej katastrofy. Wiemy, co to oznaczało dla was i co oznaczało dla was milczenie tych, którzy wszystko dokładnie wiedzieli, ale cały czas oglądali się jeszcze na naszego sąsiada".

 



Źródło: Gazeta Polska

Grzegorz Wierzchołowski