Ukrainy nie obroniły żadne porozumienia, w tym gwarancje międzynarodowe. Ukraina dzisiaj musi bronić się sama, tym co ma, kupionym i wyremontowanym sprzętem wojskowym i męstwem swoich żołnierzy. Polska jest w nieporównanie lepszej sytuacji. Przed bronią konwencjonalną jesteśmy na razie zabezpieczeni. Mamy na swoim terytorium wojska NATO i szybko rozbudowujemy armię. Jednak nie mamy stuprocentowej gwarancji przed atakiem nuklearnym.
Światowy pokój (bardzo względny, lecz bez wielkiej wojny) utrzymała do tej pory równowaga broni nuklearnej. A może nie tyle równowaga, ile zdolność USA do odpowiedzi na każdy atak taką bronią. Jeżeli ktokolwiek użyłby przeciwko Stanom Zjednoczonym lub ich sojusznikom atomu, dostałby odpowiedź całkowicie niszczącą. Ale już w latach 50. USA przekonało się, że nie wystarczy mieć broń atomową wyłącznie na własnym terytorium. Stany Zjednoczone rozpoczęły rozmieszczanie jej na terenie Europy. Służył temu program Nuclear Sharing – współdzielenia nuklearnego. Wybrane kraje członkowskie NATO miały do swojej dyspozycji głowice atomowe, ale mogły ich użyć tylko za zgodą USA. Tym programem objęte były lub są: Belgia, Niemcy, Holandia, Włochy, Turcja. Oprócz tego trzy państwa NATO-wskie mają własną broń atomową: Wielka Brytania, Francja i oczywiście Stany Zjednoczone. Polska musi iść obydwoma drogami: łatwiejszej – współdzielenia, i trudniejszej – własnej broni atomowej. Można już zacząć pod to przygotowania, przynajmniej co do środków przenoszenia i niezbędnej logistyki.
Broń atomową trzeba przechowywać w specjalnych miejscach, zwykle w silosach i bunkrach oraz łodziach podwodnych. Ich budowa, a w przypadku łodzi podwodnych być może kupno, trwa. Użycie broni nuklearnej jest możliwe, gdy ma się środki przenoszenia: głównie rakiety i bomby kierowane. Wszystko to może służyć też broni konwencjonalnej, więc same przygotowania nie przesądzają, czy będziemy mieli broń nuklearną. A w razie czego wystarczy jedynie podmienić pociski.
Wejście w program Nuclear Sharing ułatwia późniejsze pozyskanie już własnej broni. Są procedury, logistyka i know how. Wielka Brytania w ten sposób uzupełnia też własne pociski.
Brak własnej broni nuklearnej nie jest żadną gwarancją, że nie zostaniemy zaatakowani. W Polskę wycelowane są setki pocisków nuklearnych ze strony Federacji Rosyjskiej, głównie z Królewca, choć nie zamierzamy nikogo atakować ani nie mamy nawet infrastruktury do pocisków atomowych. W przypadku Rosji jest dokładnie odwrotnie. Rosję powstrzymuje tylko zdolność do odpowiedzi na atak. W pewnym sensie dobrze pokazał to minister spraw zagranicznych Francji Jean-Yves Le Drian, odpowiadając na groźby Putina, że „Rosja jest mocarstwem atomowym”: przypomniał, iż Francja i NATO też są mocarstwem atomowym. Groźby Putina trafiły więc w próżnię, a raczej na ścianę.
My musimy stworzyć taką samą ścianę. Posiadanie własnej broni nuklearnej jest najwyższą gwarancją bezpieczeństwa, szczególnie w przypadku takich bandytów jak Putin.
Oczywiście przygotowanie minimalnej infrastruktury do broni nuklearnej tanie nie jest, ale na koniec zyski, również ekonomiczne, przewyższają koszty. Kraj, który ma własną broń nuklearną, uchodzi za bezpieczny, czyli można bez ryzyka zagrożeń wojną w niego inwestować. To nakręca koniunkturę gospodarczą i powoduje wzrost dochodu do budżetu i zamożności obywateli. Własna broń nuklearna odstrasza też od ataku konwencjonalnego, czyli można trochę zaoszczędzić na innych wydatkach na armię. Na razie oczywiście nie ma o tym mowy i wydatki musimy zwiększyć przynajmniej dwukrotnie. Biedna Ukraina przez ostatnie lata wydawała na obronę 7 proc. swojego PKB. My jesteśmy dumni, bo przekroczyliśmy 2 procent. Ale ta spirala kosztów będzie mogła być na jakimś etapie modernizacji wojska ograniczona właśnie dzięki broni atomowej.
Kraj mający silną armię jest oczywiście inaczej traktowany na arenie międzynarodowej. Więcej może ugrać i budować struktury bezpieczeństwa międzynarodowego zgodnie ze swoimi wyobrażeniami.
Jest prawdą, że USA gwarantują nam bezpieczeństwo również nuklearne. Ale decyzja co do użycia broni atomowej jest w rękach prezydenta Stanów Zjednoczonych. Jeżeli USA zostaną zaatakowane, na pewno prezydent odpowie tak jak przy każdym większym ataku na NATO. Problem pojawi się wtedy, gdy atak będzie niewielki, na przykład tylko bronią taktyczną w jednym miejscu. Wtedy mogą zacząć się kalkulacje – czy rozpoczynać atak nuklearny, czy poczekać. Z tego agresor może skorzystać. Nawet jeżeli się przeliczy, to i tak będzie już po tragedii. Kraj, który ma własną broń, takich kalkulacji nie musi się obawiać.