W ostatnich miesiącach notorycznie oburzamy się na urzędników UE, którzy chcą wprowadzić pakiet „Fit for 55”. Oczywiście słusznie protestujemy, bo zbiór ustaw przygotowany przez jednego z największych wrogów Polski z żyjących polityków, Fransa Timmermansa, jest obliczony na zwijanie naszego kraju pod względem gospodarczym.
Pomysłów na lasy czy rozszerzanie systemu handlu powietrzem nie da się bronić i z perspektywy Polski nie sposób uznać je za korzystne. Na cały ten pakiet można jednak spojrzeć w kategoriach relacji UE a reszta świata. Wyśrubowanie warunków ekologicznych nie ma większego znaczenia, jeśli chodzi o ratowanie planety, ale za to liczy się czysto ekonomicznie. Timmermansowi i spółce wydaje się, że stawiając na ekologię i środowisko, będą w stanie wyznaczać pole gry wszystkim dookoła. A że to fikcja i nieprawda, pokazał najpierw COVID-19, a ostatnio kryzys gazowy. Europa jako kontynent słabnie. Nie jest już żadną konkurencją dla USA i Chin. Decyzyjni w UE to wiedzą, dlatego próbują zmienić zasady. Poza wszystkim to także ogromne pole dla lobbystów, którzy będą mogli dowodzić, że ten czy tamten produkt jest lub nie jest ekologiczny. Ile pieniędzy pójdzie na to, by przekonać przedstawicieli UE do swoich racji, możemy się tylko domyślać. Tak więc „Fit for 55” to nie jest wcale mocarstwowy plan Europy. Raczej pachnie izolacjonizmem i w sumie drobnymi interesikami, niż wielkimi projektami znanymi z historii ludzkości. Z takim myśleniem i takimi liderami projekt UE po prostu się rozleci przy pierwszym dociśnięciu śruby przez silniejszych graczy. Prawdopodobnie plan Timmermansa spali na panewce na etapie próby nakładania ceł węglowych i okaże się, że jednak nie jesteśmy w stanie wymusić tego na świecie. Skończy się więc tak, że zamiast produkować cokolwiek na naszym kontynencie dbając o standardy, będziemy sięgać po produkcję z krajów, w których o normy nikt nie dba. A nie dba dlatego, że liczy się tu i teraz. Zwłaszcza pieniądze.