Czy w trakcie medytacji mamy wytwarzać próżnię umysłową? Innymi słowy, czy warunkiem tej medytacji jest bezmyślenie? Jeśli tak, mamy do czynienia z zawoalowaną medytacją orientalną.
Oczywiście winny jest rock’n’roll. To ’68 rok przyniósł chrześcijanom złudne przekonanie, że chrześcijaństwu brakuje akurat tego, co może zaoferować orient. Od 1975 r. powstało w ponad 100 krajach około 1800 grup i 27 centrów medytacyjnych mających łączyć wiarę w Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba z elementami jogi – twierdzą zwolennicy „doładowywania” chrześcijaństwa w hinduistycznych aśramach. Kim są? Otóż zwolennikami tych synkretycznych praktyk są benedyktyni, dominikanie, jezuici. A w duszpasterstwach akademickich i szkołach organizowane są warsztaty medytacji na sposób wschodni. Światowa Wspólnota Medytacji Chrześcijańskiej (The World Community for Christian Meditation) zwodzi jednak nawet swoją nazwą. Ta technika finalnie nie ma wiele wspólnego z chrześcijańską modlitwą.
Czytając wypowiedzi zwolenników medytacji na sposób ojca Laurence’a Freemana już na pierwszy rzut oka widzimy, iż naginają oni chrześcijańskie prawdy w sposób dowolny. W ich wypowiedziach znika wymiar osobowy chrześcijańskiej więzi, a przecież relacja z Jezusem jest dla chrześcijan najważniejsza. Zrównują Jezusa z Buddą, co jest świętokradztwem. Akcentując techniczny aspekt mantrowania, zachęcają do bezmyślenia. Nauczają, że nie chodzi o rozmawianie z Bogiem czy myślenie o Bogu, a przecież modlitwa to rozmowa z Bogiem.
Jest jeden zasadniczy powód, dla którego piszę o medytacyjnym zwodzeniu. Środowisko związane z opisaną wyżej formą medytacji, korzystając z unijnych środków, chce wejść do polskich szkół. To naprawdę groźna sytuacja.
Jak w prosty sposób odróżnić medytację chrześcijańską od niechrześcijańskiej? Wystarczy zadać dwa pytania. Po pierwsze, czy w trakcie medytacji mamy wytwarzać próżnię umysłową? Innymi słowy, czy warunkiem tej medytacji jest bezmyślenie? Jeśli tak, mamy do czynienia z zawoalowaną medytacją orientalną. Jest ona bardzo konkretnym doświadczeniem.
Warunkiem wejścia w to doświadczenie jest stłumienie wyższych aktywności ludzkiej duszy. Racjonalności i sumienia. Stan nierozróżniania dobra od zła, prawdy od kłamstwa prowadzi w rejony transowe. Medytacja chrześcijańska w wydaniu freemanowskim jest właśnie szukaniem doświadczenia transowego.
Drugim pytaniem, które pozwoli oddzielić medytację chrześcijańską od niechrześcijańskiej, jest kwestia postawy. Jeśli na pytanie: czy w czasie medytacji muszę mieć wyprostowany kręgosłup? – pada odpowiedź twierdząca, mamy do czynienia z techniką, nie z modlitwą. Mniemanie, że nasza relacja z Bogiem, istotą wszechmogącą, transcendentną, może zależeć od takiej czy innej postawy ciała, byłoby przejawem pychy, gdyby nie to, że wyprostowany kręgosłup umożliwia człowiekowi wejście w doświadczenie transowe.
I jeszcze jeden obraz, który pozwoli zrozumieć, że medytacja chrześcijańska i niechrześcijańska to dwa róże doświadczenia. Na rekolekcjach ignacjańskich jedna z uczestniczek nie była w stanie się modlić. Gdy tylko znajdowała się w odosobnieniu i ciszy, wchodziła w doświadczenie stanów znanych jej z ćwiczeń jogi. Jej umysł wyłączał się, traciła poczucie czasu, nie była w stanie medytować rzeczywistości biblijnych na sposób chrześcijański. Medytacja orientalna i chrześcijańska to dwie zupełnie różne drogi. Modlitwa, dążenie ku transcendentnemu Bogu, zaczyna się tam, gdzie kończy się doświadczenie technik medytacyjnych. Nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej. Mamy wszystko, co do zbawienia jest potrzebne.
Źródło: Gazeta Polska
Robert Tekieli