Wiedziałem, że w sprawie budowy płotu na granicy – prędzej czy później – odezwą się zieloni sabotażyści. Jak zwykle, gdy naruszany jest interes rosyjski, środowisko zielonych naukowców jest rozgrzane, aby protestować. Tak było chociażby w wypadku budowy przekopu przez Mierzeję Wiślaną.
Zjawisko to obserwujemy również dość powszechnie w energetyce, która przez naukę była kierowana w stronę odnawialnych źródeł energii, a te – jak się teraz okazuje – muszą być uzupełniane przez stabilne źródło energii. Oczywiście najbardziej stabilnym i wydajnym jest ruski gaz. Tym razem jednak naukowcy z PAN w Białowieży – jednostki słynącej z podbijania agendy aktywistów w Polsce – skrytykowali pomysł płotu. Dopytywani przez PAP odpowiedzieli, że wprawdzie nie są ekspertami od stawiania ogrodzeń, ale trzeba wybrać takie rozwiązania, które mają „umożliwiać migrację przynajmniej mniejszych zwierząt (mogących przejść przez szczeliny na tyle wąskie, że człowiek nie jest w stanie się przez nie przecisnąć), albo mogą to być przejścia umożliwiające migrację również większych zwierząt, przy odpowiednim zabezpieczeniu elektronicznymi urządzeniami;”. Idę o zakład, że żaden z naukowców z PAN projektując ogrodzenie domu nie zaprojektował w nim dziury na niedźwiedzia, ale przecież nie o to chodzi, żeby być konsekwentnym. W każdym razie ja bym się cieszył, gdyby płot powstrzymał niedźwiedzia. I nie chodzi mi o tego brunatnego misia, ale o prawdziwego groźnego niedźwiedzia, który jest przyczajony na Wschodzie i ciągle łakomie patrzy na Polskę. Wszystkich, którzy sugerują dziurawić naszą obronę, trzeba zapamiętać. Nie przeszli bowiem testu w chwili próby.