W rozmowie z naszym portalem, dziennikarz i podróżnik Witold Gadowski stwierdził, że obecny kryzys na granicy polsko-białoruskiej ma doprowadzić do destabilizacji Unii Europejskiej. Na czym oczywiście zależy, przede wszystkim Władimirowi Putinowi. Co do Łukaszenki natomiast, to – jak dodaje Gadowski – jego nadgraniczna aktywność to po prostu działalność zwykłego reketiera.
Chciałem się Pana zapytać o obecną, trudną sytuację na naszej granicy. Jak wiadomo, działają tam dwie siły: Białorusini i Rosjanie. I najpierw: co przez ostatnie ataki emigrantów i ich przemyt chce osiągnąć Łukaszenka? Da mu to jakieś benefity polityczne, ekonomiczne?
To jest działalność zwykłego rekietera, który dąży do tego, żeby Unia Europejska zapłaciła okup. W imienia tego rekietera negocjuje pan Ławrow – minister spraw zagranicznych Rosji. O tym była mowa na spotkaniach z z Macronem i Merkel. Dla której zresztą okazały się one być kompletnym fiaskiem. I cały czas jest dyskusja o tym, żeby Unia Europejska zapłaciła haracz za to, że przez Białoruś nie będą przesyłani imigranci. Których zresztą Rosjanie i Białorusini czerpią z pomocą prezydenta Turcji Recepa Erdogana. A on już dostał okup od Unii Europejskiej za powstrzymanie pierwszej fali uchodźców.
A co z tego ma prezydent Putin? Chyba nie chodzi mu o żaden okup. To dla niego za małe pieniądze.
Putin przede wszystkim destabilizuje Unię Europejską. Stara się także wypozycjonować Niemcy na junior partnera w projekcie wspólnego, niemiecko-rosyjskiego zarządzania Europą. I na razie to osiąga. Bo pani Merkel popełnia błędy dyplomatyczne i Putin ma inicjatywę.
Gra Putina jest bardzo wyraźna. Bo przy braku reakcji na obejmowanie Ukrainy swoimi wpływami chce on również tego, aby zdjęto sankcje z Białorusi, będącej w coraz większej zależności od Rosji.
Rozumiem, że Putin także traci na tych sankcjach, bo musi dotować Białoruś.
Tak! W pewnym sensie traci. Dlatego że musi - na przykład - znacząco obniżać ceny surowców dla Białorusi. Po to, aby jeszcze jako tako utrzymywała się ona w bilansie handlowym.
Chciałem się jeszcze zapytać o wspomnianą przez Pana destabilizację Unii. Co ona ma dać Putinowi? To, że będzie mógł negocjować z pojedynczymi państwami, a nie z całą Unią Europejską? O to mu chodzi?
Tak! Chodzi o to, że dzięki destabilizacji UE i negocjacjom z mniejszymi podmiotami, czyli z poszczególnymi krajami, będzie mógł osiągać swoje cele. Przede wszystkim gospodarcze i polityczne. Bo w Rosji to jest jednoznaczne. A jednocześnie ośmieszy Unię Europejską, która kiedyś - w założeniu - stanowiła dla Rosji duże zagrożenie. Dzisiaj Unia Europejska to właściwie sojusznik rosyjski. Przynajmniej, jeżeli chodzi o ideologię.
Dlaczego? Zdaje się, że jest jednak różnica. Putin kreuje się na obrońcę konserwatyzmu. A Unia Europejska raczej promuje ideologię LGBT.
Jest tak. Ale z drugiej strony: w dzisiejszej ideologii neomarksistowskiej widać ten wspólny marksistowski korzeń pochodzący ze Związku Sowieckiego, do którego z takim rozrzewnieniem odwołuje się Władimir Putin. Więc myślę, że w przyszłości Putinowi łatwiej będzie się dogadywać z komisarzami Unii Europejskiej niż z przedstawicielami silnych państw europejskich.
A gdzie Pan widzi tą ideową wspólnotę sowieckiego marksizmu i neomarksizmu?
Chociażby w kosmopolityzmie, który w Unii Europejskiej jest daleko posunięty, a jest „na rękę” Rosji. Dlatego że im silniejszy kosmopolityzm w Europie, tym silniejsze rosyjskie wpływy.
Ale wcześniej mówiliśmy o tym, że Putin wolałby negocjować z państwami…
Tak, ale z państwami słabymi. Takimi jak kraje Europy Środkowej, które mogą być tak zwaną „bliską zagranicą”. Natomiast państwa ciągle jeszcze silniejsze niż Rosja, takie jak Francja czy Niemcy, stanowią dla Putina jakieś zagrożenie. Dlatego, że interesy francuskie i niemieckie nie w pełni pokrywają się z interesami rosyjskimi. Więc to jest taki paradoks, że Putin woli negocjować z państwami słabymi, a jednocześnie zamiast państw silniejszych wolałby negocjować z przedstawicielami Unii, którzy są ideowo „po drodze” polityce Kremla.
Kolejna rzecz: jak wiemy, różni kurierzy przewożą emigrantów przez Polskę do Niemiec. Kto - według Pana - to organizuje? Jakieś organizacje przestępcze, wywiady?
Zawsze jest tak, że to się zbiega. A tu akurat mamy wpływy rosyjskich, bardzo dobrych służb specjalnych i niedużych, polskich organizacji kryminalnych. Są to gangi, które wyczuły możliwość zarobku, a nie mają żadnych wartości mogących blokować ich działanie. Więc w tym oczywiście uczestniczą Polacy, ale to są przestępcy.
Białoruskie i rosyjskie służby specjalne jakoś ich do tego namawiają i opłacają?
Tak! Dlatego, że Rosja ciągle ma w Polsce bardzo duże wpływy. Co widać też w mediach, gdzie wciąż jest powtarzana rosyjska narracja. I to w głównych mediach! Więc tym bardziej spekulanci, czy przestępcy, czy ludzie, którzy wyczuli możliwość łatwego zarobku, mogą sobie dorobić i krótkotrwało zapewnić sobie jakieś dochody. Niekoniecznie korzystając wprost z rosyjskich funduszy. Mogą korzystać z funduszy, które są zależne od Rosji, a operują w Polsce.
Rozumiem, że sami imigranci ich też opłacają?
Emigranci opłacają na tyle, na ile mogą. Oni się już wykosztowują przy dotarciu do Mińska i przerzuceniu na granicę. Główne środki emigrantów zabierane są właśnie wtedy. Na tym zarabia Łukaszenka i bandyci z Łukaszenkowskiego reżimu. Natomiast to, co pozostanie uchodźcom, oczywiście może być zabierane jeszcze przez przestępców w Polsce.
Powiedział Pan wcześniej o pewnych funduszach zależnych od Rosji w Polsce. O co tu chodzi, tak konkretnie…?
Mówiłem o tym, bo to są nie tylko pieniądze od migrantów płacących za konkretne usługi, ale także środki, które skłaniają niektóre firmy do podjęcia się takiej działalności. Za każdym razem to są indywidualne sprawy, ale słyszałem o kilku takich przypadkach, kiedy większy biznes jakby sugerował mniejszym przewoźnikom czy spedytorom, żeby się włączyli w coś takiego. Tym oczywiście powinny się zająć polskie służby. Przede wszystkim Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.