W słynnej piosence Wołodii Wysockiego obława była na wilki młode, pod których postacią bard ukrył rosyjskich dysydentów, nieustraszone dziewczyny i chłopaków buntujących się przeciw komunistycznemu reżimowi. Ci młodzi wiedzieli, przeciw czemu i dlaczego chcą walczyć; nie potrzebowali jak obecni nastolatkowie prostackiej recepty od durnowatej rówieśniczki zmanipulowanej przez światowych macherów od zarabiania np. na klimacie. Wykastrowane umysłowo wilczki wyją w nakazaną stronę, a to dawni młodzi gniewni nadal są niebezpieczni, bo pamiętają i wiedzą – dlatego to na nich trwa nadal obława.
Na marginesie – przepraszam, jeśli kogoś razi, gdy o legendarnych postaciach, jak Wysocki czy jeden z najsłynniejszych dysydentów, Bukowski, piszę familiarnie per Wołodia. Po prostu miałem szczęście poznać ich osobiście, także na gruncie prywatnym, i dumny jestem z tego.
Stare wilki, którym udało się umknąć ze śmiertelnego okrążenia, stopniowo wymierają ze zmęczenia trwającą dziesięcioleciami walką, która zdaje się nie przynosić rezultatów. Jednak to, że nawet pod koniec życia są znienawidzone przez wrogów, świadczy o ich sukcesie.
Długoletnia wojna Bukowskiego z postępującą sowietyzacją Unii Europejskiej zakończyła się zwycięstwem – brexitem jego drugiej ojczyzny – ale zemsta lewactwa była straszna i ohydna… Oskarżono go pedofilię (!) i choć wygrał proces z oszczercami, jego szlachetne serce nie wytrzymało tego ciosu. Na naszym podwórku tacy bojownicy o prawdę z mojego pokolenia, jak Antoni Macierewicz czy zmarły kilka dni temu Jerzy Targalski, są od lat oblewani kubłami pomyj przez zaplute karły – jakby ktoś nie wiedział, to wyrażenie Piłsudskiego, bezczelnie skradzione i spaskudzone przez „polską” komunę.
Nawet starego psa nie nauczy się nowych sztuczek, co dopiero wilka! Skoro nie chce służyć tym, co czerwonymi szmatkami chcieli mu ograniczyć pole do życia, trzeba mu przywalić pałą, jak to czynił w sowieckiej kreskówce niby sympatyczny komsomolec Zając z Wilkiem. Co prawda i z tym komunie nie wyszło, bo to właśnie aspołeczny, pijący i palący wilczy chuligan podbił serca sowieckiej widowni!
Ale nauczona na błędach wschodnich pobratymców komuna zachodnia, która nas dziś tresuje, jest sprytniejsza. Potrafiła skuteczniej niż Sowieci swego Pawlika Morozowa wypromować Grecię – ideał młodego donosiciela na własnych dziadków i rodziców, zostawiających nadmierny „energetyczny ślad”, czy jak to się w ich języku ludzkich zwierząt nazywa. Hasła „tolerancji” i „polityki miłości” mają zjednywać naiwną młodzież, by służyła interesom starych cyników, którzy gdzieś mają głoszone dla picu ideały, a kraj, w którym przypadkowo się urodzili, nigdy nie staje się dla nich ojczyzną. Jedyną jego racją istnienia jest dojenie go przez tę bandę wspieraną przez wyborców ogłupionych pięknymi na pozór hasełkami.
A przecież mizerię tych sloganów już niemal 200 lat temu rozgryzł wielki polski patriota Joachim Lelewel: „Zapamiętali głosiciele kosmopolityzmu nie baczą, że przygotowują czasy Imperium Rzymskiego; a naprzód nastanie zobojętnienie na to, co swoje – i obcy przewodzić zaczną – a potem oziębłość na to, co się dzieje, i źli ludzie panować i uciskać zaczną; a wreszcie barbarzyniec przyjdzie, znikczemnionych, złych i dobrych kosmopolityków pochłonie”.
„Barbarzyniec” już się do naszych drzwi dobija, a skretyniali „kosmopolitycy” w krótkich majtasach usilnie pragną go wpuścić pod humanitarnymi pretekstami. Co pozostało ze wspaniałej polskiej inteligencji, przetrzebionej w sowieckich i niemieckich mordowniach i łagrach? Ich miejsce zajęła podróba, sprowadzona przez komunę ze Wschodu lub wychowana i „wykształcona” z miejscowych lumpów, jak sędziowie mordercy i ich dzisiejsi potomkowie.
Jak pisze filozof Ryszard Legutko, który poznał UE od podszewki jako europoseł: „Polska inteligencja w takim sensie, jaki kiedyś przyjęto, już nie istnieje. Nowy ustrój, kapitalizm, liberalna demokracja, globalizm, Unia Europejska, potężna kultura masowa etc. – to wszystko sprawiło, że nie przeżyła. Warunkami jej istnienia były troska o Rzeczpospolitą i budowanie świadomości polskiej, zagrożonej przez obce siły. Teraz ogromna część polskich elit kulturalnych chce radykalnie zmienić polską świadomość, a właściwie wymienić ją na inną. Dzisiejszym polskim elitom bliżej jest do elit komunistycznych czasów PRL-u, które również zajmowały się nicowaniem świadomości narodowej i tworzeniem nowego Polaka”.
Ma to być osobnik przede wszystkim skretyniały, odcięty przez „autorytety” od patriotycznych, czyli „faszystowsko-szowinistyczno-rasistowskich” lektur typu „Trylogia” czy „W pustyni i w puszczy”, mentalny pies Pawłowa, śliniący się z zachwytu nawet nad kijem wznoszonym zamiast marchewki przez „pana” z UE, powtarzający brednie suflowane przez agenturę Kremla, a służące rozbrojeniu duchowemu Polski.
To osobnik promowany za bezwstyd prezentowanych publicznie zboczeń, już postępowy, bo nieczytający niczego, jak ze smutkiem konstatuje Legutko: „Doszło do zmiany na tyle zasadniczej, że niewiedza lub deprecjonowanie wiedzy przestało być rzeczą wstydliwą, a stało się elementem mody. Ludzie chwalą się nieprzeczytanymi książkami, nieznajomością historii, a miejsce zajmowane kiedyś przez poetów zajmują gwiazdy kultury masowej i celebryci. To celebrowanie głupoty zdewastowało sferę publiczną”.
Kiedy zwraca się na to uwagę, jest się oskarżanym o agresywność wobec miłujących pokój, którzy sączą jad w uszy coraz młodszych ofiar w celu wychowania coraz większej gromady lemingów. Bezczelność ich kłamstw wywołuje rosnącą ostrość wypowiedzi publicystów prawicowych, co z miejsca jest piętnowane przez nienawistników Polski jako właśnie „mowa nienawiści”.
Sam się nieraz powstrzymywałem od użycia mocnych, jedynie adekwatnych wyrażeń, jak „zdrada”, „antypolonizm”, „totalne chamstwo”, z obawy przed urażeniem co subtelniejszych Czytelników, ale mi przeszło, gdy natrafiłem na sentencję wielkiego twórcy i myśliciela europejskiego, przypadkiem narodowości niemieckiej: „Kto staje w obronie fałszu, ten ma wszelki powód występować delikatnie i być zwolennikiem wykwintnego obejścia; kto zaś czuje słuszność po swojej stronie, ten musi występować ostro, albowiem słuszność ugrzeczniona nic nie znaczy”.
Wyrzekł to nie kto inny, jak Johann Wolfgang Goethe, ogłupionym lemingom nieznany, ale bądź co bądź kolega po piórze autora słów „Ody do radości”, hymnu ich ukochanej UE, też Johanna, tyle że następnie Christopha Friedricha Schillera. Jak widać, dziadersy wszystkich krajów mogą być szkodnikami, więc ich dorobek należy totalnie wykastrować, jak poleca jakaś Gdula w stosunku do wielkiego nauczyciela polskości Henryka Sienkiewicza, co prof. Legutko objaśnia następująco: „Polska tożsamość wywołuje u większości polskich elit niesmak, irytację, gniew i chęć jej poniżenia”.
Dlatego trwa obława na stare wilki, bo nadal potrafią w obronie swoich ideałów wyszczerzyć choćby i przerzedzone kły – w odróżnieniu od niedowilczków – na widok groźnie podniesionego palca tresera popuszczającego przy tym w pampersy.
I na koniec dobra nowina: wszystkie moje wyrzekania dziadersa odnoszą się jedynie do tych niedorobionych, za to wytresowanych – ale to nie oni będą decydować o przyszłości naszego kraju, tylko ci wspaniali młodzi Polacy, których zna każdy z nas, wbrew wymachującej czerwonymi szmatami lewackiej nagonce nieustraszenie idący Wilczym Tropem! Trzeba jasno odróżniać patriotów od zdrajców, bo jak powiada piewca wolnej polskości Aleksander Fredro: „Naród, który nie ma siły i woli powiedzieć łotrom, że łotry – nie wart być narodem!”.