Wystarczył udział polityków Platformy Obywatelskiej w prywatnej imprezie urodzinowej u znanego dziennikarza, by ogromna część elektoratu „silnych razem” obraziła się na amen. W efekcie Donald Tusk był skłonny dokonać partyjnych czystek, od których odwiodła go... teściowa. Tej samej grupie podpadł dziennikarz TVN, którego „załatwił” przeciek maili. W obu aferkach sednem nie były jakiekolwiek standardy, ale utrzymywanie kontaktów z politykami PiS. A tym, jak wiadomo w niektórych oświeconych kręgach, nie wolno nawet podawać ręki.
Miniony tydzień w polskiej polityce był kuriozalny. Groźne orzeczenie TSUE ws. Turowa, które nakłada na Polskę gigantyczne kary za wydobycie węgla brunatnego i wykorzystanie surowca do zaopatrzenia kraj w prąd, zostało przykryte „pięćdziesiątką” Roberta Mazurka.
Nawet lewicowi aktywiści ze swoimi apelami „refugees welcome” przy okazji sporu z Białorusią zostali zagłuszeni tytułami okładek i zdjęciami z bulwarówek. Widać na nich polityków niemal wszystkich opcji rozmawiających ze sobą. Toż to szok! Co prawda jeden z posłów Lewicy, Marek Dyduch, w ferworze dyskusji musiał załatwić się na łonie natury, ale ogółem – nareszcie
jest za co pochwalić naszych parlamentarzystów. Nie wykrzykiwali do siebie obelg, gróźb: „Będziesz wisiał”, nie wyzywali się od zdrajców i psychopatów. Z kieliszkami wina w dłoniach prowadzili spokojne i kulturalne rozmowy, zapewne o polityce. Do prawdziwej furii elektorat opozycji doprowadziła obecność parlamentarzystów PO, Lewicy i Polski 2050, czyli obrońców demokracji, w towarzystwie polityków PiS: mowa m.in. o Michale Dworczyku, Łukaszu Szumowskim, Piotrze Glińskim, Marku Suskim i Januszu Cieszyńskim.
W istocie w tej „gorączce piątkowej nocy” nie byłoby nic zaskakującego, gdyby nie koincydencja czasowa z wystąpieniem Mariana Banasia. Szef NIK przedstawiał wyniki kontroli z wyborów prezydenckich, w których zwyciężył Andrzej Duda. Nie trzeba dodawać, że od czasu do czasu Banaś staje się pożądaną figurą na politycznej szachownicy dla antypisowskiego stronnictwa.
Zatem zmarginalizowanie urzędnika, będącego sojusznikiem opozycji, było niewątpliwie zaskakujące. Wszak nie tak dawno jeszcze Donald Tusk zapowiadał hucznie, że oto Banaś to de facto „świadek koronny”: należy zapewnić mu ochronę, bo ma dostęp do wszystkich niegodziwości obozu władzy.
Skoro tak rzeczywiście jest, to należy zadać pytanie: dlaczego spora grupa polityków opozycji jak jeden mąż zamiast wysłuchania, co ma do powiedzenia prezes NIK, wybrała imprezę urodzinową znanego dziennikarza? Odpowiedź może być w zasadzie tylko jedna: bo nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale o to, by go wciąż gonić. Borys Budka, Sławomir Neumann, Tomasz Siemoniak, Paweł Poncyljusz i inni zdają sobie sprawę ze słabnącej wiarygodności Banasia, który natychmiast po wejściu na ścieżkę wojenną z rządem stał się idolem dla dużej części elektoratu PO. Żeby była jasność: posłowie powinni być w pracy, a nie świętować w piątkowy wieczór, skoro tak zakładał harmonogram posiedzeń Sejmu. Za to wszyscy im płacimy i, tak naprawdę, to jedyny powód do krytyki polityków za udział w urodzinach Mazurka.
Tyle że sprawa wybrzmiała do rozmiarów wagi państwowej. Elektorat Platformy Obywatelskiej wciąż przeżywa rzekome konszachty opozycji z rządzącymi i wyraża zdziwienie, że tak bardzo różni się oficjalna wojna polsko-polska od tego, co zobaczyliśmy na fotografiach z warszawskiego lokalu. Cóż, już dekadę temu Stefan Niesiołowski lubił towarzystwo Jacka Kurskiego, do czego otwarcie się przyznawał. Na sejmowych korytarzach do 2015 r. codziennością był widok zwaśnionych w mediach parlamentarzystów, którzy zwyczajnie podawali sobie ręce i dyskutowali o wydarzeniach politycznych bez animozji, a z uśmiechem na twarzy. Można rzec: wreszcie impreza u Mazurka była chwilą normalności.
Ta jednak sprawiła kłopoty platformersom, gdy w głos twardego elektoratu wsłuchał się Donald Tusk. Lider PO wymusił na Borysie Budce i Tomaszu Siemoniaku rezygnację z funkcji wiceprzewodniczących, a Sławomirowi Neumannowi zagroził wyrzuceniem z list wyborczych w Szczecinie i marginalizacją w regionie.
Co ciekawe, gdy prokuratura stawiała zarzuty Neumannowi z czasów pracy w resorcie zdrowia w randze wiceministra, Tusk nie widział szczególnego powodu do zdecydowanej reakcji. Powodami radykalnych działań nie są wygłupy Klaudii Jachiry czy Franka Sterczewskiego na granicy polsko-białoruskiej, ale styczność z politykami obozu wroga. Sam lider PO dodał nieco kabaretowego stylu, cytując SMS-a od teściowej. Trudno w to uwierzyć, że tylko dzięki niej imprezowicze nie zostali wyrzuceni z partii. Przy czym, co warto podkreślić: brak obecności na sali sejmowej w czasie wystąpienia Banasia jest tylko pretekstem.
Budka i Siemoniak, który nawet zdążył złożyć w ostatnich dniach przekonującą samokrytykę za niewątpliwie wstydliwy występek, zawinili jednym. Dali się złapać na przyjaznych rozmowach z przedstawicielami Zjednoczonej Prawicy, co zdecydowanie wybrzmiewa zresztą w opiniach najbardziej sfanatyzowanych zwolenników opozycji. Nie da się zamieszania wokół imprezy Mazurka skomentować inaczej niż jednym słowem: „infantylizm”.
Nie inaczej wygląda szok poznawczy z ujawnioną korespondencją Krzysztofa Skórzyńskiego. Jeden z nielicznych, rzeczywiście obiektywnych dziennikarzy TVN, został zawieszony i stracił program w tej stacji. Powodem była domniemana wymiana wiadomości z szefem KPRM Michałem Dworczykiem ws. komunikatów o szczepieniach dla seniorów. Skórzyński zapewniał, że wiadomość trafiła do folderu „nieodebrane” i nigdy nie została otwarta. W reakcji sternicy afery opublikowali kolejne wiadomości, na czele z rozpoczynającą się od „Cześć, stary!”, co w oczach widzów TVN było gwoździem do trumny
dziennikarza. I znów coś, co – zakładając autentyczność mejli – w istocie nie jest praktyką godną pochwały, urosło do rangi zdrady państwowej.
Twitter o niczym innym tak często nie dyskutował, jak o gościach zaproszonych przez Mazurka i mejlach Skórzyńskiego! Elektorat PO opanowało powszechne wariactwo i tropienie na każdym kroku wrogów odstających od odgórnie przyjętej linii. No bo skoro Skórzyński jest w TVN, to nie ma prawa znać prywatnie Dworczyka. I znów, tak jak niedawna absencja posłów w Sejmie, mail dziennikarza i ewentualne wyjście przez niego z roli to tylko pretekst – chodzi o fraternizację z pisowcem w czasie totalnej wojny, reszta jest tylko dodatkiem. Wciąż musimy też zakładać, że ktoś zmanipulował część albo nawet
całość odpowiedzi Skórzyńskiego, który miał redagować – jak wynika ze screenów – komunikat KPRM dotyczący szczepień dla seniorów. Zawieszony dziennikarz milczy z przyczyn prywatnych i – jak można było przewidzieć – rzuciła się na niego internetowa sfora. Jeszcze moment, a ktoś zdecyduje się fizycznie zaatakować Skórzyńskiego za znajomość z Dworczykiem.
Takie mogą być efekty prowadzonej nagonki na dziennikarza, który nigdy nie stosował podwójnych standardów wobec konkretnych partii politycznych, co widać po jego materiałach w „Faktach”. Nie ma wątpliwości, że odstają zdecydowanie na plus w porównaniu z radosną twórczością Jakuba Sobieniowskiego. Może to właśnie zbyt mały radykalizm w rozliczaniu PiS
jest przyczyną zmasowanego hejtu?
Oba wydarzenia – huczne urodziny i maile Skórzyńskiego – nie powinny nadawać tonu debacie publicznej, a jednak tak się dzieje. Jedyny plus ostatnich „afer” może być taki, że część wyborców antypisowskich otworzy szeroko oczy i nabierze takiego oto przekonania: choć konflikt Donalda Tuska z Jarosławem Kaczyńskim jest jak najbardziej realny, to ich zwolennicy nie muszą się zabijać, zrywać znajomości i konfliktować się w rodzinach z powodu innych poglądów politycznych.
Niestety, Donald Tusk prezentujący SMS-a od teściowej do prowadzenia politycznej gry raczej rozwiewa nadzieje. TVN również poddał się dyktatowi krzykaczy, zamiast najpierw dogłębnie sprawdzić, jaka była rola Skórzyńskiego w kontaktach z urzędnikami rządu.