W gomułkowskim PRL mojej młodości na obozach i koloniach letnich nie śpiewało się „Kalinki”, jak w czerwonym harcerstwie stalinowców Kuronia, ale polskie popularne pieśni patriotyczne, oczywiście przedwojenne, bo komuna swoich fajnych po prostu nie była w stanie wytworzyć. A więc choć nam się Kresy skurczyły do Podlasia, to przy ognisku rozbrzmiewało: „O rycerstwie spod kresowych stanic, o obrońcach naszych polskich granic”. Dziś jurgieltnicy na usługach wrogów w Sejmie i plują w swoich gadzinówkach na tych rycerskich obrońców i usiłują podpalać nasze granice.
Nie tylko te na Wschodzie i nie tylko te widoczne na mapach. Są też niewidzialne granice państwa wyznaczające jego suwerenność, jak zwierzchnia rola sarodu polskiego, ujęta w najwyższym polskim akcie prawnym, czyli Konstytucji RP. Obecnie domaganie się przez lewicowo-liberalną opozycję wpisania do niej aksjomatu przynależności Polski do UE jest takim samym serwilizmem jak gierkowskie płaszczenie się przed Moskwą przez wpisanie do peerelowskiej ustawy zasadniczej wiecznego sojuszu z ZSRS – a zarazem zdradą stanu, bo jak wtedy chodzi o formalne podporządkowanie w ten sposób Rzeczypospolitej obcym ośrodkom władzy.
I nie ma tu już mowy o żadnych „pożytecznych idiotach”, to są po prostu – jak za Bieruta, Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego – jawni zdrajcy, którzy dla interesu własnej szajki gotowi są przehandlować dobro Polski gwarantującym te ich brudne interesy zleceniodawcom, obojętne, ze Wschodu czy z Zachodu. Albowiem i nasze zachodnie granice też są zagrożone, choć jest to w polskiej prasie tabu, bo wszak dzisiejsze Niemcy to nasz „przyjaciel”, sojusznik w NATO i członek wspólnej Unii Europejskiej, więc się rzadko pisze o tym, że w Konstytucji RFN użyte są niezbyt jasne sformułowania, które mogą sugerować, że państwo niemieckie funkcjonuje nadal w granicach z 1937 r., co oznacza kwestionowanie przynależności do Polski znacznej części Śląska, Wielkopolski i Pomorza.
Co do przyjaznych intencji zachodniego sąsiada można mieć coraz więcej uzasadnionych wątpliwości po zbudowaniu obu skrajnie dla Polski szkodliwych rurociągów Nord Stream i forsowaniu pod niemieckie dyktando rękami Unii Europejskiej zabójczej dla nas polityki Zielonego Ładu, którego wcielenie oznacza ruinę państwa polskiego i jego obywateli oraz skazanie nas na łaskę i niełaskę dwóch naszych byłych wielokrotnych zaborców, znów sprzymierzonych Niemiec i Rosji.
Wróćmy do granicy wschodniej, której zagrożenie jest dziś chyba dla większości Polaków bardziej oczywiste, mimo starań najemnych klaunów Moskwy z totalitarnej opozycji, którzy usiłowali przykryć dywersję wrogiego mocarstwa swoimi ekscesami.
Skoro już teraz pojawiły się pierwsze trupy „uchodźców”, to w wyniku szykowanego przez białoruską marionetkę Kremla zalewu pogranicza z Polską dziesiątkami, a może setkami tysięcy ściąganych zewsząd muzułmańskich migrantów doczekamy się znanych z 2015 r. rozdzierających obrazków: kobiet i dzieci umierających z głodu i chłodu lub wręcz mordowanych przez nieludzką polską Straż Graniczną. Błyskawicznie wyrobi nam to w świecie opinię wrednych ksenofobów, pozwalając „przyjaciołom” z UE nie tylko nie udzielić nam żadnej pomocy, ale jeszcze przykręcić Polsce śrubę nawet przez zastosowanie sankcji za rzekome zbrodnie przeciw „prawom człowieka”, które wszak już teraz brutalnie gwałcimy, ograniczając aborcję i „gnębiąc” zboczeńców z sekty LGBT.
A w sensie technicznym obecne mizerne płotki nie stanowią żadnego zabezpieczenia granicy, potrzebny jest prawdziwy mur – nie, nie Chiński, raczej mur Hadriana, oddzielający jak niegdyś cywilizację łacińską od dzikusów. Ale najlepszy mur nie powstrzyma nawały zdesperowanych tłumów, jeśli nie będziemy gotowi wewnętrznie do podjęcia wszelkich koniecznych działań.
Pisali o tym celnie obaj tak różni ojcowie odrodzonej RP. Dmowski: „To, co przez tyle pokoleń zabagniało, nie da się oczyścić przez fakt odbudowania państwa. Trzeba odbudować duszę narodu”.
A Piłsudski jeszcze konkretniej: „Dla obrony granic państwa społeczeństwo winno dać przede wszystkim to, co w języku wojennym nazywa się »morale«. Naród, który owej morale nie ma dość mocno wyrobionej, ma w każdej wojnie z góry olbrzymie szanse przegranej”.
Gdy w 2015 r. pisałem o konieczności zastosowania ognia ostrzegawczego już wobec wypływających z portów Libii łodzi pełnych uchodźców, a w przypadku braku reakcji – zatapiania ich – żadne z polskich pism prawicowych nie odważyło się opublikować mojego artykułu. Tekst „Kanonierko, wróć!” wydrukował tylko nieustraszony Mirosław Rowicki w stworzonym przez siebie i wydawanym we Lwowie znakomitym „Kurierze Galicyjskim”. Skoro nawet mówienie o tym było herezją, to nie dziwota, że ten jedyny skuteczny sposób powstrzymania inwazji migrantów w ogóle nie był rozpatrywany przez polityków. Dlaczego?
Wyjaśniłem to w owym tekście: „Odpowiedź tkwi w ewolucji anatomii przywódców Zachodu – otóż od czasów, gdy wspomniane mocarstwa (głównie europejskie, choć »dyplomacją kanonierek« i USA posługiwały się równie skutecznie) potrafiły utrzymywać korzystny dla siebie porządek rzeczy nader daleko od metropolii, ich przywódcom po obu stronach Atlantyku odpadła istotna część męskiej struktury psychosomatycznej – jaja. Bo jak się nie ma jaj, to nie ma się i męskiej konstrukcji umysłu, która potocznie zwana jest logicznym myśleniem, a polega na dostrzeganiu związku przyczynowo-skutkowego”.
Czy i my jesteśmy już tacy humanitarni, że aby nie przelewać cudzej krwi na zagrożonej inwazją granicy, ryzykujemy, że najeźdźcy bez skrupułów będą przelewać krew naszych kobiet i dzieci, gdy się wedrą? Przecież oczywistością jest, że Moskwa w tłumach „uchodźców” podeśle zawodowych zabójców, dywersantów, zamachowców.
Dobrze więc, zamiast od razu strzelać może zaminować całą wschodnią granicę i humanitarnie uprzedzić o tym potencjalnych najeźdźców wielkimi napisami po rosyjsku, angielsku, arabsku i marsjańsku – to ostatnie dla „zielonych ludzików”. Skoro i tak już z nas zrobiono czarnego luda, to nie ma co się przejmować opinią cywilizowanych ludów europejskich, mających na koncie KL Auschwitz i ochocze posyłanie tam własnych obywateli pochodzenia żydowskiego.
Już to w naszej historii przerabialiśmy – znaleźliśmy się w Okopach Świętej Trójcy, oblężonych ze wszech stron przez wrogów, których V kolumna sieje zamęt wewnątrz. Mamy sytuację mimo wszystko lepszą niż podczas prób ratowania Rzeczypospolitej przez konfederację barską czy Konstytucję 3 maja. Przypomnijmy, że konfederacja została zawiązana, gdy podupadła Rzeczpospolita z inspiracji zdrajców podpisała z Rosją w 1768 r. traktat wieczystej przyjaźni (jak później polska komuna za Gierka) i stała się protektoratem rosyjskim, a głowa wrogiego nam państwa, Katarzyna II, „gwarantowała” nienaruszalność granic i ustroju wewnętrznego Polski. Próba naprawienia państwa przez konstytucyjne zmiany spowodowała więc otwartą rosyjską interwencję militarną, w wyniku której Rzeczpospolita w ogóle zniknęła z mapy Europy.
Dzisiaj nie musimy niby obawiać się zbrojnej napaści ze strony Rosji czy Niemiec, ale czy można to wykluczyć z całą pewnością w przyszłości? Niestety nie! Nie jest to wszakże powód do upadania na duchu. Gdy uporamy się ze zdradą wewnątrz oblężonej twierdzy, niestraszne będzie stanąć niemal samotnie w jej obronie, jak w 1920 r. niemal, bo jak i wtedy mamy dziś z Ukrainą wspólnego śmiertelnego wroga.
Osamotnienie w sprawiedliwej walce nie jest niczym strasznym, co nam przekazał w mocnych słowach nasz wieszcz, Adam Mickiewicz: „Zdaje mi się, że Polska wtenczas silnie powstanie, kiedy nabędzie przekonania, że bez wszelkiej obejdzie się pomocy – i wtenczas tylko znajdzie pomoc”.