Trwają poszukiwania trzeciej drogi między kapitalizmem a socjalizmem. Przymusową transformację ma przyspieszyć kryzys pandemiczny. Rozmaite środowiska lansują co jakiś czas teorie, które mają uczynić świat bardziej sprawiedliwym i znośnym. Tymczasem każda nowa idea natychmiast zostaje zagospodarowywana przez te same środowiska co zwykle i wykorzystana dla ich interesów, a proces uprzedmiotawiania zwykłych ludzi tylko się pogłębia.
Kilka lat temu furorę robiło pojęcie „suwerenności uczestniczącej” promowane przez biurokratów związanych z Bankiem Światowym, Międzynarodowym Funduszem Walutowym i ONZ. Oznaczało ono mniej więcej konieczność zrzekania się części uprawnień państwa narodowego na rzecz instytucji międzynarodowych, takich jak Unia Europejska. Z kolei środowiska niemieckie proponowały ideę ekonomii trynitarnej i chrześcijańskie podejście do gospodarki, co w Polsce proponowane było swego czasu przez bananową prawicę z Klubu Jagiellońskiego.
Tym razem te same środowiska opisują kapitalizm inkluzywny, proponowany przez amerykańskiego prawnika i bankiera Louisa O. Kelso (1913–1991). Kelso był zwolennikiem akcjonariatu pracowniczego i chciał, aby każda praca człowieka w sposób twórczy prowadziła do rozwoju cywilizacyjnego. Miało do tego służyć upowszechnienie kapitału, obecnie skupionego w wąskich kręgach. Wówczas bogactwo miało stać się powszechne. Uwypuklony został tu czynnik pracy. Jego znaczenie spada w dobie automatyzacji i robotyzacji, jednak nie do końca – dobry pracownik zawsze będzie poszukiwany, doceniany i wynagradzany. Zyski z kapitału byłyby więc bonusem dla ludzi pracy. W kwestiach inwestycji kluczowe znaczenie mają dostęp do kapitału i jego zabezpieczenie. Tutaj, aby przyspieszyć proces równania tego dostępu, Kelso proponował ubezpieczenia, rozmaite gwarancje, co zresztą już się dzieje. Byłby to więc nowy model kapitalistycznego dobrobytu, gdzie pracownicy byliby równocześnie właścicielami, czerpiąc dodatkowe dochody ze wzrostu wartości swoich akcji oraz dywidend. Pomocne w tym jest państwo, które stałoby na straży tego nowego integralnego rozwoju systemu gospodarczego oraz promowałoby rozmaite inicjatywy partnerstwa publiczno-prywatnego. To tyle teorii.
Jak jest w praktyce? W finansowej historii ludzkości przez wieki było jedno pragnienie: zarobić jak najwięcej w najkrótszym czasie, w dodatku nie posiadając kapitału. Tak powstała spekulacja. Gdy rynkowi gracze już zdobyli swoją pozycję, starali się ją jak najbardziej zabezpieczyć, zachować swoje wpływy na pokolenia. Dlatego każda nowa idea natychmiast jest zagospodarowywana przez te same środowiska i przez nie wykorzystywana.
Tak stało się i tym razem. Powstała Koalicja dla Inkluzywnego Kapitalizmu. Na jej czele stanęła lady Lynn Forester de Rothschild, czyli osoba reprezentująca interesy wielkiej finansjery. Do rady koalicji powołano osoby z takich korporacji, jak Allianz, Bank of America, Ernst&Young, Mastercard, DuPont, Merck, Estée Lauder, Visa, Johnson&Johnson, BP, Ford, oraz takich organizacji, jak COP26 (koalicji walczącej ze zmianami klimatu) czy OECD.
Czy tym największym firmom świata, współpracującym z międzynarodowymi organizacjami regulującymi rynki pod swoje dyktando i monopolizującymi gospodarkę, będzie zależało na tym, aby dzielić się swoim bogactwem z innymi? Odpowiedź właściwie narzuca się sama.
Promowanie kapitalizmu inkluzywnego zbiegło się w czasie z inną ideą zaprezentowaną publicznie na łamach Światowego Forum Ekonomicznego przez jego założyciela Klausa Schwaba. Inicjator spotkań światowych elit w Davos zaproponował analogiczne przejście od działania na rzecz akcjonariuszy do aktywności dla interesariuszy, czyli społeczeństwa. Jako szansę ku temu uznał pandemię COVID-19 i wyhamowanie światowej gospodarki, którą można przemodelować tak, aby pełniła nowe funkcje na rzecz wspomnianych interesariuszy.
Wielkie korporacje, które przewodziłyby temu procesowi przy asyście rządów, musiałyby wypełniać określone zadania społeczne, dzięki którym świat stawałby się lepszy. Na czele są oczywiście kwestie środowiskowe, czyli walka ze zmianami klimatu, a co za tym idzie – zielona transformacja. Bardzo ważne są sprawy równościowe – prawa kobiet, mniejszości seksualnych oraz dyskryminacyjne – należy się temu przeciwstawić. Prawa pracownicze mają być rozszerzane (niektórzy wprowadzają też postulat dochodu gwarantowanego). Należy zlikwidować politykę konkurencji poprzez system ogólnodostępnych gwarancji i dotacji. Państwa i korporacje mają się też zająć rozwojem usług zdrowotnych, co ma przyczynić się do wzrostu poziomu usług medycznych.
Założenia są szczytne, ale gdy przyjrzymy się metodom ich realizacji, okazuje się, że chodzi o coś zupełnie innego. Tradycyjny kapitalizm opierał się na trzech zasadach: wolności gospodarczej, gwarancji praw własności i dobrowolności zawierania umów. Był ze swojej istoty inkluzywny, każdemu dawał równe prawa i nikogo nie wykluczał. To, co proponują światowe elity, to de facto kapitalizm ekskluzywny, zarezerwowany dla najbogatszych. Ma w nim udział wyłącznie ten, kto funkcjonuje w ich kręgu. A co z pozostałymi?
Pozostałym zabiera się wolność, proponuje namiastkę udziału w dobrobycie. Weźmy kwestie klimatyczne. Wiadomo, że za ratowanie świata muszą odpowiadać największe firmy, rządy i organizacje międzynarodowe. Zielona transformacja, zmierzająca do stworzenia gospodarki zeroemisyjnej bez względu na koszty, to dogmat. W myśl unijnego programu Fit for 55 koszty zmian będą tak wielkie, że poskutkuje to gwałtownym wzrostem cen. Miliony Europejczyków znajdą się na finansowym aucie. Nie będzie ich stać na dom, samochód czy podróże lotnicze, które staną się dobrami luksusowymi. To nie jest problem dla elit. One od lat lansują właśnie taki styl życia dla innych. Nowa ekologia sugeruje przecież, aby nie posiadać albo posiadać jak najmniej. Auto czy rower można taniej wypożyczyć lub współdzielić je z innymi. To samo z mieszkaniem, które lepiej wynająć niż mieć – mówią nam bogacze.
Zresztą w niektórych europejskich krajach, jak np. Hiszpanii, ten ideał świata bez własności jest już realizowany. Przepisy mieszkaniowe pozwalają zająć prywatny dom czy kamienicę, w których nikt nie mieszka. Gdy tak się stanie, prawowity właściciel ma małe szanse, aby wygonić intruza, na skutek wielu przepisów ochronnych dla zajmujących lokale. Zjawisko nie dotyczy pustostanów, lecz mieszkań budowanych na wynajem, inwestycji i domów wakacyjnych.
W nowym wspaniałym świecie człowiek nie ma płci. Może ją dowolnie zmieniać, kształtować, wybierać. Posłużą temu medycyna oraz ideologia gender. W ten sposób obywatela bardzo łatwo kontrolować za pomocą jego seksualności. Ludzka populacja ma być ograniczona za pomocą kontroli urodzin. Kobiety mają przejmować funkcje mężczyzn, powoli dominując świat.
Zmianie ulegnie także gospodarka. Upowszechni się model, który znamy już obecnie. Czytając raporty spółek publicznych oraz obserwując praktykę życia gospodarczego, można dostrzec, że dziś firma nie musi się już skupiać na swojej działalności, ale jej podstawą jest staranie się o rozmaite granty, dotacje i finansowanie publiczne. W ten sposób może trwać, niczego nie produkując ani nie dostarczając. W przypadku niepowodzenia nie ponosi ryzyka, może zmienić nazwę, profil działalności i zacząć od nowa. Tak samo pracownik. Postulat dochodu gwarantowanego ma coraz więcej zwolenników. Każda osoba dostawałaby pieniądze od państwa, które zapewniałyby przeżycie. Praca byłaby formą rozrywki – dodatkowej aktywności.
Zmiany przyspieszyły podczas pandemii. Lockdowny zniszczyły tysiące małych i średnich przedsiębiorców. To ich najbardziej dotyka wielki reset. Stają się elementem niepożądanym, nie mogą przetrwać w nowych warunkach. Mimo że to oni tworzą największą część dochodu narodowego i najwięcej miejsc pracy, stają się ofiarami transformacji. Wygrywają wielkie firmy, które otrzymują gros pomocy publicznej, a unikają płacenia podatków.
Autor jest założycielem i dyrektorem Instytutu Globalizacji (www.globalizacja.org).