Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Wewnętrzny agresor

W sąsiedniej Litwie parlamentarzyści nie szturmowali kordonu wojska na granicy, nie łamali prawa. U nas robili to, oklaskiwani przez media i celebrytów. Jak zachowywaliby się ci ludzie w chwili prawdziwego zagrożenia dla niepodległości RP?

Kreml właśnie testuje polski odzew na sytuację zagrożenia. Przygląda się reakcjom służb, ich metodom pracy, ale nade wszystko bada siłę, z jaką może oddziaływać na opinię publiczną w naszym kraju. To sowiecki model działania przećwiczony podczas wielu konfliktów, w które komuniści byli bezpośrednio zaangażowani. Podczas wojny w Wietnamie na propagandę i manipulowanie świadomością ludzi Zachodu wydali więcej niż na działania czysto zbrojne. Dziś do arsenału stosowanych również wówczas metod doszła cała sfera aktywności w mediach społecznościowych oraz przyśpieszenie procesu kolportowania informacji, który nastąpił dzięki internetowi i smartfonom. Ale ciągle bezcenne jest zaangażowanie osób publicznych – wszelkich dziedzin – ich głos, realizowane akcje nakręcają zainteresowanie społeczne i dają szansę na narzucanie agendy. Spójrzmy zatem na bilans operacji ćwiczeń właśnie na polsko-białoruskiej granicy. Po pierwsze, budowanie wizerunku bezsensowności obrony granic, która – jak twierdziła posłanka Jachira – nawet nie wiadomo, gdzie przebiega. Ściganie się z wojskiem czy strażą graniczną ma być dowodem na odwagę i przebojowość. Determinacja władz Rzeczpospolitej w obronie granicy państwa to prymitywnie antyludzka postawa itp. A funkcjonariusze naszej ojczyzny są jak żołnierze z czasów komunistycznych, bo wykonują rozkazy. Należy ich zatem publicznie napiętnować, najlepiej wymieniając z imienia i nazwiska, być może nawet – dla przykładu – jednemu czy dwóm urządzić pikietę z bluzgami pod domem. Ten element ataku na wojsko jest zresztą niebywałą hipokryzją, bo od komunistycznych funkcjonariuszy wyzywają ich najbardziej zagorzali obrońcy czci i emerytur prawdziwych ubeków czy esbeków. Ale spójność przekazu nie ma w tym momencie znaczenia, bo chodzi o emocje, a nie o logikę. Tym bardziej że w przedsięwzięcie zaangażowany jest cały front medialny, precyzyjnie korygujący upublicznione treści i budujący ich właściwe konteksty. Teraz należy postawić pytanie, czy rosyjska akcja „made by Belarus” mogłaby przynieść organizatorom takie profity, jakie bez wątpienia przyniosła, bez zaangażowania polityków, mediów, osób rozpoznawalnych społecznie? W Polsce zaangażowanie czynnika wewnętrznego było naprawdę ponadprzeciętne. W sąsiedniej Litwie parlamentarzyści nie szturmowali kordonu wojska, nie łamali prawa. U nas robili to, oklaskiwani przez media i celebrytów. Jak zachowywaliby się ci ludzie w chwili prawdziwego zagrożenia dla niepodległości RP? Jakie byłoby ich oddziaływanie na morale i determinację szczególnie młodszego pokolenia Polaków, gdyby w grę wchodziła konieczność realnej walki o utrzymanie granicy choćby tak atakowanej jak ta na wschodzie Ukrainy? I to nie są pytania abstrakcyjne, ale wyjątkowo realne. Bo jeśli w naszym regionie lub wprost na naszej granicy dojdzie do konfliktu, jego arcyważnym elementem będzie starcie na polu debaty publicznej. Zatem incydent na granicy z Białorusią winien być także lekcją dla instytucji państwa. 

 



Źródło: Gazeta Polska

Katarzyna Gójska