Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Smutno w Barcelonie i La Lidze

Leo Messi jest kolejną wielką gwiazdą futbolu, która opuszcza hiszpańską La Ligę. To cios nie tylko dla FC Barcelony, która z powodu bałaganu dopuściła do bardzo poważnego osłabienia drużyny, lecz także dla futbolu na Półwyspie Iberyjskim. Neymar, Cristiano Ronaldo, Sergio Ramos i właśnie najlepszy strzelec w historii Dumy Katalonii musieli opuścić klubowe potęgi. Nie ma wątpliwości – La Liga już traci marketingowo.

W zeszłym roku byłem przekonany, że chcę odejść po zamieszaniu z burofaxem (metoda komunikacji biznesowej – przyp. red.). W tym jednak już nie – mówił ze łzami w oczach genialny Messi na pożegnalnej konferencji. Latem 2020 r. wszystko wskazywało na odejście kapitana Barçy. Snajper był zdruzgotany katastrofalnymi występami Dumy Katalonii w Lidze Mistrzów, naznaczonej epoką Realu Madryt.

Gdy odwieczny rywal świętował cztery najcenniejsze europejskie puchary w ciągu pięciu lat, Messi bezradnie patrzył na kompromitacje swojego klubu w starciach z Atletico Madryt, Juventusem Turyn czy AS Romą, z miłą odmianą w 2015 r., gdy ostatni raz triumfował w Champions League. Nawet przerwana dominacja Realu na Starym Kontynencie, która zbiegła się w czasie z odejściem Cristiano Ronaldo, nic dla Barcelony nie zmieniła. Symbolem upadku była bolesna przegrana z Bayernem 2:8 w czasie początków pandemii koronawirusa.

Najpierw był burofax Messiego

Tamten koszmar skłonił Messiego do wysłania burofaxu z prośbą o transfer za darmo. Poprzedni zarząd FC Barcelony na czele z Josepem Bartomeu upierał się jednak, że gwiazda wysłała dokument zbyt późno, więc kontrakt został automatycznie przedłużony. Messi był pewien, że ma czas do końca sierpnia 2020 r., wszak wtedy kończyły się rozgrywki klubowe, ale włodarze Barçy uznali koniec maja za datę graniczną na podjęcie decyzji. W trakcie sezonu 2020/2021 Messi stopniowo zmienił zdanie i nabierał coraz większych chęci na pozostanie w mieście, w którym żył 21 lat, założył rodzinę i wychowuje dzieci. Okazało się jednak, że Barcelony na niego zwyczajnie nie stać. Spirala długów, fatalne zarządzanie oraz absurdalne decyzje transferowe sprawiły, że nawet obniżka wynagrodzenia Messiego o 50 proc. nie mogła spełnić wymogów La Ligi.

W tak dziwny i kuriozalny wręcz sposób jeden z największych klubów na świecie stracił swoją ikonę. Nowy prezes Dumy Katalonii Joan Laporta obiecywał, że Messi będzie częścią wielkiego projektu zrewolucjonizowanej Barcelony. Dlatego wygrał wybory socios (sympatycy FC Barcelony, którzy są członkami klubu i mają prawo decydować w jego sprawach) po żałosnej epoce Bartomeu. Niezależnie od tego, w jakim stanie zastał finanse FC Barcelony, nie dotrzymał słowa. Istnieje też ryzyko, że drużyna nie będzie w stanie utrzymać… nowych nabytków, których kontrakty podpisano zaledwie kilka tygodni temu.

Niewypały transferowe

Brzmi to nieprawdopodobnie, ale gdy się spojrzy na wydatki Barcelony na niewypały transferowe, wszystko staje się jasne. Około 160 mln euro wraz z dodatkami za osiągane sukcesy Katalończycy postanowili wydać na Ousmane’a Dembélé – świetnego szybkościowca, mającego jednak poważne problemy z psychiką, którego częściej można zastać w gabinecie lekarskim niż na murawie. Spędza też więcej godzin przed konsolą – z powodu nocnych gier spóźniał się na treningi.

Philippe Coutinho? Kolejne 160 mln za gracza, który klubowi nie dał kompletnie nic. Do tego astronomiczne pensje dla transferowych niewypałów – każdego roku to ok. 10–20 mln euro! W drużynie zupełnie zbędny jest Martin Braithwaite – Duńczyk odstaje wyraźnie poziomem od czołówki hiszpańskiej ligi. Gwiazdą miał być Malcom, za którego zapłacono ponad 40 mln euro tylko po to, by po dwu latach pozbyć się go za podobną kwotę do Zenitu Sankt Petersburg. O Thomasie Varmaelenie, Miralemie Pjaniciu czy sprzedanym niedawno Nélsonie Semedo nie warto nawet wspominać. Zawodzi też Antoine Griezmann, ściągnięty z Atletico Madryt za ok. 100 mln euro. Laporta próbował go nawet oddać do mistrza Hiszpanii, licząc na zwrot pieniędzy, ale drużyny Diega Simeone zwyczajnie nie stać na ponowne zatrudnienie francuskiego napastnika.

I tak się kręci kabaret z fortuną w tle. Dodajmy jeszcze zatrudnianie hejterów w sieci do prowadzenia zmasowanej kampanii oczerniania zawodników w mediach społecznościowych – w tym Messiego – i mamy obraz nędzy i rozpaczy. Tak poprzedni zarząd sabotował Dumę Katalonii. W czasie agonii Barcelony były prezes Bartomeu i jego doradca zostali zatrzymani i usłyszeli zarzuty defraudacji i korupcji. Żadna czołowa ekipa z pięciu najlepszych lig w Europie nie przeżywała takiego tsunami: połączenia krętactwa, hipokryzji, złodziejstwa i braku perspektywicznego myślenia.

To wszystko doprowadziło do punktu, w którym Barçy nie stać nawet na utrzymanie piłkarskiej legendy. Straty budżetowe Barcelony sięgały po zamknięciu minionego sezonu ok. 300 mln euro, a limit płac w lidze hiszpańskiej jest ściśle powiązany z budżetem klubu. A skoro tak, to La Liga narzuca granicę ok. 100 mln euro na pensje dla tej drużyny. Kontrakt Leo Messiego – nawet po obniżce o 50 proc. – przekraczał możliwości ekipy z Camp Nou. Oczywiście teraz Laporta, a poniekąd i Messi zrzucają winę na warunki stawiane przez La Ligę – tak, jakby poznali przepisy w ubiegły czwartek, gdy Barcelona zakomunikowała brak porozumienia ws. kontraktu indywidualnego z Argentyńczykiem. Wszyscy dobrze wiedzieli, że nie można przekraczać limitu płacowego. Prezes klubu już po odejściu Messiego stwierdził, że nadal istnieje problem do rozwiązania. Czyli musiał być świadomy, jak trudno będzie wypłacać 69 mln euro piłkarzowi co sezon, a i tak zapewniał do ostatnich dni, że operacja się uda. Brak Messiego wpłynie na frekwencję na Camp Nou i – co zdarza się zawsze w przejściowych momentach – na poziom sportowy. Utrata punktu odniesienia boli, odczuli to na swojej skórze Królewscy po transferze Cristiano Ronaldo do Juventusu. Od tamtej pory nie powtórzyli już sukcesów w Lidze Mistrzów, nie są tak skuteczni pod bramką przeciwników.

Hiszpańska liga traci kolejną markę

Nie ma co ukrywać, na exodusie Messiego straci cała hiszpańska piłka. W tej chwili gwiazdami światowego formatu są niektórzy gracze Realu: Karim Benzema, Luka Modrić, Toni Kroos, wiecznie kontuzjowani Eden Hazard i Gareth Bale, Barcelony: Antoine Griezmann i Marc-André ter Stegen oraz Luis Suárez i Jan Oblak z Atletico Madryt. Tych zawodników możemy określić mianem futbolowych artystów. W La Lidze jednak nie ma już Sergio Ramosa, Raphaëla Varane’a, od trzech lat nie gra tam Ronaldo, od czterech zaś Neymar. Strata Messiego to mniejsza szansa na gwiazdorskie kontrakty sponsorskie dla tamtejszych rozgrywek. Pojedynki Argentyńczyka z CR7 w klasykach to już zamknięta przeszłość, która nie wróci, a kibicom pozostały jedynie wspomnienia.

Z nadziejami za to na zameldowanie się Messiego w Paryżu wyczekują kibice Paris Saint-Germain. Sam zainteresowany na pożegnaniu z kolegami z katalońskiego zespołu potwierdził, że jego otoczenie prowadzi zaawansowane rozmowy z Katarczykami. Brat emira Kataru i właściciela PSG opublikował już grafikę Argentyńczyka w paryskiej koszulce, dopisując: „Negocjacje dobiegły końca. Wkrótce ogłosimy to oficjalnie”.
Jeszcze w tym tygodniu rozbłyśnie prawdopodobnie wieża Eiffla, tak jak 2017 r., gdy za rekordowe 222 mln euro zaprezentowano Neymara. Jeśli do stolicy Francji trafi strzelec 644 goli w barwach Barçy, paryżanie będą zaliczani do grona ścisłych faworytów do zdobycia Ligi Mistrzów. Messi, Neymar, Di Maria, Ramos, Hakimi, Donnarumma i inni – wicemistrz Francji ma najwięcej gwiazd w składzie.

Transfer Messiego otwiera z kolei drzwi Kylianowi Mbappé w przenosinach do Realu Madryt, paryżanie bowiem muszą spełniać wymogi finansowego fair play. Wiadomo, że oferta dla Messiego będzie rekordowa: według francuskich mediów chodzi aż o 40 mln euro netto rocznie. Łatwo się domyślić, co o takim scenariuszu sądzą kibice Barcelony.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Grzegorz Wszołek