Rząd nie ma wyrazistej strategii, jak ma wyglądać polska energetyka. Są tylko analizy i deklaracje, z których nic praktycznie nie wynika. W tle tych pozorowanych działań odbywa się walka o duże pieniądze i polityczne wpływy. Jej efektem może być uzależnienie Polski od dostaw prądu z rosyjskiej elektrowni atomowej w Kaliningradzie – twierdzą eksperci.
Rosjanin Władimir Ponomariow, od lat związany z energetyką jądrową, pod pretekstem rozmów o gospodarce komunalnej próbuje zainteresować polskie władze rosyjskimi inwestycjami atomowymi. Trzy lata temu spotkał się w tej sprawie z ówczesnym wicepremierem i ministrem gospodarki Waldemarem Pawlakiem, a kilka dni temu rozmawiał z następcą Pawlaka – Januszem Piechocińskim. Obecny wicepremier twierdzi, że debatował z Ponomariowem o oczyszczalniach ścieków, a także termomodernizacji i utylizacji odpadów.
Tymczasem jak ustaliła „Gazeta Polska Codziennie”, Rosjanin od lat przekonuje, że
dzięki prądowi z rosyjskich reaktorów Polska mogłaby do 2030 r. ograniczyć emisję CO2 aż o 30 proc.
Wiele wskazuje na to, że spotkania Ponomariowa z polskimi wicepremierami mogą przynieść efekt. Z trzech projektów elektrowni atomowych w naszym regionie największe szanse na
powstanie ma bowiem blok jądrowy w Kaliningradzie.
Nie wiadomo, kiedy powstanie polska elektrownia, którą ma zbudować PGE. Początkowo planowany termin zakończenia budowy – 2020 r. – jest już nieaktualny. Upadł projekt budowy małego bloku jądrowego na Litwie.
– Oznacza to, że dla elektrowni w Kaliningradzie otwiera się piękny rynek zbytu, a wyłącznik prądu, z którego miałaby korzystać północna Polska, będzie za granicą – mówi „Codziennej” Paweł Nierada, ekspert Instytutu Sobieskiego.
Więcej w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Marek Michałowski