Tusk nie powrócił do polskiej polityki triumfalnie. Siły starczyło mu na razie na tyle, by zablokować demokratyczne procedury w Platformie i dzięki starym układom i dawnym znajomościom przejąć władzę bez konieczności konfrontowania się z Trzaskowskim. Tak naprawdę działacze i sympatycy PO nawet nie dowiedzieli się, dlaczego dawny premier ma objąć stanowisko przewodniczącego bez wyborów. Co takiego jest w stanie zaoferować, by uznać, iż jest bezkonkurencyjny? Teraz musi stoczyć walkę nie z Jarosławem Kaczyńskim, lecz z Hołownią. To były konferansjer TVN jest na dziś jego głównym rywalem. Dopiero po ewentualnym sukcesie tej akcji będzie mógł być pewien swojej pozycji w Platformie. Strategia nowego-starego przewodniczącego wydaje się dość czytelna: maksymalne rozpalenie politycznych emocji ma uczynić z niego główny ośrodek antypis i tym samym – w oczach potencjalnych wyborców – lidera opozycji, który atakuje najbardziej i jest najbardziej atakowany. Sęk w tym, że od czasu odejścia z polskiej polityki sytuacja w naszym kraju bardzo się zmieniła. Tusk błyszczał obstawiony medialnymi klakierami podchwytującymi każdy jego pijarowy zabieg. Dziś szeregi tego kordonu medialnego przerzedziły się, przybyło redakcji, które nie boją się zadawać niewygodnych pytań. W dawnych czasach obsługa prasowa Tuska wyrywała mikrofony takim niesfornym żurnalistom, dziś musiałaby ich wyrywać za dużo. Dlatego nowy-stary przewodniczący nie ma i nie będzie mieć komfortu samych wygodnych tematów. A konfrontowany z tymi dotyczącymi choćby zatrudnienia jego syna, zarzutów wobec Sławomira Nowaka – sprawia wrażenie zagubionego. Nie jest lepszy ani od Trzaskowskiego, ani od Budki. Jedyne co ma do powiedzenia, to wyświechtane wezwanie do likwidacji mediów publicznych, szczególnie TVP Info. To przede wszystkim z powodu poczucia słabości w starciu z częścią mediów Tusk na chwilę wycofał się z aktywności publicznej. Wrócił, mając wytyczoną procedurę wykorzystania statutu PO, ale nie spodziewał się trudności wynikających z większego pluralizmu w debacie publicznej. To ewidentnie musi sobie przemyśleć. Gołym okiem zatem widać, iż rozpoczęte powtórne przywództwo Tuska nie będzie błyskawicznym podbojem, lecz trudną wojną pozycyjną, z której były premier niekoniecznie wyjdzie zwycięsko – bo walka o bycie liderem PO nie jest jednoznaczna z rywalizacją o przywództwo opozycji. A dopiero z tego miejsca Tusk będzie mógł zmierzyć się z PiS i jego liderem.