Instytucje państwa w stanie zapaści, z powodu swojej słabości niezdolne radzić sobie w przestrzeniach, w których są naprawdę potrzebne, zaczynają zwracać się ku obszarom społecznym, które są jeszcze zdrowe. Zachowują się jak zrakowaciała tkanka, która atakując zdrowe komórki, usiłuje w ten sposób usprawiedliwić swoje istnienie. Jej ofiarami stają się najsłabsi, szczególnie dzieci.
Śmierć małej Dominiki, której polska służba zdrowia nie była w stanie udzielić właściwej opieki, i niedawna tragedia 18-letniej Darii z zespołem Downa, wychowanki Domu Pomocy Społecznej „Słoneczko", która zmarła, ponieważ nie znaleziono wolnych łóżek w kilku szpitalach. Odebranie dzieci rodzinie Bajkowskich. NFZ rezygnujący z leczenia chorego na mukopolisacharydozę Kamila. Co łączy te wydarzenia poza tym, że ich ofiarą padają najmłodsi i najbardziej bezbronni?
Są one objawem tego samego – zapaści państwa, które nie jest w stanie chronić swoich obywateli oraz mierzyć się z realnymi patologiami, a którego instytucje zamiast pomagać, zaczynają pasożytować na tych obszarach społecznej aktywności, z których są jeszcze w stanie wycisnąć jakiekolwiek pieniądze czy innego typu „frukta".
Oczywiście konsekwencją tego jest coraz wyraźniejsze rozwarstwienie między kastą urzędniczą i polityczną, wypłacającą sobie gigantyczne odprawy bądź pensje, multiplikującą absurdalne posady dla swoich krewnych i kolegów (jak ostatnio 52 posady dyrektorskie w PKP), a dziećmi pozbawianymi niezbędnego leczenia czy rosnącą rzeszą bezrobotnych. Między warstwą beneficjentów, która wysyła swoje dzieci do zagranicznych szkół, a prowincją, gdzie w zastraszającym tempie znikają biblioteki, stołówki, szkoły i przedszkola. W tej sytuacji państwo, które przyjęło pasożytniczą formę istnienia względem społeczeństwa, z tym większą intensywnością poszukuje jakichkolwiek usprawiedliwień dla swojego bytu.
Jak państwo chce, to potrafi
To, że państwo nie jest w stanie poradzić sobie z zapewnieniem możliwości godnego życia, a czasem i życia w ogóle, swoim obywatelom, w tym dzieciom – jest oczywiste. Wystarczy przejrzeć ostatnie wypowiedzi prominentnych polityków partii rządzącej. A to Stefan Niesiołowski zaproponuje głodnym dzieciom jedzenie szczawiu zimą. A to Szejnfeld stwierdzi: „Czy za bydlaków, którzy przechlewają pensje, odpowiada rząd?!".
A Arłukowicz przy kolejnych przedstawianych mu tragediach bezradnie rozłoży ręce i westchnie. Cóż on może. Bezradność, brak kontroli nad stanem państwa oraz brak chęci jego naprawy to tezy już zupełnie otwarcie wyrażane przez polityków PO. Zresztą dobrze sytuuje się to w ich głównej linii propagandowej. W końcu Platforma utrzymuje swoją władzę, przekonując wyborców, że za państwo, jeśli ktoś jest odpowiedzialny, to najpewniej opozycja. PO jest od czegoś innego, od brylowania na salonach europejskich, od przyjaźnienia się z mediami i celebrytami, od opiekowania się tylko tymi, którym się „udało", którzy są młodzi, bogaci i „udani". Dla nich stworzy małe państwo w państwie, zieloną wysepkę.
Ale czy rzeczywiście w każdej przestrzeni państwo przegrywa? Otóż nie! Jak pokazują wymienione wcześniej przykłady, w odbieraniu dzieci od rodziców, w niszczeniu rodzin radzi sobie świetnie. Weźmy przykład rodziny Bajkowskich, ostatnio szeroko zajmujący część mediów. Troje dzieci – 13-letnie bliźniaki i 10-latka – siłą zabrano ze szkoły i przewieziono do domu dziecka. W całą machinę, która doprowadziła do odebrania dzieci niczym niewyróżniającej się, normalnej rodzinie, zaangażowani zostali policja, nauczyciele, psychologowie, sędziowie. I co malkontenci? Jak państwo chce, to potrafi, działa szybko i skutecznie, nieprawdaż? Co byśmy zrobili bez niego i jego urzędników…
Bycie urzędnikiem znów ma sens…
Pojawia się oczywiście od razu pytanie, w którym kierunku rozwija się tak zwana opieka społeczna i ideologia państwowej ingerencji w relacje rodzinne w imię „zapobieżenia krzywdzie dziecka". Oczywiście można by tu wskazywać na patologie, jakie rodzi takie podejście. Na demiurgiczną rolę urzędnika, na rozbijanie naturalnych więzi rodzinnych, na, jak to ładnie zauważył Mateusz Matyszkowicz, szowinistycznym przekonaniu, że ci, którzy nie są urzędnikami, prawnikami bądź psychologami – są gorsi.
Ale pozostawmy te problemy na chwilę z boku. Przykład Polski pokazuje jeszcze jedną okrutną odsłonę tego mechanizmu. Otóż w momencie, w którym państwo się rozpada, a obszary biedy, zapomnienia i anarchii wciąż rosną, jego struktury będą usiłowały znaleźć jakieś usprawiedliwienie swojego trwania nawet w obliczu ich postępującej atrofii. I sięgną do tych przestrzeni, które są jeszcze w stanie kontrolować. Urzędnik rozpadającego się państwa, aby uzasadnić swoje istnienie, posadę, pobieranie wynagrodzenia, uderzy tam, gdzie jest pewien swojego „zwycięstwa". Nie wyruszy w teren, tam gdzie istnieją realne patologie, tam gdzie państwo już nie działa, bo odniósłby na tym polu porażkę.
Zamiast tego przyczepi się więc do tych, którzy nie stanowią dla niego zagrożenia, tych, którzy są jeszcze gotowi zaakceptować siłę i autorytet państwa. Których słabością jest to, że praworządność jest dla nich jeszcze jakąś wartością. W ten sposób państwo, nie mogąc zapobiec jednej tragedii, usiłuje usprawiedliwić swoje istnienie, generując kolejne. Na tym polega okrutny paradoks systemu państwa w zapaści, który wygenerowała PO. Po co usiłować znaleźć oszczędności dla służby zdrowia, wyruszając na wojnę z potężnymi układami klientelistycznymi wypompowującymi dla siebie miliony złotych, skoro można odebrać możliwość leczenia dziecka zwyczajnej rodzinie? Po co ruszać na dziki teren, gdzie dzieją się rzeczy straszne, gdzie rzeczywiście panuje przemoc wobec dzieci, głód i zło, skoro łatwo i wygodnie można się przyczepić do kogoś, kto dał klapsa. A jak jeszcze dodatkowo ten ktoś jest katolikiem? Możemy być pewni, że prawie nikt się za nim nie ujmie. Poza moherami.
Warto zresztą przy okazji wspomnieć, że tego typu tragiczna w skutkach praktyka występuje też w państwach dużo silniejszych i bogatszych niż Polska. Np. we Francji urzędnicy walczący z przemocą w rodzinie bali się ingerować w rodziny islamskie – wiedząc, że duża część tej mniejszości stworzyła swoiste państwo w państwie, władza instytucji francuskich zaś była na tym terytorium słaba. Okazało się, że dużo łatwiej było przyczepić się nie do tych, którzy dokonywali zabójstw honorowych czy katowali, ale do tych, co za głośno krzyknęli na dziecko. I o wiele bezpieczniej.
Odpowiedzialni za system
Na koniec – odpierając zarzuty o granie na emocjach w sprawach najboleśniejszych i najbardziej drażliwych, jaką jest los najmłodszych. Jestem przekonany, że politycy partii rządzącej nie dążą intencjonalnie do tragedii najmłodszych. Ale jednocześnie, kurczowo trzymając się władzy, reprodukują oraz utrwalają system, który czyni zło. Stając się tym samym odpowiedzialni za to, co się dzieje na naszych oczach.
Nie wiem, czy inna partia byłaby w stanie zmienić sytuację, być może państwo nasze tak się zdegenerowało pod rządami PO, że naprawa systemu bądź jego wymiana będzie trwała lata całe. Ale wiem, że chociaż by spróbowała. Politycy obecnego obozu rządzącego zaś będą tylko utrwalali dotychczasowe patologie. Próba walki z nimi bowiem musiałaby zacząć się od przyznania, że dotychczasowa polityka była zła i nieskuteczna. Że państwo wymaga kompleksowej naprawy. Wymagałaby odpowiedzi choćby na zarzuty sformułowane przez prof. Glińskiego. Ale dla Donalda Tuska słupki poparcia są zbyt istotne.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Dawid Wildstein