Film „Cristiada” pokazuje, do jakich potwornych zbrodni doprowadził w Meksyku na początku XX w. totalitarny, antychrześcijański reżim masoński. Dystrybucja „Crystiady” jest blokowana właściwie na całym świecie. I jak tu nie wierzyć w spiski?
Fabuła filmu przybliża
skrywane przez lata prawdziwe wydarzenia kontrrewolucji Cristeros, powstania prostych meksykańskich chłopów broniących wiary ojców. W latach 20. meksykański rząd wypowiedział wojnę swojemu społeczeństwu, wojnę, która swoją brutalnością wstrząsnęła dwudziestowieczną Ameryką.
Wyobraź sobie, że rządowe bojówki w mundurach rozstrzeliwują ci proboszcza, że rządy miłości wprowadzają zakaz odprawiania mszy świętej, a mundurowi wypędzają duchownych z kraju. Jeśli pójdziesz na ten film, nie będziesz musiał sobie tego wyobrażać. I wyjdziesz z kina z zaciśniętymi pięściami.
„Bo co innego – jak pisał Tomasz Terlikowski – wiedzieć, a co innego zobaczyć obrazy związane z okrutnym masońsko-bolszewickim prześladowaniem chrześcijan tylko za to, że chcieli się wyspowiadać czy uczestniczyć we mszy świętej”. A przecież historia prześladowań wtedy się w Meksyku nie skończyła: nawet Jan Paweł II mógł, według meksykańskiego prawa, pójść do więzienia w latach 70. XX w. za ohydną prowokację. Wszak pojawił się na ulicach tego kraju w sutannie!
Obsadzie „Cristiady” przewodzi
Andy Garcia, znany np. z „Nietykalnych” Briana De Palmy, „Czarnego deszczu” Ridleya Scotta czy „Wydziału wewnętrznego” Mike’a Figgisa. Bryluje w niej
Eva Longoria, grająca w bijącym rekordy oglądalności serialu „Gotowe na wszystko” i dwa razy z rzędu wybrana na najseksowniejszą kobietę świata. Listę gwiazd dopełnia genialny
Peter O’Toole. W filmie występują zatem aktorzy z pierwszego szeregu Hollywood. I nic. Film próbuje się zamilczeć na śmierć, mimo że jest zwykłą komercyjną produkcją. W końcu kiedy Eva Longoria mówi: „Tylko wróć do mnie, generale” – jedynie śmierć może zatrzymać prawdziwego mężczyznę.
Ważną postacią „Cristiady” jest przewodzący powstaniu chrześcijan ateistyczny generał, który nie wierzył w Boga, ale wierzył w wolność. I nawrócił się. Ale wniosek jest bardziej uniwersalny: z potopu nowożytności da się uratować instytucję republiki. Można wyobrazić sobie bowiem republikańskie państwo oparte na Bożych wartościach.
Więcej w dzisiejszej "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Robert Tekieli