Polska polityka przypomina równanie z coraz większą liczbą niewiadomych. Niepewność widać i po stronie Zjednoczonej Prawicy, i w szeregach lewicowo-liberalnej opozycji. Ale najważniejsza jest niepewność zwykłych ludzi.
Niemałym echem odbił się artykuł marszałka Tomasza Grodzkiego dotyczący możliwego scenariusza bliskiej już przyszłości. Tekst na łamach Gazeta.pl nosi buńczuczno-fantastyczny tytuł: „Ani dnia dłużej rządu Zjednoczonej Prawicy. Stwórzmy rząd całej opozycji, przegłosujmy ratyfikację na własnych warunkach”. Ale jego sedno stanowi wprost wyrażona, narastająca obawa opozycji: „Jeśli do jesieni zaszczepimy większość dorosłej populacji, pandemia w naturalny sposób zwolni i pojawi się zjawisko znane w socjologii – radości po wygranej wojnie (z wirusem), gdy ludzie tańczą na ulicy (namiastkę mieliśmy na Krupówkach) i mimo że problemów bez liku, cieszą się i wybaczają tym, którzy przez tę wojnę naród przeprowadzili”.
Sytuacja Polski po ponad roku pandemii jest czytelna. Po pierwsze: mamy potężny kryzys w ochronie zdrowia, ale naprawdę dobre jak na pandemię wskaźniki gospodarcze – również te dotyczące sytuacji pracowników. Po drugie: mamy też znaczne zmęczenie społeczne, ale rządząca partia, czyli Prawo i Sprawiedliwość, zachowuje niezgorsze wyniki w sondażach. Po trzecie: jest coraz bardziej jasne, że zmienia się geopolityczna sytuacja nie tylko Europy, ale i świata.
I jeszcze jedno. Żyjemy w świecie kryzysu, a raczej licznych, nakładających się na siebie kryzysów. Psychospołecznie to niebagatelna sprawa – oznacza, że indywidualnie i zbiorowo musimy układać sobie życie, jeśli nie zupełnie na nowo, to poza tym, co nazywaliśmy jeszcze niedawno „normalnością”.
Pandemiczna i postpandemiczna sytuacja to również spore wyzwanie dla rynków i biznesu, instytucji publicznych i dla organizacji społecznych. I wreszcie – to nowe realia dla klasy politycznej: nowe zagrożenia i możliwości, perspektywy nie tylko sprawowania i utraty władzy, ale i nowe formy odpowiedzialności za państwo i społeczeństwo/naród.
Wróćmy do trzech wyżej zarysowanych perspektyw. Pierwsza to napięcie między sytuacją gospodarczą a zdrowiem publicznym (kryzys w ochronie zdrowia jest w znacznej mierze jego konsekwencją). Nie sposób zaprzeczyć tym spośród ekspertów, którzy podkreślają, że pandemiczne realia oddają priorytety III RP: ekonomia/gospodarka były w centrum zainteresowania nie tylko klasy politycznej i organizacji pracodawców, lecz także znacznej części społeczeństwa. Trudno się temu dziwić po dekadach PRL-owskich absurdów centralnego planowania i gospodarki nakazowo-rozdzielczej. Tylko że zamiast społecznej gospodarki rynkowej zapisanej w konstytucji powstało coś, co jest korzystne dla bardzo niewielu, kosztem rozgrywanych często przeciw sobie średnich polskich przedsiębiorców i pracowników najemnych.
Z drugiej jednak strony – i jest to bardzo ciemna karta w dziejach współczesnej Polski – kompletnie zaniedbano rozwój polityki zdrowotnej, rodzinnej i społecznej – dogodnym pretekstem były właśnie odwołania do czasów PRL. Niestety, w znacznej mierze było to świadectwo metapolitycznej krótkowzroczności wzmacnianej przyzwoleniem społecznym na stopniową prywatyzację usług publicznych. W ochronie zdrowia opór społeczny przed prywatyzacją był i tak dość duży – ale i podział społeczno-polityczny wyraźny. Przez dekady po cichu tak rozmontowywano jednak ochronę zdrowia, że ostatecznie zostaliśmy w sytuacji kryzysu z poważnym deficytem medycznych kadr – każdego z możliwych szczebli.
Efekt społecznego zmęczenia po części rodzi się ze sprzecznych oczekiwań: z jednej strony niemała część Polek i Polaków (i to niezależnie od politycznych zapatrywań) chciałaby zniesienia wszelkich obostrzeń. A w lżejszej wersji – przynajmniej niezbyt konsekwentnego ich przestrzegania. Z drugiej chcieliby, żeby w pandemii „normalne życie” obyło się bez śmiertelnych ofiar. Demagodzy polityczni i miłośnicy bajkowego myślenia o biospołecznych realiach przekonali mnóstwo ludzi, że jest to możliwe. Ale to nieprawda – pandemiczne mechanizmy działają na zasadzie suwaka: mniej obostrzeń w przestrzeni społecznej to jednak znacznie więcej zachorowań. I odwrotnie. Dziś polskie społeczeństwo żyje między traumą, stagnacją a podziemnym karnawałem i nagłymi wybuchami publicznej złości/euforii.
Dlaczego rządzącym udało się przez ten rok nie zanotować spadku poparcia do – przykładowo – 20 proc.? Zostawmy na boku kwestię nieudolnej opozycji. Widać zresztą coraz lepiej, że tak obśmiewany „beksa”, czyli Szymon Hołownia, pandemiczny kryzys potrafił dotąd wykorzystywać całkiem sprawnie. Duże znaczenie ma to, że PiS uwzględniało psychospołeczne czynniki w pandemii. Więcej pisałem o tym w tekście dla „Gazety Polskiej” pt. „My, Polacy 2021. Pandemia prawdę nam powie?”: pandemia to nie tylko kwestia koronawirusa i biologii, to charakter społecznych reakcji na kryzys. W naszych realiach nawet konieczny instytucjonalny „pandemiczny zamordyzm” budzi tak wielki opór, że należy dawkować go naprawdę ostrożnie.
Po trzecie widać wyraźnie, że geopolityczne i geoekonomiczne realia wypchnęły nas poza „trzy dekady spokoju”. Na wschodzie naszego kontynentu rośnie agresja Rosji. Mało pociesza myśl, że to może paroksyzmy „końca epoki Władimira Putina”. Unia Europejska, a ściślej jej zachodnioeuropejskie elity dysfunkcje w spójnej walce z pandemią i niemoc wobec koncernów farmaceutycznych maskują ideologicznymi sporami z Polską i Węgrami.
To wszystko ewidentnie powoduje polaryzację wśród Polaków – niemała część liberalnych wyborców liczy już tylko na to, że w problemach da się schować pod szafą u Angeli Merkel, że „unijni urzędnicy” zrobią w końcu w Polsce porządek z pomocą Donalda Tuska. Po drugiej stronie narasta ewidentna niechęć do hasła, które wyrwało się niegdyś św. Janowi Pawłowi II: „od unii lubelskiej do Unii Europejskiej”. Szkoda, że z pełnego nadziei zawołania zmęczonego starszego papieża tak łatwo zrobiono „odpowiedź na skróty”, jeśli chodzi o przyszłość Polski. Eurosceptycyzm to nie jest jedynie polityczny konik wyborców Konfederacji – dziś to coraz częściej pytanie o to, jak poradzić ma sobie Polska w świecie, w którym żadne uspokajające hasła nie bronią przed geopolitycznym „syndromem Nord Stream 2”.
W kontekście tego, co wyżej powiedziano, tytuł felietonu może brzmieć naiwnie. Ale każdy kryzys jest szansą, a wiele z powyższych elementów naszej pandemicznej rzeczywistości to nie tylko problem, lecz także szansa na zmiany na lepsze. Strach Tomasza Grodzkiego przed zachowaniem władzy przez PiS nie jest tylko jego prywatną obawą. Kompradorskie elity III RP wcale nie czują się dziś pewnie – tylko w bardzo szerokiej koalicji, jedynie z pomocą któregoś z koalicjantów PiS mogą stanowić równoważnego przeciwnika dla rządzących. Kartą przetargową w tym sporze jest przyszłość Polski.